Mam zgryz.
W lipcu 2007 wycięto mi macicę (z przydatkami, z powodu nawracających masywnych krwawień),
w której znaleziono clarocellulare Ic G3.
Miałam 5 tygodni radioterapii zewnętrznej.
W sierpniu 2009 wycięto mi guz z szyi - pakiet węzłów chłonnych,
w których nie znaleziono komórek nowotworowych, tylko zakażenie swoiste czyli gruźlicę.
Przeszłam kurację półroczną kurację przeciwprątkową.
Przy okazji wykryto guzek w prawym płacie tarczycy - w październiku 2009 1 cm,
w grudniu już 16 mm, pół roku później 17, 13.01.br - 18 mm.
W międzyczasie (styczeń 2010) miałam biopsję, wg której guz jest łagodny.
Endokrynolożka stwierdziła, że guz nie wygląda na raka, ale takie pojedyncze guzy potrafią zezłośliwieć (wg niej - co drugi)
i skierowała do chirurga na "małoinwazyjny" zabieg.
Dziś byłam u tego chirurga, no i teraz już nie wiem co robić.
On nie jest przekonany co do zasadności tej operacji, choć z uwagi na moje "zaszłości" onkologiczne gotów jest się jej podjąć.
Zabieg jest o tyle małoinwazyjny, że nacięcie na szyi jest rzeczywiście nieduże,
ale wycina się praktycznie cały płat i prawdopodobnie będę musiała potem łykać hormony.
Mogę mieć potem chrypkę. No i cała rzecz ma być w pełnej narkozie.
Wg chirurga prawdopodobieństwo powikłań pooperacyjnych jest większe niż prawdopodobieństwo, że guz okaże się złośliwy (teraz lub w przyszłości).
CO ROBIĆ??? Umówiłam się na operację na 29.02, ale chirurg ma do mnie telefonować 2 tygodnie wcześniej, żeby potwierdzić MOJĄ decyzję.
A ja już jestem tym tak skołowana, że naprawdę nie wiem...
Nastawiłam się już na tę operację (guz to guz, lepiej się go pozbyć!), a tu taki pasztet!
Proszę, poradźcie!
Ponad rok temu TSH miałam 0,599.
Próbowałam się zapisać do jakiegoś endokrynologa, żeby mieć tzw. niezależna opinię,
ale to marzenie ściętej głowy, ci lepsi są już "zaklepani" na najbliższy miesiąc.