Witam serdecznie.
Dziś jest kolejny dzień czekania na biopsję piersi (26.04.2018.) i kolejny dzień natłoku myśli, z którymi sobie nie radzę.
Tyle mam pytań... Emocje troszkę opadają, zaczynam odczuwać dziwny wewnętrzny spokój. Jak to możliwe po tygodniu, który był jak najgorszy z możliwych koszmarów? Usłyszałam, że to mój mechanizm obronny się włączył, a już myślałam, że odejdę od zmysłów...
Nie mam odwagi pytać lekarzy. Liczę na odpowiedzi i pomoc tutaj.
Mam wokół siebie dużo życzliwych ludzi, ale tak naprawdę jestem sama, ja i moja chora mama.
Mama przyleciała do Polski w ubiegły wtorek (10.04.2018.) z Irlandii, gdzie mieszka już na stałe z moim bratem i jego rodziną. Ostatni raz widziałam mamę na komunii mojego synka w maju ubiegłego roku. Pierwsze spotkanie po tak długiej przerwie będę pamiętać do końca moich dni, kolana się pode mną ugięły. Zobaczyłam człowieka wyniszczonego przez raka, tak wyglądała moja babcia (mama taty) przed śmiercią.
Brat decydując się wysłać mamę do Polski (rozmawialiśmy w niedzielę) powiedział mi tylko, że mama się źle czuje i trzeba jej porobić badania. Nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Trochę go sobie tłumaczę, 06.04.2018. urodziło mu się trzecie dziecko, a mama się nigdy nie skarżyła.
Załączam kartę informacyjną ze szpitala, gdzie trafiła po wezwaniu przeze mnie karetki.
W szpitalu nie została. Nie chciała.
Po ciężkiej podróży (z lotniska do mnie jest kilka godzin jazdy), wszystkich badaniach na SOR-e i słysząc, o czym mi powiedziała następnego dnia, rozmowę lekarzy, że zostało jej może z trzy miesiące życia, chciała tak po prostu wyspać się w łóżku, jeszcze nie szpitalnym, odpocząć i mieć trochę czasu na decyzję co dalej.
Następnego dnia pojechała do lekarza rodzinnego po skierowanie do szpitala, wiedziała, że to jest najlepsze rozwiązanie i że szkoda czasu. Niestety dostałyśmy odmowę przyjęcia od ordynatora oddziału. Nie będę pisać co poczułam w tym momencie, po tych kilku godzinach oczekiwań w nadziei, rozmowach z mamą. Pamiętam tylko jej wzrok, oczy pełne bólu i utraconych złudzeń. "Nie leczyła się Pani tyle lat, taką podjęła Pani decyzję, nie korzystała z naszych zaproszeń na mammografię, zalecam w takim razie ścieżkę ambulatoryjną, zapraszam do poradni onkologicznej z założona kartą DILO".
Nie mogłam wydusić słowa. Wewnątrz krzyczałam, że to nie tak, że mama tu nie mieszka od wielu lat, że 22 lata temu pochowała męża, który pomimo leczenia zmarł na raka, w 2008 zmarła mamy siostra po rozsianym raku piersi, która również walczyła do końca, że w mamy ramionach rok później zmarła jej teściowa, wyniszczona przez nowotwór. Że to jest tak dobry, skromny człowiek, który potrafi bezwarunkowo poświęcić się dla innych, że za nic nie chciała absorbować swoją osobą najbliższych, obarczać problemami, przysparzać smutków.
Tyle chciałam... ale nic nie powiedziałam. Mam poczucie, że zawiodłam...
Uruchomiłam możliwe znajomości, setki telefonów, godziny w przychodniach - dostałam skierowania na niezbędne badania, prywatnie poszłam ponownie do ordynatora onkologii, który co prawda przyspieszył wizytę w poradni onkologicznej, podpowiedział, żeby zrobić szybciej prywatnie mammografię, ale mamy na oddział nie wziął, pomimo moich próśb i tłumaczeń - "Pani emocje nie robią na mnie żadnego wrażenia" usłyszałam...
Teraz czekamy. Ale mam poczucie, że mamy coraz mniej czasu. Mama jest słaba, ma ogromny brzuch i coraz bardziej dokuczające obrzęki nóg, robi się żółta, nie ma apetytu i mało pije, ma zaparcia.
Jak mogę jej pomóc? Co powinnam zrobić?
Proszę pokierujcie mną, podpowiedzcie, bo to się dzieje tak szybko, że nie jestem w stanie wszystkiego ogarnąć.
Pozdrawiam, Kasia