witam,
chcialabym podzielic sie z Panstwem swoja, a wlasciwie historia mojej Mamy, a moze tym samym tez dowiedziec sie jak u Panstwa wyglada cala historia, czy oby przypadkiem nie jestem odosobniona.
Moja Mama zachorowala na raka piersi 15 lat temu, miala wtedy 42 lata, mlodo, ale bardzo wczesnie wykryty, operacja oszczedzajaca piers - taka moda wtedy byla, poza tym mloda kobieta, wiec lekarze uznali ze tak bedzie lepiej, nastepnie radioterapia i zastrzyki hormonalne przez nastepne 5 lat. Stale kontrole, wszystko ok, po 10 latach wielka radosc bo 10 lat to juz mozna zapomniec o temacie. Jak sie okazalo nie na dlugo. Po 13 latach od diagnozy nagle z dnia na dzien operowana piers stala sie twarda jak kamien, ale nie bolesna, szybka wizyta w centrum onkologii, diagnostyka. Jestem z Rodziny lekarskiej, wiec wszystko na przyspieszeniu. Mammografia czysta, usg bardzo dziwne, histo-pat opisywal znajomy Taty - chyba sam nie chcial wierzyc w to co wyszlo - bardzo dziwna postac miesaka, angisarcoma, chyba jeszcze wierzyl ze to pomylka. Decyzja o natychmiastowej operacji, wyciecie calej piersi jednak bez marginesu, pelny wynik potwierdzial pierwsza diagnoze, nastepnie ekspresowa wizyta u Profesora Rutkowskiego - specjalisty od miesakow. Pozniej 5 cykli chemioterapii, kolejna operacja w warszawie, dociecie do marginesu, znow radioterapia i po pol roku wynik KT bez zadnych zmian. Wielka radosc ze znow sie udalo, ale radosc potrwala do grudnia, po pol roku na bliznie zaczely pojawiac sie zmiany, na poczatku delikatne czerwone plamki, pozniej juz bylo tylko gorzej, kolejne 12 podan chemioterapii na ktora miesak nie reagowal, Mama praktycznie wykonczona leczeniem, guzy na bliznie rosly, krwawily, pozniej program lekowy ktory finalnie odebral mojej Mamie resztki sil. Finalnie embolizacje guza zapobiegajace wykrwawieniu sie, guz na tyle zjadliwy ze zjadl sie sam. Moja Mama po 2 latach walki odeszla we wrzesniu tego roku pod opieka jedynej ludzkiej placowki w calej tej historii - hospicjum palium w Poznaniu. Gdyby ktos z Panstwa chcial poznac jakies szczegoly tej historii, napewno sie nimi podziele, jednak sedno sprawy przeze mnie podjetej jest takie ze choroba mojej Mamy byla wynikiem 13 lat wczesniej przeprowadzonej radioterapii, wszyscy mowili nam ze takie rzeczy zaczna sie pojawiac, jednak teraz dla kazdej placowki onkologicznej bylismy jak przybysze z marsa, wszyscy rozkladali rece, czesto nie potrafiac sie przyznac przed nami i soba ze nie wiedza, nie umieja, nie znaja sie a probujac dzialajac po omacku, nie wiem ile tym uporem przedluzylismy albo skrocilismy sobie czas, nigdy sie juz nie dowiem. Ale widze tez na tym forum ktorego czytanie bardzo wiele razy dodawalo mi otuchy ze historie wielu z Was sa bardzo przewlekle, a raczej wyglada to tak ze jak ktos zachoruje to juz nie ma odwrotu, nie ma wyleczen, bo albo ktos zostanie zdiagnozowany za pozno i wtedy umiera bardzo szybko, albo diagnoza jest wczesniej, ale pacjent starszy i juz nie dozyje do nawrotu lub choroby z powiklan po leczeniu, albo ludzie mlodzi ktorzy mysla, ze juz po wszystkim ze mozna zostac wyleczonym, a jednak jesli raz zmutujemy to mamy to juz w genach i nie da sie z tym wygrac. Chcialabym wierzyc ze nie zawsze tak jest, ze sa tu ludzie ktorzy zyja bardzo wiele lat bez nawtotow i ze jednak jest szansa ze nie zawsze przegrywamy. |