1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22
2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.
|
|
Autor |
Wiadomość |
Temat: Co dalej? |
DumSpiro-Spero
Odpowiedzi: 15
Wyświetleń: 11731
|
Dział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej Wysłany: 2011-06-09, 00:51 Temat: Co dalej? |
Funia napisał/a: | Może jestem bluźniercą, ale teraz inaczej nie umiem. |
Droga Funiu.
Myślę, że wielu dotyka tego typu zwątpienie, tyle, że niewielu o tym mówi.
Urodziliśmy się - chcąc nie chcąc - jako ludzie, posiadający zdolność myślenia, wyciągania wniosków i mający wolną wolę. Nie można nam kazać nie obserwować, nie myśleć, nie kojarzyć, nie analizować. Wszystko, co piętnuje nas lub wzbudza poczucie winy za posiadanie własnego punktu widzenia - jest działaniem wbrew naturze ludzkiej i zdolnościom pozwalającym człowiekowi na samodzielne myślenie oraz ocenianie: słów, sytuacji, zdarzeń.
I to właśnie ograniczanie 'mojego ja' (a raczej piętnowanie za samodzielne myślenie i wyciąganie wniosków) sprawiło niegdyś, że przeszłam kryzys wiary. Dziś, po latach, choć wywodzę się z rodziny żyjącej raczej wg. tradycji katolickich - za katoliczkę się nie uważam.
Nie uważam też, że jestem przez to osobą gorszą, złą czy grzeszną Grzeszy ten, kto krzywdzi innych ludzi. Na szacunek zasługuje ten - kto innym pomaga. Mam wolną wolę oraz umiejętność samodzielnego myślenia i dziś uważam, że z pewnością więcej dobrego uczynię siadając w niedzielę do lektury forum i odpowiadając na pytania zagubionych i szukających porady ludzi, niż ten sam czas poświęcając na udział w mszy świętej.
Osobną kwestią od praktyk stosowanych przez poszczególne grupy wyznaniowe wydaje się chęć i potrzeba wiary w Boga. Potrzebujemy tego, bo.. jest nam wtedy troszkę łatwiej. Bóg dla osób tzw. religijnie 'niepraktykujących' może mieć różny obraz: dobry duch, dobry los, gospodarz 'innego' świata - tego, do którego udajemy się po śmierci..
Dla mnie 'dobry Bóg' od dawna nie miał nic wspólnego z religią katolicką - ponieważ.. miał być dobry. Nieskończenie dobry. Nie umiałam zaś dostrzec tego dobra m.in. w odmowie przez kościół ochrzczenia dziecka - tylko dlatego, że jego rodzice nie zawarli jeszcze związku małżeńskiego. Wtedy oddzieliłam Boga (i Jezusa - który chrzcił każdego, kto przyszedł nad rzekę i pragnął chrztu) od kościoła.
Potem zaczął się okres, kiedy przyszedł gorszy kryzys - zaczął bowiem dotyczyć samego Boga. Pojmowałam go właśnie jako dobrego ducha, który gdzieś tam jest i jakoś nad nami wszystkimi czuwa.
Kłam temu sposobowi myślenia zadał widok ludzkiego cierpienia, w tym istot zupełnie niewinnych - przede wszystkim dzieci. Dopóki to jest teoria - można z nią dyskutować i dorabiać do niej kolejne teorie. Jednak gdy się obserwuje dzień po dniu traumatyczne wprost i kompletnie niepotrzebne cierpienie istot słabych, zależnych od innych i takich, które nikomu nie zawiniły - trudno dalej wierzyć w tę "opiekę nieskończenie dobrego pasterza".
Doszłam wtedy do etapu lęku przed tym, czego i Ty się obawiasz - że "TAM" już nic nie ma.
No bo skoro nie ma Boga..
Nie chciałam się zmuszać do pogodzenia z tym faktem. Jakaś namiastka wiary w ten "inny wymiar", dzięki któremu nie jesteśmy wyłącznie 'częścią łańcucha pokarmowego' była mi potrzebna i dawała poczucie bezpieczeństwa. I wtedy zrewidowałam swój obraz Boga - doszłam do wniosku, że jest on 'pasterzem', dobrym gospodarzem, ale właśnie 'TAM'. Przygarnął i zaopiekował się wszystkimi, których znałam i którzy odeszli (i wciąż odchodzą.. - co widzę i przeżywam praktycznie bez przerwy, prowadząc to forum). I tam właśnie doświadczają nieskończonego dobra swego pasterza - bo ich 'ja' w jakimś sensie trwa, istnieje - ale już bez bólu i cierpienia. Tenże pasterz w 'nasz świat' zwyczajnie nie ingeruje - nie karze tu nikogo ani nikogo nie chroni: rządzą nami tu wyłącznie prawa natury, nasza wolna wola i trochę ślepy los.
Taki sposób myślenia pozwala mi zaspokoić jakąś potrzebę wiary w to, że po śmierci nie stajemy się wyłącznie prochem, a jednocześnie nie koliduje z tym, czego się uczę i co obserwuję 'tutaj' - w naszym "ziemskim życiu".
Po latach przemyśleń i wątpliwości osiągnęłam wreszcie jako taki stan 'równowagi' w omawianej kwestii. Jednego ponadto jestem pewna: problemu nie rozwiązuje zmuszanie się do ślepej wiary lub godzenie się na siłę -w bolesny sposób- z faktem, że nie ma już w co wierzyć.
Jest takie oklepane, ale bardzo prawdziwe powiedzenie: 'nic nie jest tylko białe, albo tylko czarne'.
Wszystko zazwyczaj ma jakiś.. odcień. Nie można nam kazać go nie dostrzec, odkryć czy nazwać..
Albo zakazać go szukać - gdy podejrzewamy, że gdzieś jest
I na koniec - każdy człowiek dany 'odcień' może postrzegać nieco inaczej. I jeśli tylko przez swój światopogląd nie czyni innym krzywdy, to powinno się to uszanować. Swoje człowieczeństwo wyrażamy przecież między innymi poprzez tolerancję..
Nie mam pojęcia czy udało mi się jakoś pomóc; przytoczyłam tu swoją prywatną 'drogę do odzyskania spokoju' jedynie jako przykład podobnych zmagań - w moim przypadku zakończonych odszukaniem mojej własnej "prawdy" i jakimś wewnętrznym uczuciem ulgi - że nic mnie już rozpaczliwie nie gna do dalszych poszukiwań..
pozdrawiam Was ciepło. |
|
|