1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22
2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.
|
|
Autor |
Wiadomość |
Temat: Meedycyna już nic tutaj zrobić nie może |
Kai_30
Odpowiedzi: 107
Wyświetleń: 46645
|
Dział: Opieka paliatywna Wysłany: 2010-09-23, 21:57 Temat: Meedycyna już nic tutaj zrobić nie może |
Andrzeju - żyć warto. Jest po co, mimo bólu. Pytanie "po co tak długo" dotyczy chyba (jeśli dobrze zrozumiałam Kai) już okresu agonii.
Ja nie żałuję, że byłam przy Tacie, że widziałam, jak odchodzi. To bolało, bardzo, ale pozwoliło mi też powiedzieć mu to wszystko, co zawsze czułam, ale co jakoś nie przechodziło przez gardło - bo to głupio jakieś komunały o miłości własnemu ojcu prawić, co nie? W tym ostatnim tygodniu, kiedy Tato już nie wstawał, nie było już nic głupiego. Można było trzymać za rękę, gładzić po głowie, mówić, że się kocha i zawsze kochało, nawet powygłupiać się można było: "Zobacz, tatuś, wszyscy koło ciebie skaczą, ale masz obsługę, na każde zawołanie lecą". A on udawał, że się złości, jak całowałam go w czoło: "No przestań mnie obśliniać!" A potem zostało już tylko trzymanie za rękę i zwiększanie dawek morfiny, i to bolało najmocniej. Ale nie żałuję, że byłam. Żałuję, że nie mogłam być non stop. |
Temat: Meedycyna już nic tutaj zrobić nie może |
Kai_30
Odpowiedzi: 107
Wyświetleń: 46645
|
Dział: Opieka paliatywna Wysłany: 2010-09-19, 10:32 Temat: Meedycyna już nic tutaj zrobić nie może |
kai, "imienniczko" - przytulam. U nas od diagnozy do odejścia Taty minęły niecałe trzy tygodnie. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, a jednocześnie wiem, już teraz na pewno, że dla niego tak było lepiej. Zanim stracił świadomość zdążył się z nami pożegnać, przyjął księdza, przez ostatnie dni był już zupełnie spokojny, umarł też spokojniutko, we śnie. A do mnie to jeszcze nie dotarło... |
Temat: Meedycyna już nic tutaj zrobić nie może |
Kai_30
Odpowiedzi: 107
Wyświetleń: 46645
|
Dział: Opieka paliatywna Wysłany: 2010-09-17, 21:18 Temat: Meedycyna już nic tutaj zrobić nie może |
Wiecie, to przerażające, ale zaczynam myśleć, że to dobrze, że mój tato odchodzi tak szybko. Na początku nie znał diagnozy, mama powiedziała mu dopiero tydzień temu, wtedy, kiedy nie był już w stanie sam wstawać. O dziwo, tato się uspokoił bardzo, jak usłyszał, że to rak. Bo bał się, że łapie go jakiś paraliż i spędzi jeszcze długie lata w pełni świadomy, ale unieruchomiony. A dolegliwości ze strony układu pokarmowego tłumaczył sobie nasilonym refluksem i wrzodami (taka zresztą była wstępna diagnoza, przed wynikami badań hist-pat).
Wszyscy poza mamą byli za tym, żeby powiedziec tacie prawdę. I wszyscy poza mamą uważają, że to była dobra decyzja. Mama za to płacze, że od momentu, jak mu powiedziała, tato zaczął odchodzić. Twierdzi, że się poddał, przestał walczyć. Nie wierzy w to, że to po prostu rak go tak błyskawicznie zżera...
Siedzę przy chorych dzieciach i płaczę, bo nie mogę być z tatą. On już się praktycznie nie budzi, ale wierzę, że słyszy i rozumie, co się wokół niego dzieje. Ciężko |
Temat: Meedycyna już nic tutaj zrobić nie może |
Kai_30
Odpowiedzi: 107
Wyświetleń: 46645
|
Dział: Opieka paliatywna Wysłany: 2010-09-17, 07:10 Temat: Meedycyna już nic tutaj zrobić nie może |
U nas ten moment nadszedł prawie jednocześnie z diagnozą.
Wyniki histopatologiczne przyszły na przełomie sierpnia i września, gastrolog powiedział, że czasu jest bardzo mało i że tato bez operacji nie przeżyje. Powiedział to mamie, tatę poprosił, żeby poczekał na korytarzu. 6 września pojechali do Szczecina, ze skierowaniem na oddział chirurgii onkologicznej, tam pan profesor orzekł, że na operację nie ma szans. Powiedział, że to ze względu na wiek taty, dzisiaj podejrzewam, ze raczej podejrzewał już przerzuty, które przy tym rodzaju raka występują bardzo szybko. Ja też tak podejrzewałam - wrzuciłam w google hasło "niskozróżnicowany rak przełyku" i chyba jako jedyna w rodzinie nie miałam złudzeń... Ale jednak myślałam, że radioterapia coś da.
Tyle tylko, że na radioterapię w centrum onkologii czeka się (w przypadkach pilnych) 2-3 tygodnie, a stan taty pogarszał się z dnia na dzień. Jeszcze mieliśmy nadzieję, jeszcze próbowałam mamę namówić na przeprowadzkę do nas - rodzice mieszkają w Kołobrzegu, ja w Koszalinie. A tymczasem bóle pleców u taty się nasilały, mimo plastrów przeciwbólowych i z dnia na dzień słabł. Mama nie przyjmowała do wiadomości, jak jest źle, nie chciała zadzwonić do hospicjum domowego (bo "na to jeszcze będzie czas"), próbowała załatwić przyjęcie taty na oddział - bo trzeba zrobić tomografię, rentgena, cokolwiek, leczyć jakoś, może kroplówki wzmacniające... Ale szło lawinowo - w poniedziałek przyniosła ojcu balkonik, bo z laską nie był już w stanie chodzić, a we wtorek balkonik przestał być potrzebny, bo tato już nie wstawał i nie dawał się też już podnosić. Mama zrozumiała, że lepiej taty nie męczyć badaniami, szpitalami, bo i tak to nic nie da - niech sobie spokojnie leży w domu, wśród nas, trzeba zadbać, żeby jak najmniej cierpiał i żeby nie był sam.
We wtorek była pani doktor i pielęgniarka z hospicjum (cudowne kobiety!), przepisały szybko działającą morfinę jako dodatek do plastrów, żeby można było tacie bezboleśnie zmienić pampersa. bo nie pozwalał się nawet dotknąć. Kazały przyjść po materac przeciodleżynowy - nam się to wydawało bardzo na wyrost, bo przecież dzień wcześniej tatę można było jeszcze podnieść, posadzić przy stole, przecież jak go przestanie boleć po morfinie to też tak będzie! Tato z nimi żartował, chociaż już w ogóle nie miał sił. A dzień później nie mógł już przełknąć tabletek, nawet pokruszonych, nie budził się już prawie wcale. Teraz dostaje morfinę podskórnie.
Wczoraj przyszedł ksiądz - tato się obudził, był prawie przytomny. Nie dał rady się wyspowiadać, ale przyjął komunię, ale trzeba było mu ją potem wyjąć, bo brakuje mu śliny.
Każdy dzień może być ostatni. Momenty bezdechu są coraz dłuższe. Jak sobie z tym radzimy? Nie wiem - chyba częściowo wszyscy jesteśmy jeszcze pod wpływem szoku, że to tak szybko idzie. No i chociaż emocje buzują, racjonalnie zdajemy sobie sprawę, że tak jest chyba dla taty lepiej - bez wielomiesięcznych cierpień, bez naświetlań i chemii, bez przenoszenia ze szpitala do domu i z domu do szpitala, bez nadziei, która często okazuje się fałszywa. No i wszyscy (poza mną, bo karmię piersią) jadą na lekach uspokajających. Tato też. Nie można go wyleczyć, ale można mu maksymalnie ułatwić te ostatnie dni.
Przepraszam, że się tak rozpisałam. Cały czas się trzymałam twardo, teraz zaczynam się sypać, jak widzę, że nawet morfina nie znosi u taty bólu całkowicie. To jest najgorsze - nie to, że nei da się go wyleczyć, ale to, że nie da się uchronić go przed cierpieniem. |
|
|