1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22

2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.

DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna

Logo Forum Onkologicznego DUM SPIRO-SPERO
Forum jest cz?ci? Fundacji Onkologicznej | przejdź do witryny Fundacji

Czat Mapa forum Formularz kontaktowyFormularz kontaktowy FAQFAQ
 SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  AlbumAlbum
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Znaleziono 1 wynik
DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna
Autor Wiadomość
  Temat: Rak pierwotny wątroby
Sebastian_syn

Odpowiedzi: 9
Wyświetleń: 7195

PostDział: Nowotwory przewodu pokarmowego   Wysłany: 2016-03-13, 05:55   Temat: Rak pierwotny wątroby
Przepraszam, że dopiero teraz się odzywam.
Moja Mama jest właśnie w trakcie leczenia HCV. Otrzymuje Harvoni + Rybawirynę. Rok i miesiąc temu przebyła przeszczep. Czuje się świetnie i świetnie wygląda.
Ludzie nie poddawajcie się, walczcie.


Na wstępie proszę administratora/moderatora aby nie kasował tej wiadomości.
Z tego co słyszałem od największych autorytetów medycznych mechanizm wyparcia jest bardzo niebezpieczny a nawet może być bardziej niebezpieczny od samej choroby, bo może pozbawić pacjenta jedynej szansy jaką ma na całkowite wyleczenie. Ważne jest też nastawienie, chęć życia, wola walki, pobyty w szpitalu to coś co nie tylko leczy ale też i zabija wolę walki, medycznie dzieje się tam na plus ale to co się słyszy od innych zabija wolę walki, wiarę w to że się uda. Psychika pacjenta jest bardzo ważna. Lekarze mogą poradzić sobie chirurgicznie, farmakologicznie ale na psychologię nie mają czasu i siły. Nikt nam nie pomoże... nie do końca, jest ktoś!

Pan Bóg. On Was pokieruje na początku gdzie trafić, co robić oraz pomoże przetrwać wszystkie kryzysy i krytyczne momenty, te fizyczne ale co ważniejsze i te psychiczne.

Jak to wyglądało w przypadku mojej Mamy?
Chemoembolizacja - tylko jedna - zmniejszyła guza o połowę i nastąpiła całkowita jego martwica!
Tydzień po konsylium i wpisaniu na listę oczekujących Mama miała przeszczep.
Do kolejnych sal pooperacyjnych trafiała wcześniej niż "normalnie" wszyscy byli zdziwieni ale się cieszyli, że dobre wyniki i żeby wszyscy chorzy tak szybko do siebie dochodzili.
Po dwóch tygodniach terapii (Harvoni) aspaty i alaty spadły z blisko 500 na 100.

W 2014 trzy miesiące od diagnozy opłakiwałem Mamę, badania w Szczecinie były staniem w miejscu i czekaniem na śmierć. Pozostała modlitwa, wtedy tu na forum trafiłem na słowa "jak się kroić to tylko na Banacha" i tego się złapałem. Zacząłem szukać drogi na tego Banacha. W międzyczasie cały czas modlitwa i nawracanie się. Trzeba się modlić, starać się i mieć oczy i uszy otwarte a Pan Bóg dopomaga i nam i lekarzom.
Pierwszy lekarz który powiedział nam o tym, że to chyba rak, powiedział też mi, że Pan Bóg nie da Mamie krzywdy zrobić. Profesor Szczylik, gdy zapytałem go o Boga (coś w rodzaju, że chyba czuję, że Bóg też nam pomaga). Powiedział, że nie mam czuć, tylko być tego pewnym.
Utwierdził mnie też w przekonaniu, że przeszczep jest czymś do czego należy Mamę namawiać. Faktycznie chciała się wycofać, po ostatnich dodatkowych badaniach.
Namawiać Jej nie musiałem, bo ostatecznie na rekolekcjach 3 dni przed przeszczepem Bóg dał Jej siłę i poddała się Jego woli.

Nie wiem kto to będzie czytał. Ja w 2014 roku czytałem tu na tym forum same smutne rzeczy po których zacząłem opłakiwać swoją Mamę. Potem nie miałem siły szukać pomocy. Wieści ze Szczecina rak, nie rak, rak, nie rak, bite 3 miesiące. Zacząłem się modlić, nawracać, w tej beznadziei dostałem "powera" i znowu zacząłem czytać tutaj te wszystkie smutne historie, bo HCV + HCC to był pewny wyrok śmierci... i trafiłem na "jak się kroić to tylko na Banacha".
Znalazłem na namiary na przychodnię akademicką na Banacha w której odpłatnie przyjmują profesorowie z Banacha, wyżebrałem tam termin za dwa tygodnie i się zaczęły konkrety. Nie było łatwo, oczywiście wieści nie były super, ale guz nie rósł tak bardzo szybko, można powiedzieć powoli. Mama jadła różne suplementy które z trwogą w sercu wynajdowałem w Internecie, czytałem, studiowałem i jak mi się wydawało, że nie zaszkodzą to zamawiałem i Mama to wszystko brała. Myślę, że skoro Mama żyje, to Jej to nie zaszkodziło a Bóg ustrzegł mnie przed wyborem tego co może przyspieszyć rozwój guza. Być może dzięki tym naturalnym specyfikom "złote" ręce z Banacha mogły Mamę zoperować.
Widziałem przez te 3 pierwsze miesiące co się działo z Mamą, jak była targana różnymi złymi myślami, te huśtawki, raz muszę walczyć, żyć, innym razem, że ma pecha w życiu, że już po niej. Wiem jak się żyje, jak jest "łatwo", bezsilność, nie wiesz co robić. I płakałem i krzyczałem. Odrętwienie, otępienie, wszystkie stany świadomości, bo mam też Brata z porażeniem dla którego Mama jest całym światem. Rozumiecie o co chodzi? Ja mam Żonę, dzieci, więc niby luz, normalne, rodzice kiedyś umierają, tyle, że ja kocham Mamę, bo same dobre rzeczy od niej w życiu dostawałem ale wiedziałem, że muszę walczyć nie tylko dla niej samej ale i dla Brata, za Brata. Złość, żal, bezsilność, można się załamać i się załamywałem.
Wtedy jest pierwszy moment kiedy się człowiek może nawrócić. Jak to mówią "jak trwoga to do Boga". No i się zacząłem nawracać i te wszystkie sfery których lekarze nie załatwiają czyli my i nasze głowy - zarówno chorych jak i ich bliskich "załatwia" Pan Bóg. Dzięki niemu mieliśmy siłę i optymizm do tych wszystkich kolejnych etapów.
Na Banacha pierwszy pobyt - pierwszy tydzień miała być operacja, ale w trakcie się okazało, że jest marskość więc w grę wchodzi tylko przeszczep. Jak tak z daleka to zostawili Mamę na kwalifikacje, bo się zgodziła na przeszczep (pomyślała sobie, na razie robimy w razie czego nikt mnie na siłę nie pokroi, będę się mogła jeszcze wycofać).
Jak kwalifikacje wyglądają? Ano trwają jakieś 3 tygodnie, czasem coś robią a czasem cały dzień nic, bo akurat awaria jakaś lub nagłe przypadki i urządzenie zajęte. Czyli pacjent jest zostawiony ze swoją głową, swoimi myślami sam ze sobą i innymi pacjentami. No więc dla zabicia czasu i wewnętrznej potrzeby dzielą się wszyscy którzy są w stanie swoimi chorobami i infekują się wzajemnie. Po tych 4 tygodniach pobytu na Banacha ja Mamy prawie nie poznałem, nie widziałem jej miesiąc i wyglądała fatalnie. Była wymordowana psychicznie, była załamana, zdeptana, rozjechana. Rak Jej tak nie wymęczył jak te wszystkie rzeczy o których się dowiedziała i historie o których słyszała. To co ja się tu naczytałem wcześniej do Niej dotarło. Gdyby nie Bóg w tym momencie Mama by się tak załamała, że z medycznego punktu widzenia by się już nic nie dało zrobić, bo by się zamknęła w domu i umarła.
Dalej modlitwy a w zamian siły, zawierzenie się Bogu i może nie optymizm ale ufność. Ale nie tylko to ale i pomyślne "zaliczanie" kolejnych "etapów". Czyli chemoembolizacja, której wynik zadziwił praktycznie wszystkich z personelu medycznego którzy się o wynikach dowiedzieli.
Szybki przeszczep, to było jedno z największych Błogosławieństw, bo Mama była przerażona, miała straszne dylematy moralne i się też po ludzku bała strasznej operacji. Nie miała zbyt wiele czasu na "przygotowania" psychiczne do przeszczepu, raptem 12 godzin, bo pierwszy telefon od koordynatora był równocześnie drugim. Chyba dwa tygodnie po przeszczepie przyszło z Poltransplantu pismo z informacją, że jest na liście oczekujących.
Błyskawicznie też doszła Mama do siebie. Wszyscy lekarze mówili, że życzyliby sobie aby wszyscy pacjenci w takich przypadkach tak szybko wracali do zdrowia.

Jedno jest pewne, że medycyna z Bogiem ma znacznie większe szanse niż bez Boga.

Jeszcze raz proszę adminów/moderatorów aby przepuścili tą wiadomość, nieważne czy są wierzący czy nie, bo nie o to tutaj chodzi.
Wiem, że nie jest stricte medyczna;) ale myślę, że może ktoś coś ważnego w niej znajdzie.
Przedstawiam tu drogę ratunku, drogę która nie wyklucza ani Boga ani medycyny.
Wiem, że można być złym na Boga bo dopuszcza do takich rzeczy, ale jak się człowiek zacznie nawracać, to zaczyna to wszystko lepiej rozumieć, dlaczego tak się dzieje i jest de facto potem chyba bardziej rozumny, w swoim postępowaniu i szukaniu ratunku dla bliskich lub siebie.
Wiem w jakim byłem stanie niespełna dwa lata temu, pierwszy kontakt z tym forum to potem dwa tygodnie płaczu zamiast od razu na Banacha. Mam nadzieję, że ktoś w tej historii znajdzie otuchę i właściwą drogę.


Życzę wszystkim którzy tu zaglądają aby otrzymali pomoc jakiej szukają w tym trudnym i dramatycznym momencie.
 
Skocz do:  


logo

Statystki wizyt z innych stron
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group