1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22

2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.

DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna

Logo Forum Onkologicznego DUM SPIRO-SPERO
Forum jest cz?ci? Fundacji Onkologicznej | przejdź do witryny Fundacji

Czat Mapa forum Formularz kontaktowyFormularz kontaktowy FAQFAQ
 SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  AlbumAlbum
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Znalezionych wyników: 5
DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna
Autor Wiadomość
  Temat: Emocje - przed - w trakcie - i po leczeniu
vicctory

Odpowiedzi: 26
Wyświetleń: 12463

PostDział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej   Wysłany: 2012-05-28, 14:18   Temat: Emocje - przed - w trakcie - i po leczeniu
Dziś mija dokładnie 3 miesiące jak dostałam do ręki wynik badania hist-pat. z rozpoznaniem.

O dziwo nie pamiętam tamtych emocji, w ogóle mam wrażenie, że niewiele pamiętam z tych 3 miesięcy. Z jednej strony znajomi mówię, że "to już tyle minęło?", "jak ten czas leci", a mi się wydaje, że minął rok, albo więcej i już powinno być wszystko "po staremu".

Czuję się trochę w zawieszeniu, rozbita i nieposkładana jeszcze na nowo.
Wiem, że na wszystko potrzeba czasu i staram się być dla siebie wyrozumiała.

Łapię pozytywne myśli, które wpadają mi do głowy i staram się ich nie wypuszczać... Reorganizuję trochę swój świat, oswajam się z rzeczywistością i uczę się być na nowo...
Korzystam z doświadczenia innych, szukam inspiracji i pomocy z zewnątrz. Wszystko co pozwoli mi znowu poczuć spokój jest dla mnie teraz najcenniejsze.

Pokonałam raka, czas w końcu zacząć żyć! :)
  Temat: Emocje - przed - w trakcie - i po leczeniu
vicctory

Odpowiedzi: 26
Wyświetleń: 12463

PostDział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej   Wysłany: 2012-05-20, 13:24   Temat: Emocje - przed - w trakcie - i po leczeniu
Dzisiaj nastąpił chyba kolejny etap, albo coś mi umknęło w międzyczasie i tak się zastanawiam co tak naprawdę się dzieje.

Wszystko wraca do normy.
Razem z moją panią dr jesteśmy zgodne co do tego, że spotykamy się na kontrolę i leczenie już tylko skutków leczenia, bo nasz cel został osiągnięty, a potwierdzimy go w stosownym czasie badaniami. :-D

Od trzech dni powolutku wdrażam normalne jedzenie, zaczynam wychodzić i normalnie żyć, i... coś jest nie tak. Chyba mam jakiś syndrom ozdrowionego czy jak? Czuję się bardzo podobnie jak przed chorobą, szczególnie kiedy leżę w łóżku i jestem wypoczęta ;) I wtedy mam takie przekonanie, że już po wszystkim.

Mam takie wrażenie czasami, że to był tylko zły sen a ja już się obudziłam... i nagle - zderzenie z rzeczywistością - brutalna prawda - nie jem normalnie, nie mam tak dużo sił jak mi się wydaje, nie jestem jeszcze na 100% zdrowa :uuu:

Może stworzyłam sobie iluzję a rozpadające się iluzje boleśnie ranią. Woody Allen.
Może to mnie tak teraz boli. Tylko po co sama się oszukuję? Dlaczego? Mechanizm obronny psychiki?

I tak mi dzisiaj źle było i tak smutno i usłyszałam jedno zdanie, które do mnie przemówiło: Wygrałaś wojnę i chcesz się poddać?
  Temat: Emocje - przed - w trakcie - i po leczeniu
vicctory

Odpowiedzi: 26
Wyświetleń: 12463

PostDział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej   Wysłany: 2012-05-18, 20:50   Temat: Emocje - przed - w trakcie - i po leczeniu
JustynaS1975 napisał/a:
Nie wiem czy będziesz chciała poczytać moje inne wpisy: ...
na razie tyle i tak sporo

Pewnie, że przeczytam - to właśnie ta różnorodność odczuć, potrzeb, reakcji i sposobów radzenia sobie każdego z osobna jest tak fascynująca :)

JustynaS1975 napisał/a:
Mój podpis: "Choroba moim nauczycielem, nie panem. Myśli moje myślami pokoju, a nie udręczenia. " - nie jest przypadkowy.

W to nie wątpiłam od pierwszego Twojego posta. Widziałam w tym głęboki sens od razu. Z resztą bardzo mi się on podoba.

JustynaS1975 napisał/a:
Mnie tak najbardziej ten spokój wewnętrzny jest potrzebny.

Mnie również, dlatego Twój sposób zaczął mnie fascynować :)
Idę do lektury
Pozdrawiam
  Temat: Emocje - przed - w trakcie - i po leczeniu
vicctory

Odpowiedzi: 26
Wyświetleń: 12463

PostDział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej   Wysłany: 2012-05-18, 14:48   Temat: Emocje - przed - w trakcie - i po leczeniu
JustynaS1975, dla mnie to co piszesz to jest dopiero emocjonalne osiągnięcie - ciągłe hura.

Tylko tak między nami, to trochę nie chce mi się wierzyć, że zawsze właśnie takie, myślę, że wiele nie pamiętasz ze swoich stanów emocjonalnych, może to taka "dobra mina do złej gry"

... ja jakiś czas temu nauczyłam się przede wszystkim rozpoznawać i trochę wyrażać swoje, nawet te nieprzyjemne emocje. Wiedziałaś, że jest ich ponad 300? :)

Myślę, że to Twój sposób na tą niezwykle trudną sytuację i wiesz co? Skoro działa to po co go zmieniać :)

Co do watku na dziś - miej sobie tą chandrę ile chcesz i nie gań się za to i nie przywołuj do porzadku! Jesteś ludź i masz prawo sobie ponarzekać ile Ci się podoba, bez względu na chorobę! :)
Ufaj swojemu organizmowi i psychice, one wiedzą czego na dany moment potrzebują, mówię Ci :) Mi jak jest źle to jest mi źle i już... czekam aż przejdzie i przechodzi. :)

Pozdrawiam

[ Dodano: 2012-05-18, 15:57 ]
uho, czytając Twój wpis tak sobie uzmysłowiłam, że 6 lat temu kiedy zachorował mój Tata miałam podobnie po diagnozie... Niestety u mnie był wyrok - rozsiany proces nowotworowy - otworzyli i zamknęli - kazali ostatnie tygodnie spędzić jak najlepiej... zanim doszłam do sali pooperacyjnej dopiero do mnie dotarło co lekarz powiedział i wtedy... przerażenie!

uho napisał/a:
Jak wrócić na salę, do Taty, jak się zachować. Nie dać po sobie poznać? A może od razu powiedzieć.


Zanim do niego poszłam wypaliłam pół paczki papierosów pod szpitalem, wylałam morze łez i dopiero się odważyłam... do tego była jeszcze mama, której trzeba było to jakoś przekazać. Jak jechała po leki uspakajające dla niej pod apteką uszkodziłam auto... niewiele więcej pamiętam z tego dnia.

Ale myślę sobie, że emocje są podobne, etapy również, tyle, że rodzinom jest łatwiej "walczyć" o badania, dopytywać, domagać się itd. Mi było czasami tak źle, że nie miałam sił mówić o tym, wolałam pójść do domu i przeżyć to jakoś... Na szczęście był obok ktoś zdrowy, kto dzielnie domagał się dla mnie pomocy :)

Głowa do góry - Tobie również życzę wytrwałości i siły i dużo uśmiechu :)
  Temat: Emocje - przed - w trakcie - i po leczeniu
vicctory

Odpowiedzi: 26
Wyświetleń: 12463

PostDział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej   Wysłany: 2012-05-17, 20:44   Temat: Emocje - przed - w trakcie - i po leczeniu
Witam ciepło,

Postanowiłam otworzyć nowy wątek, bo jakoś nigdzie do końca się nie odnalazłam i temat starałam się tak jakoś ogólniej zebrać, bo ostatnie dni miałam kiepskie i duuuuuużo myślałam.

Tutaj, jeszcze przed całym zamieszaniem z rakiem pisałam o swoich emocjach przed diagnozą: http://www.forum-onkologi...ghlight=#109944

Później miałam okres strachu.
Lęk przed kontynuowanie jakichkolwiek wpisów na tym forum. Jeszcze przed ostatecznym rozpoznaniem liczyłam, że będzie dobrze, że histo-pat pokaże jakieś głupoty i będę żyć dalej normalnie, więc wolałam nie zaczepiać tych co już wiedzą... żeby się nie zarazić, albo nie wykrakać - głupie wiem, ale wtedy ten strach tak mnie paraliżował, mimo, że nie miałam rozpoznania to gdzieś pod skórą czułam, że ja już tutaj należę.

Później przyszedł moment diagnozy.
Pamiętam, że jakoś specjalnie się nie zdziwiłam, tak jakbym wiedziała? Z forum i opisów różnych przypadków już wiedziałam co znaczy carcinoma, co to jest G3 i wtedy o dziwo przestałam się bać. Nie wiem czy to był szok (pewnie tak) bo wskoczyłam na tryby:
"OK, nic się nie stało - co robimy?
Zaproponowali mi operację - zapisałam się na termin. Trochę pomyślałam i jeszcze tego samego dnia pojechałam do ZCO na konsultację z jakimś onkologiem, bo w sumie pomyślałam, że od raka są onkolodzy i warto żeby z nim to skonsultować zanim potną mnie "rzeźnicy" z chirurgii twarzowo-szczękowej ;) Poza tym, jak mam problem ze wzrokiem to przecież nie lecę do ginekologa?
Miałam wielkie szczęście bo trafiłam akurat na dyżur pani dr, która mnie tak zwyczajnie poza niczym zbadała, odpowiedziała na pierwsze nurtujące mnie pytania i po krótkim namyśle zapisała mnie do siebie do przychodni. Czułam wtedy mnóstwo determinacji i siły! Byłam pewna, że to pryszcz, takie tam jedno z wielu choróbsk i tyle.

Teraz wiem, że to był potworny szok, tym bardziej, że nie pogodziłam się jeszcze ze śmiercią Taty, który 6 lat wcześniej w 3 miesiące na moich oczach umarł na rozsiany proces nowotworowy.
Później miałam momenty płaczu nie do opanowania. Bałam się, że umrę, że będę cierpieć, widziałam siebie w miejscu Taty ale teraz jakby z jego strony. Mówiłam, że jak diagnoza będzie niepomyślna to ja się zabiję bo nie chcę tak cierpieć... to musiało być straszne dla moich najbliższych, ale pokazuje mi jak wielki ból i strach był wtedy we mnie. Gdy teraz to piszę aż samą mnie przeraża...
W końcu nadeszły chwile kiedy już wiedziałam jaki jest plan leczenia co się będzie działo, jakie są rokowania i to, że moja Pani dr chce mnie wyleczyć było wzmacniające. Uczepiłam się dość wczesnego rozpoznania, dużej wrażliwości tego typu nowotworu na leczenie i terapii radykalnej. W sumie gwarantowany sukces. I wtedy ilość wiary, słuszności swoich decyzji, woli walki i chęci życia był przeogromny.
Otwarcie mówiłam wszystkim, że choruję i że na swoje 31 urodziny będę zdrowa.
Dzisiaj kiedy to wspominam czułam to właśnie tak, ale moja dobra znajoma, która w tym momencie mnie widziała po czasie powiedziała mi, że to był tak desperacki akt rozpaczy i przeogromny szok, że wszystkich naokoło chciałam nabrać, że dla mnie to takie proste. Dziś wiem, że miała racje. Tłumiłam emocje jak się tylko dało. Teraz ważna była Ja - silna, zdeterminowana i pewna wygranej. i nic więcej, żadnych obaw, wątpliwości, żadnych lęków!!

Później gdy w procesie planowania leczenia zostało czekać na moment, w którym ma ono się zacząć przyszło zniecierpliwienie i obawa, że może ten rak tam sobie buszuje i oni już z tym swoim planem za kilka dni będą do tyłu i wszystko będzie nie aktualne. Czas, czas, czas... byłam zaniepokojona, że już mnie nie leczą.
Pojawiły się wtedy wspomnienia śmierci mojego Taty - ból, rozpacz.
I ogólne rozważania na temat śmierci, co jest po życiu, jak to jest jak się umiera?
"Czy umieranie boli? Nasuwały mi się dziwne pytania, typu - może nie warto walczyć, może to ten "mój czas" i przyjąć to po prostu, przecież i tak kiedyś wszyscy umrzemy a ja będę miała to za sobą". Kiedy jakoś sobie to tłumaczyłam czuła spokój, mijał strach i przychodziła akceptacja. Teraz myślę, że była to rezygnacja, ale wtedy tak to czułam.

Kiedy rozpoczął się proces leczenia i rozpoczęłam naświetlania ulżyło mi. Czułam, że jestem w dobrych rękach. Byłam zdecydowana współpracować i oddałam swoje zdrowie lekarzom. I tak fajnie mi było do 1 chemii, kiedy po niej całą noc męczyły mnie nudności a później czułam się jak sfilcowany dywan zadeptany przy okazji.

To był pierwszy moment krytyczny - już w pierwszym tygodniu leczenia.
Wtedy poczułam, że jestem naprawdę poważnie chora.
Wcześniej nie miałam żadnych objawów, więc gdyby nie papierek z rozpoznaniem nie bardzo mogłabym w to uwierzyć.
Mój zapał zmalał. W sumie wtedy bardzo dużo spałam i myślę, na dzień dzisiejszy, że świadomie uciekałam w ten stan, żeby sobie ulżyć i fizycznie i psychicznie.
Stosowałam też przemyślane techniki samooszukiwania się. Chodziło o liczenie tygodni leczenia. Wymyśliłam patent, że tydzień, w którym biorę chemię (poniedziałek) już się nie liczy, a że w ostatnim tygodniu mam tylko 2 lampy więc on też odpada, a chemii pewnie nie dadzą bo się nie opłaca :)
I tak jakoś sobie te tygodnie po swojemu liczyłam. Kiedy wyliczyłam sobie, że zostały mi dwa tygodnie (faktycznie 4) nastąpił kolejny kryzys.

Drugi moment krytyczny nastąpił w 4 tygodniu leczenia.
Po 4 chemii miałam tak rozległe skutki uboczne, że przestałam jeść i ... pić. Moja pani dr odwołała mi kolejną chemię, przepisała leki wspomagające i po moich wyliczeniach co do końca leczenia od razu pozbyła mnie złudzeń. A to dodatkowo w te moje urodziny kiedy miałam być już zdrowa!!
Wszystko runęło. Byłam wściekła, na chorobę, na lekarkę, na to, że muszę jeść, ogólnie na cały świat. 2 dni jak zbuntowany przedszkolak oponowałam i domagałam się współczucia.
W końcu rozsądek przemówił i jedzenie stało się kolejnym lekarstwem (niedobrym jak cholera - jak to lekarstwa, pomijając w moim przypadku - nutridrinki)

W kolejnym tygodniu dostałam chemię i do końca leczenia zniosłam je jak na mój gust o niebo lepiej. Ale... odpuściłam. Zdałam się całkowicie na los i przestałam widzieć jakąkolwiek rolę sprawczą odnośnie leczenia szpitalnego w moich rekach.

Zrozumiałam wreszcie, że:
- czasu nie przyspieszę, jakkolwiek bym nie liczyła tydzień = 7 dni
- wyników nie oszukam
- objawy mogę zgłaszać i łagodzić jak się da, nie udam, że ich nie ma

Poza tym, nikt nie chce zrobić mi krzywdy. Lekarze leczą mnie po to by osiągnąć swój cel - wyleczyć mnie i na tym zależy im tak samo jak mnie, aby leczenie było prawidłowe i skuteczne!!! To chyba była eureka. Przestałam się bać tego co mi przepisują i co się ze mną dzieje. Tak teraz myślę, że ja się po prostu bałam oddać kontrolę na ten etap mojego życia obcemu człowiekowi. Przemawiał przeze mnie przeogromny strach i utrata kontroli na swoim życiem

Po zakończeniu leczenia pojawiła się ulga, że to już. I pewnego rodzaju radość z zakończonego etapu, bo i tak pani dr uprzedzała, że około 3 tygodni trwa relatywne odczucie poprawy.

Nie byłam wtedy świadoma, bo mnie pani dr nie poinformowała, że poprawa nie oznacza tylko in plus od stanu obecnego, ale mogę mieć również różne dodatkowe efekty uboczne i ich późniejsze pojawienie się nie ma znaczenia a zaliczają się one do okresu poprawy.

Kilka dni po zakończeniu naświetlań efekt popromienny skutecznie pozbawił mnie snu, możliwości picia, nawet przełykania śliny. Przeogromny ból w buzi. Trudny w najbardziej dotkliwym momencie do opisania. Płacz absolutnie nadchodził mimo woli. Jakby cięcie żyletkami na żywca język i gardło.

I wtedy nastąpił trzeci kryzys.
Przychodziły myśli o bezsensie leczenia (chociaż teraz to i tak już po zabawie - leczenie zakończone - na moje szczęście :) ) O błędnie podjętej decyzji. Powróciły myśli o śmierci w kontekście ulgi, ale zaraz następował strach - bo przecież nie wiem jak się umiera, czy to boli? Myślę, że to kwestia bólu jaki mi wtedy doskwierał.


Od tego momentu minęło kilka dni, ale kryzys chyba trwa nadal.
Od dwóch dni jestem płaczliwa, moim zdaniem bez powodu. Pojawia się żal gdy widzę spieszących się do pracy ludzi, że oni mogą żyć "normalnie". Złość i zazdrość doskwiera mi gdy czuję zapach obiadu, doskonale pamiętam smak tych posiłków a ja piję nutridrinka. Boję się, że skoro leczenie zostało zakończone to może jakiś cudem ten rak jeszcze tam robi bałagan.
Niby wiem, że to wszystko jest albo niemożliwe, albo przejściowe i minie. Przecież wiem, że kiedyś i "na naszej ulicy będzie święto". Wiem, bo czytam wątki i widzę, mam żywy dowód.

Moje catharsis - wyrzucam emocje.
I dzisiaj przyszedł też taki dzień, że postanowiłam to wszystko z siebie wyrzucić właśnie tutaj, bo niby gdzie? Zdrowy nie zrozumie mimo, że bardzo będzie się starał. A ja chyba już dojrzałam do pisania poza służbowym wątkiem o raku jakiego ja leczę :)

Myślę, że nabrałam odwagi na odkrycie trochę siebie, dla siebie ale też dla innych, bo temat jest otwarty i wiem, że wiele osób ma/miało/i będzie miało podobnie.

I choćby z tego również względu - może komuś przyniesie ulgę i pomoże. Mi ulżyło, poczułam, że nie jestem w tym sama i już się nie boję, bo mam tutaj swój azyl (jak wiele innych osób) :)
I tak mnie teraz natchnęło i pojawiła się złość, że wcześniej tego nie widziałam :/

Pozdrawiam serdecznie
 
Skocz do:  


logo

Statystki wizyt z innych stron
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group