Nostalgicznie trochę czyli moje rozważania o diecie.
Zastanawia mnie fakt, że ludzie uporczywie wierzą, że spożywanie konkretnego specyfiku ich uzdrowi, będzie cudownym lekiem na raka, konkretna dieta..... A taki ch...j :D
Jak już wspominał mój ulubiony Paracelsus "wszystko i nic jest truzciną, wszystko zależy od dawki".
Ja nie jem np. mięsa i super się z tym czuję. W sensie mięsa ssaków i ptaków, bo ryby i skorupiaki to ja żrem, jak najbardziej. Bardzo bliski memu sercu i językowi jest sposób odżywiania zaproponowany przez słynnego włoskiego lekarza, profesora onkologii Umberto Veronesi, choćby jego książka "Z rakiem walczy się przy stole - w stronę wegetarianizmu". Ale ja tak piszę nie że namawiam do wege (córka i mąż są zdeklarowanymi mięsożercami, a ja im to mięcho osobiście przygotowuję z tą różnicą ze nie jem go i wilk jest syty i owca cała
.
Na pewno dieta w stylu bułka słodka i butelka coca coli na śniadanie nie jest dobra, ale od czasu do czasu, czemu nie?
Nie dajmy się zwariować, zawsze będę gorąco namawiać do dobrego jedzenia, z dużą iloscią oliwy z oliwek, krewetkami, lampką wytrawnego wina czy filiżanką dobrej, japońskiej oryginalnej zielonej herbaty, wszystko okraszone szczyptą chili, kurkumą, czy przyprawą baharat (uwielbiam
.
Ale, jak mam ochotę to zjem czekoladę, snickersa czy nawet paczkę chipsów na spółkę z przyjaciółmi.
Najgorzej popadać ze skrajności w skrajność, typu (k... a, nie jem niczego co jest niezdrowe, bo dostanę raka).
Podziwiam i chylę czoła przed Wami wszystkimi tutaj, którzy walczycie z rakiem, poniżającym i upadlającym bólem, który odbiera godność i człowieczeństwo.
Pozdrawiam.