Witam...mój pierwszy post tutaj, choć forum przeglądam od paru dni...moja psychika jest w strzępach, a ja jestem strzępem człowieka...nie mogę normalnie funkcjonować, jeść, pracować, spać, a jak jakimś cudem uda się już zasnąć, śnią się niewyobrażalnie przerażające rzeczy, boję się, że jeszcze trochę i przekroczę jakąś niewidzialną granicę, za którą czai się już tylko obłęd... Mój najukochańszy, najwspanialszy tatuś, najlepszy i najuczciwszy człowiek jakiego w życiu spotkałam jest chory na raka nerki, od dwóch miesięcy, tj. odkąd dowiedzieliśmy się o przerzutach, przeżywamy najprawdziwszą gehennę i pielgrzymki od lekarza do lekarza, od klinki do kliniki i znikąd tak naprawdę żadnej pomocy :( Tatuś jest od 3 tygodni w szpitalu, to w jednym, to w drugim, a jego stan jest coraz gorszy, a leczenia żadnego...boję się, tak bardzo się boję...każdy dźwięk telefonu powoduje gwałtowne bicie serca, ból w mostku, zawroty głowy i strach, przerażający strach, że może dzwonią ze szpitala, że może dzieje się coś niedbrego...Boże, daj siły, bo oszaleję, co czynić, co robić?
Reszko
napisałaś:
„(…)Rozmawiamy z Mamcią normalnie, śmiejemy się, oglądamy filmy, czytamy książki, rozwiązujemy krzyżówki, chodzimy na spacery. Robimy plany. No właśnie... Planujemy co kupimy na następny rok, do ozdoby choinki, że idziemy do kina... niby wszystko jest okej, a za moment oblewa mnie pot, robi mi się gorąco, ściska mnie w gardle, piersi i żołądku... ile jeszcze takich świąt? Ile jeszcze razy pójdziemy do kina? Ile lat nam zostało? Czytam statystyki, że Mamcia w swojej chorobie ma od 50 do 75% szans na przeżycie pięcioletnie... dużo i nie dużo, jak się weźmie pod uwagę, jak czas szybko płynie. 5 lat... zdaje się wiekiem i zarazem mgnieniem, zwłaszcza, że to tylko statystyka i tego czasu może być mniej, choć może być i więcej, (…)”
Afirmuję życie ‘tu i teraz’. Z doświadczenia wiem, że jest to trudne. Trudno jest być całym czas uważnym, skupionym na tym „tu i teraz”. Staram się to w sobie pielęgnować, ale nie raz wybiegam w przyszłość. Pomimo całej świadomości tego, że jednak jestem śmiertelna (jak każdy) i całej świadomości swojej choroby, czasami sobie myślę, że może ja kiedyś będę miała tzw. ‘normalne’ życie. Na tę chwilę swoje życie ‘planuję’ od kontroli do kontroli. Ale może kiedyś …
Ale jeśli żyjesz przede wszystkim zamartwiając się co będzie ‘gdzieś kiedyś’, tracisz całą teraźniejszość. I właściwie tak może ‘stracić’ całe życie. Żyjesz teraz i martwisz się co to będzie za ‘x lat’ jak np. Mamy nie będzie. Następuje to za ‘x lat’, Mama żyje, ale Ty martwisz się co będzie za ‘y lat’, bo wtedy może Mamy nie będzie. I tak możesz mieć cały czas.
A jeśli za ‘x lat’ Mamy nie będzie (tfu tfu), to tracisz ten czas co masz teraz z Mamą.
Przez takie zamartwianie się możesz tracić, to co teraz masz i potem to co będzie w przyszłości. Życie tylko wg zasady ‘tu i teraz’ jest trudne. Jednak warto próbować. Najważniejsza chwila to TERAZ.
Rozmawiamy z Mamcią normalnie, śmiejemy się, oglądamy filmy, czytamy książki, rozwiązujemy krzyżówki, chodzimy na spacery itd. pijemy razem kawę, herbatę, jemy smaczności, oglądamy kwiatki, rozmawiamy, śmiejemy się, smucimy się, plotkujemy ( bo przecież tak), itp., itd. na tym się skupiaj.
Pozdrawiam Cię serdecznie
Żabeczka
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Żabeczko Kochana i Mądra Ty Zawsze wiesz co powiedzieć
Oczywiście masz absolutną rację. Ja od zawsze żyję właśnie tym "tu i teraz", ale teraz takie wybieganie jest silniejsze ode mnie. Ja wcale tych myśli i denerwowania się nie chcę, ale nie umiem zawsze nad tym zapanować, zwyczajnie.
...każdy dźwięk telefonu powoduje... strach, przerażający strach, że może dzwonią ze szpitala, że może dzieje się coś niedobrego...
Pamiętam, kiedy 5 lat temu na nowotwór umierał mój Tata, to było dla mnie najgorsze.
Diagnoza od początku była dla mnie jasna IV stadium raka... rozległy proces nowotworowy, nic nie da się zrobić... skupiłam się na "tu i teraz" i na tym żeby jemu pomóc w tych ostatnich tygodniach... i pamiętam jak właśnie telefonu się bałam... to tak mi bliskie...
Teraz kiedy problem nowotworu mnie dotyka jest podobnie... kiedy lekarz powiedział, że to guz i trzeba będzie go wyciąć... pierwsze co sobie przypomniałam - jak z automatu - to co w życiu jest ważne... to co było ważne dla mnie kiedy pomagałam umrzeć mojemu Tacie... obecna chwila... i przypomina się fragment książki E. Tolle "Potęga teraźniejszości":
"Przeszłość i przyszłość nie istnieją. Pierwsze jest projekcją wspomnień, a drugie naszymi wyobrażeniami. Jedno i drugie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Jedyne czego możemy być pewni to teraźniejszość i chwila obecna!"
To smutne, że w tak dramatycznych chwilach dociera do mnie istota i sens życia, a gdy wszystko jest dobrze zapominam i gnam nie wiadomo za czym i nie wiadomo po co... ech...
Z rakiem walczymy od początku 2011, imponujący wynik 15 miesięcy, jest dobrze, nawet bardzo, tak dobrze, jak dawno nie było.. Ale to nie jest jak wcześniej, nie jest jak przed rakiem, nawet nie mogę się oszukiwać, że kiedyś było inaczej. Ostatnio mam napady totalnego dołka psychicznego, nie wchodzę na Forum, bo nie daję rady udźwignąć tej skali nieszczęścia psychicznie. Walka moich Rodziców pokazała mi, że gdy trzeba o coś zawalczyć- mobilizujemy się, mimo wszystkiego, co wcześniej sobie na ten temat wyobrażaliśmy. Ale to wszystko zostaje w psychice, nie na samym dole, a ciągle na wierzchu, to jest jak kłucie w klatce piersiowej, ten niepokój, strach, ja go czuję każdego dnia.
Zajmuję umysł wieloma rzeczami, spędzam dużo czasu z bliskimi, zajmuje mnie szkoła, praca, znajomi, podróże, ale ciągle na pierwszym miejscu jest rak. Tak bardzo to boli i paraliżuje...
_________________ Practise random kindness and senseless acts of beauty.
Dobro jest w każdym z nas.
Ostatni mój post tutaj ze stycznia roku poprzedniego...dziś odnalazłam go i zrozumiałam jak długą i ciężką ścieżkę w tym czasie przeszłam...wtedy myślałam, że choroba mojego Taty to koniec świata, rozpamiętywałam jak bardzo jest to niesprawiedliwe i dlaczego "to" dotknęło AKURAT Jego? Człowieka dobrego, prawego, opiekuńczego, cudownego Ojca, będącego dla mnie i całej rodziny zawsze podporą i opoką...mogę o Nim pisać w samych superlatywach...z biegiem czasu zrozumiałam, że te pytania są bez sensu, że "to" może spotkać każdego z nas, bez względu na to, jakim jest się człowiekiem, dobrym, czy złym, bogatym, czy biednym, a przede wszystkim na pewno nie jest to kara za wyimaginowane przewinienia. Nadal jestem przy Tacie, nadal żyję Jego chorobą (bo inaczej się nie da), jestem przy Nim, gdy trzeba, odwiedzam Go w szpitalu, przywożę obiady, kupuję książki, interesuję się tym, jak się czuje, często dzwonię, staram jak najczęściej odwiedzać, rozmawiam...po prostu daję z siebie ile mogę, ale jednocześnie nie zapominam o sobie, życie przecież toczy się dalej, mam męża, dziecko, pracę, którą kocham...Ponad rok temu, gdy mój Tato zachorował i był już w stanie bardzo ciężkim, nic innego się dla mnie nie liczyło, tylko to, aby mu pomóc za wszelką cenę, więc rzuciłam pracę, zaniedbałam dziecko, męża i siebie, aby 'załatwić' mu jak najlepsze leczenie... na szczęście nie poszło to na marne,,, Dziś nasza sytuacja jest w miarę ustabilizowana, Tato rozpoczął właśnie 13 cykl leczenia, cieszymy się każdym dniem i za każdy dziękujemy. Czasem przychodzą strachy, co będzie, gdy lek przestanie działać, ale staram się o tym nie myśleć, bo to i tak nic nie da...Mam nadzieję, że dobrych dni będzie jeszcze bardzo, bardzo dużo...
przez 2,5 miesiąca żyłyśmy ja i moja Mama rakiem , rakiem kości i szpiku, szpiczakiem , Jej potworna, wyniszczająca cały organiz choroba była moim życiem , walka z lekarzami , zrozumienie tej choroby , to stało sie sensem mojego życia,moim celem było to by poprawić Jej komfort życia i umilac kazdy dzień .Nie zostawiałam jej samej nawet szpitalu, robiłam wszystko by się uśmiechała,dawałam Jej tyle ciepła, miłości i opiekunczości ile w sobie miałam .Choroba Ją zmieniła , często siedziała wpatrzona w jeden punkt, nie ogladała tv, swoich ulubionych seriali. Ja bardzo się o Nią bałam , ciągle towarzyszył mi strach , lęk, w tyle głowy miałam ciagłe mysli "jak Ona długo jeszcze będzie zyła", nigdy tak naprawde nie rozmawiałysmy o ewentualnej śmierci , nie dopuszczałyśmy do siebie nawet takich mysli, cieszyłysmy sie lepszym samopoczuciem Mamy ,każdym lepszym jej dniem , uśmiechem na Jej buzi, o poranku wspólna kawka, żarty i śmiech,kilka razy an dzień ja zapewniałam Ją że bedzie dobrze , pomału wrócisz do formy(mimo iz gdzies w głębi duszy wiedziałam ze tak nie będzie, że ten nowotwór jest złośliwy i nieuleczalny) starałyśmy się nie myslec o najgorszym choć kazda z nas wiedziała swoje i bała się .......... starałyśmy się udawac , być pełne optymizmu i wiary choć czesto ja widziałam że Mamunia nie ma ani sił , ani wiary i boi sie .............. miałyśmy plany o których też każda z nas wiedziała że raczej już sie nie zrealizują ................Dawałyśmy sobie wzajemnie dużo miłości , okazywałysmy sobie ją , często mówiłyśmy sobie że sie kochamy, ze mamy siebie po to by własnie w takich ciężkich momentach życia byc razem i się wspierac...........Uczucia jakie nam towarzyszyły w chorobie Mamy to zupełnie wykluczające sie uczucia : optymizm i skrajny pesymizm jednocześnie, nadzieja,wiara na lepsze jutro i zupełna niewiara, pocieszanie sie słowami ale oczy wyrażały smutek i żal, niezrozumienie a zarazem akceptacja wszystkiego co się działo.Wszystkie odczucia były "oszukane" jedynie miłość szczera i tak wielka że mimo 2,5 miesiąca ciężkiej walki to te miesiące zbliżyły nas wyjątkowo.Może to co pisze jest chaotyczne ale to dopiero 3 miesiące jak Mamunia nie zyje , nie moge się z tym pogodzić !!!!! Podziwiałam Ją że cierpiała w ciszy , w pogodzeniu , była pokorna i zgadzała się na wszystko , dziękowała za każde miłe słowo, była wdzięczna za każda pomoc , nie prosiła o nią ale przyjmowała ją z radością i wdzięcznością .Jej cierpienie było moim cierpieniem , Ona już nie cierpi a moje cierpienie trwa nadal i nasila sie .
PODSUMOWUJĄC - CIESZCIE SIĘ KAZDYM DNIEM SPĘDZONYM Z NAJBLIŻSZĄ WAM OSOBA, KAZDĄ CHWILĄ ,NIE ZAMARTWIAJCIE SIE JUTREM BO ŚMIERC PRZYCHODZI NAGLE I GWAŁTOWNIE, ZAWSZE JEST ZASKOCZENIEM DLA UMIERAJĄCEGO JAK I BLISKICH,ZAWSZE PRZYCHODZI W NIE ODPOWIEDNIM CZASIE I ZAWSZE ZA SZYBKO, NIGDY NIE BEDZIECIE NA NIĄ GOTOWI A ŻYJĄC TYLKO OBAWAMI O SMIERĆ BLISKIEJ WAM OSOBY POWODUJE ŻE PRZEGAPIACIE TE CHWILE W KTÓRYCH MOŻECIE OKAZAC SOBIE MIŁOŚĆ , CZUŁOŚĆ, PO PROSTU BĄDŹCIE Z NIMI I PRZY NICH I MÓWCIE IM ŻE ICH KOCHACIE BO JAK ODEJDA TO NA WSZYSTKO BĘDZIE JUŻ ZA PÓŹNO !!!!
CIESZCIE SIĘ KAZDYM DNIEM SPĘDZONYM Z NAJBLIŻSZĄ WAM OSOBA, KAZDĄ CHWILĄ ,NIE ZAMARTWIAJCIE SIE JUTREM BO ŚMIERC PRZYCHODZI NAGLE I GWAŁTOWNIE, ZAWSZE JEST ZASKOCZENIEM DLA UMIERAJĄCEGO JAK I BLISKICH,ZAWSZE PRZYCHODZI W NIE ODPOWIEDNIM CZASIE I ZAWSZE ZA SZYBKO, NIGDY NIE BEDZIECIE NA NIĄ GOTOWI A ŻYJĄC TYLKO OBAWAMI O SMIERĆ BLISKIEJ WAM OSOBY POWODUJE ŻE PRZEGAPIACIE TE CHWILE W KTÓRYCH MOŻECIE OKAZAC SOBIE MIŁOŚĆ , CZUŁOŚĆ, PO PROSTU BĄDŹCIE Z NIMI I PRZY NICH I MÓWCIE IM ŻE ICH KOCHACIE BO JAK ODEJDA TO NA WSZYSTKO BĘDZIE JUŻ ZA PÓŹNO !!!!
CIESZCIE SIĘ KAZDYM DNIEM SPĘDZONYM Z NAJBLIŻSZĄ WAM OSOBA, KAZDĄ CHWILĄ ,NIE ZAMARTWIAJCIE SIE JUTREM BO ŚMIERC PRZYCHODZI NAGLE I GWAŁTOWNIE, ZAWSZE JEST ZASKOCZENIEM DLA UMIERAJĄCEGO JAK I BLISKICH,ZAWSZE PRZYCHODZI W NIE ODPOWIEDNIM CZASIE I ZAWSZE ZA SZYBKO, NIGDY NIE BEDZIECIE NA NIĄ GOTOWI A ŻYJĄC TYLKO OBAWAMI O SMIERĆ BLISKIEJ WAM OSOBY POWODUJE ŻE PRZEGAPIACIE TE CHWILE W KTÓRYCH MOŻECIE OKAZAC SOBIE MIŁOŚĆ , CZUŁOŚĆ, PO PROSTU BĄDŹCIE Z NIMI I PRZY NICH I MÓWCIE IM ŻE ICH KOCHACIE BO JAK ODEJDA TO NA WSZYSTKO BĘDZIE JUŻ ZA PÓŹNO !!!!
[/quote]
Jak dobrze to znam...... Kochani, prawda, prawda i jeszcze raz prawda!
Sama choruję na czerniaka ale to nie on mnie chciał zabić a pęknięcie tętniaka w mózgu...... NIKT się tego nie spodziewał.... szczęśliwie dla mnie -UDAŁO SIĘ! I jestem wdzięczna mojemu Aniołowi Stróżowi,że się mną tak opiekuje.
Tu i teraz, bo bez tego nie ma przyszłości a przeszłość dawno za nami...
Czerniak złośliwy, Clark III, naciek 9 mm
Melanoma epithelioides partim fusocellulare typus nodularis cutis, exulcerans, T4bN1aM0
» Mój wątek na tym Forum «
kmis757, Myślę,że napisała to wielkimi literami nie po to,zeby było niezgodnie z zasadami ale aby zaznaczyć WAGĘ tego co pisze. Ok, mogła pogrubić zaznaczony fragment Ale moim zdaniem, to czepianie się szczegółów.
To są EMOCJE. Ja również czasem takimi literami posługuję się, by coś ważnego powiedzieć (napisać ) Choć, jak pewnie zauważyłeś, zdanie, na które chciałam zwrócić uwagę napisałam "pogrubionymi" literami
Najważniejszy jest sens
Czerniak złośliwy, Clark III, naciek 9 mm
Melanoma epithelioides partim fusocellulare typus nodularis cutis, exulcerans, T4bN1aM0
» Mój wątek na tym Forum «
Po przeczytaniu aż mi się łezka zakręciła w oku, a ten fragment pisany właśnie CapsLockiem najbardziej utkwił mi w pamięci.
Mojej mamie mimo zmian wtórnych udało się "wyrwać" 3.5 roku- ja sama też w styczniu otarłam się o śmierć, kiedy to o mało węzły mnie nie zadusiły. I nie chcę myśleć co będzie za "x" czasu.
Kiedyś mama zadzwoniła do mnie, ot tak pogadać. Ja zbytnio nie miałam czasu ( coś tam robiłam) i wiem głupio postąpiłam , odwarknęłam-zbyłam ją, że jestem zajęta, nie mam czasu i że szkoda kasy z konta na telefonie wytracać.
Potem zaświeciła mi się taka lampka, qrcze a jakby to była nasza ostatnia rozmowa.....
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum