(...)
Bo nam chce się do człowieka,
Knajpy znają nas,
Musi minąć jakiś czas,
Musi wysch
Nie pomoże żaden lekarz
Ani głupia złość,
Musi nadejść taki ktoś,
Kto chce też do człowieka,
Lepszy jest niż ty,
I otworzy Tobie drzwi...
Iwka3219, piękny- refleksyjny wiersz...
Powtórzę " Musi nadejść taki ktoś,"...
Musi nadejść PRZYJACIEL
KTO TO JEST PRZYJACIEL?
Kto to jest przyjaciel? Powiem Ci
To ktoś przy kim masz odwagę być sobą
Przy nim możesz obnażyć swoją duszę
On oczekuje od Ciebie tego, że nie będziesz udawał, lecz, że będziesz taki, jakim naprawdę jeteś
Nie chce tego, byś był ani lepszy, ani gorszy
Kiedy jesteś z nim, czujesz się jak więzień, którego uniewinniono
Nie musisz uważać
Możesz mówić, co myślisz dopóty, dopóki w pełni jesteś sobą
On rozumie te sprzeczności w Twojej naturze, które powodują, że inni źle Cie oceniają
Przy nim oddychasz wolnością
Możesz przyznać się do swoich małych próżności, zazdrości, nienawiści i złośliwości, do podłości i niedorzeczności
A kiedy je jemu powierzysz, znikną, rozpuszczą się w białym oceanie jego lojalności
On zrozumie
Nie musisz być ostrożny
Możesz go zranić, zaniedbać, ledwie tolerować
Najlepsze jest to, że nie musisz nic robić
To nie ma znaczenia
On Cię lubi-on jest jak ogień, który oczyszcza do cna
Możesz z nim płakać, śpiewać, śmiać się i modlić
Przez to wszystko i pod tą warstwą on widzi Ciebie, zna Cie i kocha
Przyjaciel? Kto to jest przyjaciel? To ktoś-powtórzę raz jeszcze-przy kim masz odwagę być sobą
C. Raymond Beran
Saro, ja mam nadzieję, że jednak pomimo wszystko otworzysz się na drugiego człowieka. Rozumiem, ja bolesne jest to przeżycie. Ale życzę Ci z całego serca, abyś otworzyła się na innych ludzi, bliskość jest potrzebna każdemu z nas. Oczywiście, przy tym otwarciu na drugiego człowieka należy mieć oczy szeroko otwarte. Na pewno nie należy się rzucać z zamkniętymi oczami.
Ja jestem sama, i pewnie tak zostanie (z dużym prawdopodobieństwem), choć zawsze myślę, że być może jeszcze wszystko możliwe. Wsparcie emocjonalne dają mi przyjaciele (a ściśle pisząc przyjaciółki).
A póki co akceptuję to co mam, cieszę się z tego co mam, rozwijam swoje pasje, rozglądam się dokoła.
Póki życie mi jest dane, staram się żyć najpełniej jak potrafię.
Tego samego Ci życzę.
Na tym forum to przeczytałam
„Boże, daj mi pogodę ducha, abym
godził się z tym, czego zmienić nie mogę,
odwagę, abym zmieniał to, co zmienić
mogę, i mądrość, abym zawsze potrafił
odróżnić jedno od drugiego.” - Marek Aureliusz
Pozdrawiam serdecznie
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Dziewczyny jaka szkoda, że nie mogę napisać więcej! Zbyt osobiste i zbyt bolesne na publiczne forum. Z drugiej strony i tak to niczego nie zmieni, ale czasami jeśli nie zawsze wyrzucenie z siebie żalu przynosi ulgę. Moja sytuacja jest odmienna (uwierzcie, że długo się zastanawiałam jakiego słowa użyć) niż u większości chorych. Zmieniłam środowisko i w moim otoczeniu są dwie bliskie osoby- ciocia i brat. Każde zajęte swoim życiem, swoimi problemami. Wpadają na chwilę i to nie codziennie a potem zostaję w czterech ścianach z myślami. Ile można oglądać TVN24? Na wsi gdzie mieszkam nie ma kablówki a za większą liczbą programów nie rozglądałam się, bo kiedy pracowałam to tych co mam nie było kiedy oglądać. Chcę wrócić do pracy choć czarno to widzę. 50 km dojazdu a ja chwilami czuję się paskudnie i jeszcze mdleję. Jednym słowem za kiepsko by żyć za dobrze by umrzeć. Mordownia. Kiedyś totalnie zryczana po kolejnej kłótni poszłam do piwnicy szukać miejsca na sznur i dobrze, że byłam już tak słaba jak niemowlę, bo tam sobie dalej popłakałam, usmarkałam się, posiedziałam i wróciłam na górę. Padłam bez sił, spałam ze 12 godzin. Łeb mi naświetlali to i takie pomysły miewam. W każdym razie łatwo nie jest.
Witaj Saro!
Jak sama napisałaś wygrałaś bitwę. Może przed Tobą kolejne bitwy, które musisz wygrać.
Nie możesz pozbawiać się nadziei na lepsze czasy dla Ciebie. Czujesz się samotna, porzucona i jeszcze walcząca z chorobą. Osoba która Ciebie zostawiła w takiej sytuacji nie warta jest Twoich łez. Postaraj się znaleźć dla siebie jakieś światełko nadziei i radości.
Wiem, że łatwo dawać rady. Wiem z własnego doświadczenia, że jeżeli sama sobie nie poradzisz nikt nie jest w stanie Tobie pomóc. Ja mam trochę inną sytuację ale na własne życzenie odsunęłam się od tzw. przyjaciół. Może za dużo oczekiwałam - nie wiem?
Życzę Tobie aby zagościł w Tobie promyczek nadziei na lepsze jutro
Od trzech lat po drugiej stronie byłam, to ja skrzywdzona zostałam przez osobą chorą.
Zamieszkałam, po rozwodzie, z "partnerem" zwanym konkubinem. Trzy lata temu stwierdzono u niego raka płuca, wiadomość szokująca, o czym nie muszę tu mówić. Chirurgia, radioterapia, chemio... badania , lekarze.
Piekło jakie stworzył w domu było nie do opowiedzenia. Łączyło nas, jak mi się zdawało, uczucie. Stał się zgryźliwy, dokuczliwy, wulgarny. Robiłam co mogłam, jeździłam co dzień 60km do szpitala przywożąc do jedzenia co chciał, przygotowywałam po nocach. Praca, córka nieletnia i jego po sąsiedzku mieszkająca schorowana , potrzebująca opieki matka, zajmowało mi to cały czas. W nocy jedynie mogłam sobie popłakać, siebie do porządku doprowadzić, zrobić coś dla chorego, żeby na drugi dzień znów pojechać do szpitala .
Jego pełnoletni syn , żonaty, mieszkający w tym samym miejscu nie miał na nic czasu. O informacje o ojcu pytał mnie nie lekarzy. Ojciec nie dał o nim złego słowa powiedzieć...
bo przecież miał odpowiedzialna pracę" - radca prawny. Była zima , jadąc właśnie do szpitala, zagapiłam się i wjechałam za szybko na rondo, było po samochodzie, z mojej winy. Czego ja się wówczas nasłuchałam...
Po skończonej terapii wrócił do domu i to było najgorsze. Stał się chorobliwie zazdrosny, niecierpliwy, złośliwy... potrafił wyłączyć korki elektryczne kiedy chciałam obejrzeć swój serial. Kiedy wracałam z pracy, udawał ,że nie może się podnieść, do ubikacji szedł po ścianie... ale jak chwilę wcześniej usłyszał zatrzymujący się koło domu samochód to jak rączy jeleń doskakiwał do okna żeby zobaczyć kto mnie z pracy z zakupami odwiózł.
Zasypiałam czasem przed TV na siedząco i to też był powód do złośliwych uwag.
Chodziłam ukradkiem do kościoła, bo tam czułam jakąś nadzieję... to też było odbierane jako akt złej woli.... bo za wszystkie swoje krzywdy właśnie Boga winił.
Zapadałam się coraz głębiej w otchłań bezgłośnego krzyku...
Kiedyś w pracy wypiłam szampana z okazji narodzin... kiedy wróciłam do domu wypchnął mnie za drzwi. Pojechałam do siostry. Córka kiedy wróciła ze szkoły została tak samo potraktowana. Wróciłam na drugi dzień, chciałam porozmawiać... zastałam przed domem moje rzeczy porozrzucane, zapukałam, usłyszałam coś co do dzisiaj od 2 miesięcy słyszę.
Mieszkam z córką u siostry. Stan choroby niezmienny, stabilny.
Ps. Nie odnoszę się do żadnej tu wcześnie wypowiedzianej kwestii.
Żeby właściwie ocenić trzeba czasem znaleźć się, choćby na chwilę, po drugiej stronie.
Róża.
,
Zapewne ja też nie byłam bez winy biorąc pod uwagę, że w sumie to ja wypowiedziałam magiczne słowo - koniec. Mam mu za złe, że tak szybko w nie uwierzył. Ale... mężczyźni myślą inaczej. Wiem, jestem nie do zniesienia, mam napady płaczu wręcz szlochu, którego nijak nie idzie zastopować. Złoszczę się natychmiast, nie mam za grosz cierpliwości i łatwo tracę równowagę. Nie jestem łatwym partnerem. Sprawiam bliskim ból. Potrzebowałam go całego na 24 godziny, bo tylko przy nim czułam się dobrze, bo tylko przy nim mogłam oddychać. Widziałam, że coś złego się ze mną dzieje, prosiłam pomóż mi, chodźmy do psychologa niech ktoś nam pomoże. Nie chciał, zaczął się odsuwać a ze mną było coraz gorzej...Ten dystans odebrałam jak chęć wycofania się ze związku i zrobiłam ten pierwszy krok. Zdaję sobie sprawę, że moja sytuacja jest po części moją zasługą. Nikt mnie nie uczył jak być eleganckim i uważającym chorując na raka. On uważa, że wszystko usprawiedliwiam rakiem. Emocjonalna byłam zawsze a choroba to tylko spotęgowała. Trudno też powiedzieć, że ta choroba nie ma wpływu na moje życie. Wydaje mi się, że dorośli ludzie powinni to zrozumieć. Nie licytować się w obliczu tragedii kto komu kiedy i za co dokopał, co powiedział. To są może ważne rzeczy dla zdrowych dla mnie ważniejsze jest coś zupełnie innego. W każdym razie Różo czytając Twój wpis dotarło do mnie, że ja też taka bywam tyle, że to jest mój rozpaczliwy krzyk o miłość wyrażony z tego wynika w najgorszy z możliwych sposobów.
Saro uważam, że właśnie choroba jest Twoim usprawiedliwieniem. I co z tego, że płakałaś, szlochałaś itp. W jakiś sposób choroba zmieniła Twoje życie, myślenie.
Nie obwiniaj siebie za to rozstanie.
Proszę Ciebie teraz myśl tylko o sobie, o tym aby kumulować siły do kolejnej bitwy. Nie wiesz jeszcze ile pięknych chwil przed Tobą jeszcze.
Ja w obliczu mojej osobistej tragedii jaką była śmierć mojej Mamy też pozostałam sama i co z tego, że mam męża, który mnie nie rozumie? Ale po 10 miesiącach zrozumiałam tylko ja sama mogę sobie pomóc.
Uściski dla Ciebie
Jak czytam wasze wypowiedzi przed oczami mam okres sprzed 4 lat, kiedy to u mojego męża zdiagnozowano raka. byliśmy już krok tylko od rozwodu, a to dlatego że nie dało się juz z nim wytrzymać. Jak czytam wypowiedź Różabezkolców, to tak jakbym cofnęła się w czasie. z tym, że u nas takie sytuacje były zanim zdiagnozowano chorobę. Wszystko mu przeszkadzało, wszystko go denerwowało, a do wysłuchiwania głupich komentarzy byłam oczywiście ja. decyzja o rozstaniu była już podjęta.
wszystko poszło precz w chwili diagnozy. wtedy się uspokoiło w domu. nie było awantur o byle co. skończyły się głupie komentarze, jakieś docinki. wreszcie był "spokój". Były oczywiście emocje, strach przed tym co dalej. ale atmosfera w domu zupełnie inna.
Dawno chciałam o tym napisać, ale bałam się ,że mnie zlinczujecie. Szukałam podobnego forum, bo Tadeusz ciągle na podobnym, może i tym przesiadywał. Nie wiem co i o czym pisał.
Nigdy mi tego nie pokazał.
Nie pisałam o wszystkim co się działo, a było wiele gorzej niż wynikałoby z tego co napisałam.
Straciłam wszystkie oszczędności. Nawet pieniądze z alimentów dla córki szły na leczenie. Jakie jet to kosztowne mówić na tym forum nie muszę. Z jego renty ledwie na opłaty wystarczało. Butów zimowych mam jedną parę i 10 letni płaszcz.
Myślę,że moje odejście zrobiło coś dobrego. Nareszcie uruchomił się syn, znalazł teraz na wszystko czas, zająć się ojcem, babcią do której zaangażował opiekunkę.
Kiedyś zadzwonił, szorstko zapytał czy wrócę... rozpłakałam się i odłożyłam słuchawkę.
Już się nie odezwał, ani ja.
Teraz odbudowuję swoje złamane psychiczne zdrowie, dostrzegam nawet ,że już przyszła jesień, że mi zmarszczek przybyło, córki dopilnowałam bo już schodziła na złą drogę.
Biedna, bo jeszcze długi trzeba spłacić , powracająca do życia ;
Róża.
Już wczesniej trafiłem na ten wątek... Problem jaki poruszyłaś Różobezkolców jest mi wyjątkowo bliski, mało o tej "drugiej "stronie na tym forum, ale nie po to ono chyba zostało stworzone,
może więc najpierw na PW ?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum