Dziekuje za odowiedz, tak, imbir jest najczesciej dobry.
Pisze dla wszystkich ktorzy tez chcieliby wiedziec to co ja wczoraj: takie efekty uboczne naswietlan bezposrednie zaczynaja mijac po 2 dniach. Maz juz sie czuje lepiej, i nawet troche spal w nocy. Mowi ze juz mu przechodzi.
Dodatkowo, znalazlam w internecie bardziej szczegolowy opis neurologicznych objawow wywolanych naswietlaniem mozgu, niestety jest po angielsku (moge cos potlumaczyc na zyczenie, ale tak na razie tylko daje do wiadomosci). Poniewaz bylo go trudno znalezc, wklejam go na wypadek gdyby ktos chcial skorzystac:
Neurological side effects
The major side effect of radiation for brain tumors is damage to normal brain tissues, which can lead to mild, moderate, or severe brain damage. Newer radiation therapy techniques can limit these effects, but may not always eliminate them. Neurological side effects may occur immediately after treatment, a few weeks to a few months after the completion of treatment, or they may occur months or years after treatment and persist as long-term effects.
Immediately after treatment: Acute reactions occur immediately after treatment and are caused by radiation-induced brain swelling (edema). Symptoms can mimic the symptoms of your brain tumor, like speech problems or muscle weakness or those of increased intracranial pressure, such as headache, nausea, or double vision. Acute side effects are usually temporary and may be relieved by corticosteroids such as dexamethasone. Often, steroids are prescribed to be taken during the entire treatment so that acute side-effects are avoided or minimized. The steroid dose is gradually reduced and discontinued when treatment is completed.
Weeks or months after treatment: So-called “early delayed” or sub-acute reactions commonly occur between one and three months after treatment. Symptoms include loss of appetite, sleepiness, lack of energy, and an increase in pre-existing neurological symptoms. Sub-acute reactions are thought to be due to temporary disruption to the nerve coverings. These symptoms are usually temporary, lasting about six weeks, the length of time it takes for myelin to repair itself. In some cases, however, recovery may take several months.
Another reaction that can occur weeks or months after treatment is swelling as a result of the build-up of dead tumor cells. The brain lacks an effective lymph system, the clean-up system of the body. Therefore, dead tumor cells are cleared away very slowly and radiation-induced cell death may cause rapid build-up of dead cells. The swelling that occurs as a result of the dead cells may cause an increase in neurological symptoms similar to the symptoms of the brain tumor.
Months or years after treatment: Long-term effects occur as a result of changes in the white matter of the brain and death of brain tissue caused by radiation-damaged blood vessels. Symptoms can occur months to years after therapy is completed. These long-term effects are permanent and can be progressive. Symptoms vary from mild to severe and include: decreased intellect, memory impairment, confusion, personality changes, and alteration of the normal function of the area irradiated.
Long-term effects of radiation therapy are difficult to distinguish from new tumor growth. CT and MRI scans are not accurate and PET scanning might be helpful, but is not totally accurate either. It might be necessary to conduct a biopsy of the area to determine if a patient has new tumor growth.
One of the major, long-term side effects of radiation therapy is the development of a second cancer, frequently in the head and neck area. This often takes years to develop.
Jakis czas temu napisalam na tym forum o planach podrozy z choroba nowotworowa i zakonczylam wpis tak, ze powiadomie forum jakie wraz z mezem podjelismy decyzje…jechac, czy zostac.
Nie pojechalismy do Polski. Te problemy interpretowane przez nas jako skutki naswietlania stereotaktycznego okolic pooperacyjnych w mozgu, czyli nudnosci, oslabienie, nie tylko nie ustaly, ale nasilily sie. Doszedl do nich szybko bol wzdetego brzucha, lamanie w stawach, bolesna lewe ramie, potem miesnie nog i plecow, bol kolan. Ten bol brzucha zwlaszcza wydawal nam sie dziwny, bo nie pomagaly na nieg przepisane analgetyki.
Ciagle czekalismy na poprawe i odraczalismy moment wyjazdu do Polsk i mimo, ze moj maz bardzo tego pragnal - nie udalo nam sie.
Trzy tygodnie temu poszlismy do osrodka opieki paliatywnej na spotkanie z oknologoem, zeby zmienil leki p/bolowe na takie ktore dzialaja. W rezultacie, moj maz zostal wyslany na skany glowy, klatki i brzucha.
Tydzien temu lekarz przywiozl nam do domu wyniki (maz byl juz zbyt slaby zeby go fatygowac z domu do przychodni).
Wyszlo w tych skanach, ze przerzuty guza w lewym plucu, sa juz nie tylko jak dotychczas w srodpiersiu, w wezle podzuchwowym i w glowie, ale tez ze sa juz w watrobie, trzustce, sledzionie, jelitach i nowe punkty w glowie. Po tych nowinach, maz zrozumial ze nigdzie nie pojedzie, ze wszystko sie skonczylo i zamknal sie w sobie tak jakby po prostu podjal decyzje ze teraz on zalatwi sie z rakiem 'po swojemu'.
Caly tydzien slabl, zaczely sie lekkie halucynacje, mysle ze byl w depresji, wycofany i milczacy, niekomunikatywny, tak jakby z lekka demencja.
Potem zauwazylam, ze nie korzysta z ulubionego laptopa, nie tylko dlatego ze stracil zainteresowanie, poniewaz ma problemy z pisaniem i skladaniem liter (ale nie motorycznie tylko mentalnie).
Pozniej zaczal sie zachowywac jak ktos kto ma dziwny plan: uparl sie zeby wstawac i klasc sie do lozka z moja pomoca oczywiscie, wiec assystowalam przy wszystkich jego podnodszenach do pozycji siedzacej i spowrotem do lezenia. Wszystko na przeciw bolowi, jakby uparcie po mimo bolu. Nie wiem po co to rozbil. Czy chcial rozladowac niepokoj albo lęk, czy chcial sie pozbawic sily, zeby moc szybciej odejsc...
W sobote polozyl sie tak ostatni raz na plecach i juz nie mog wstac. Tak przelezal cala niedziele. Spedzilismy noc tak, ze lealamw nogach jego lozka, glaskalam go i puszczalam mu ulubione kawalki z Perfectu i Pink Floyd. Nie rozmawialismy, ale ja czasem opowiadalam mu jak bylismy tu i tam, jak on atal na paralotni i patrzyl na swiat z wysoka. Moj maz nie zawsze mnie chyba slyszal, ale wiem ze czasem tak, bo otweral wtedy czy i patrzyl na mnie, albo sie usmiechal.
Okolo 6 rano w poniedzialek zaczal odkrztuszac czarny sluz.
Ten sluz wracal coraz czescie i tak po jakims czasie (okolo 10) byl juz regularnycm rzezeniem.
Pielegniarki przyszly podlaczyc pompe podajaca dilaudid i antylekowe cos, podleczyly i wyszly o 12. Kiedy wychodzily maz juz ciezko dodychal z polotwartymi ustami. Widzialm, ze usta sa czarne i na zebach jest czarny osad.
Moj maz odszedl wczoraj, w poniedzialek o 12.20 w poludnie, bylam przy nim. Bylam obok. Jeszcze chwile wczesnie wzielam jego reke, a on ja lekko uscisnal - lekko i delikatnie, mimo, ze cale jego calo dyszalo ciezko jak lokomotywa z taka sila o jaka nie podejrzewalabym tak wyniszczonego organizmu, bo przeciez juz od dwoch dni nie jadl, a od wczoraj takze nie pil. Oczy mial polprzymkniete i uniesione do gory. Teraz juz rozumiem, ze tak wyglada agonia. A moj maz w tej ciezkiej pracy jaka jest 'odchodzenie' jeszcze lekko uscisnal mi dlon. Kilka sekund doslownie po tym jak ja wstalam z brzegu lozka i on musial to poczuc ze nikt juz obok niego nie siedzi, jego szybki ciezki bulgoczacy oddech zamienil sie w wypluwanie czarnej cieczy z ust. Gwaltownie wylala sie ta ciecz najpierw z dwoch dziurek w nosie, a potem chlusnela z ust. Patrzylam na to bezradnie stojac obok i wydawalo sie ze to jest caly potok. Wiedzialam, ze to jest wlasnie koniec jego drogi. Potem jego oddech spokojnie ustal i plyn sie jeszcze wylewal, ale potem i to ustalo.
Nie wiem co bezposrednio spowodowalo smierc, nie wiem czym byl i skad wzial sie ten czarny plyn (jak stara krew) - czy ktos wie?
I dlaczego bylo go tak duzo? Wzbieral od godzin rannych, zblizal sie, az w koncu sie wylal w duzej ilosci.
Okropny widok, ale smierc po takiej chorobie jest chyba tylko ukojeniem. Czy ktos moze mi powiedzic czy osoba umierajaca w ten sposob cierpi? Mam nadzieje, ze moj maz sie nie bal, bo przeciez tak delikatnie uscisnal moja dlon jakby dokladnie widzial co sie dzieje i nie tylko sie nie bal, ale akceptowal to wszystko
Dziekuje wszystkim za mozliwosc udzialu w forum. To pouczajace i bardzo potrzebne ze mozna tu zajrzec albo samemu napisac kiedy szukamy pomocy. Zycze wszystkim pogody ducha. I wiary w to ze milosc jest wieczna i przetrzyma wszystko.
Faktycznie, moj maz zalatwil sie z rakiem 'po swojemu'. Bo jego walka z rakiem byla jak wojna domowa, a w wojnach domowych nie ma zwyciescow. To walka na smierc i zeby zginal jego rak musial najpierw umrzec moj maz. Mysle, ze on zrozumial, ze to jest jedyny sposob na pokonanie raka i dlatego tak bardzo przyspieszyl w sobie ten proces odchodzenia. On chyba nie chcial byc juz dluzej kontrolowany przez wewnetrznego wroga, moj kochany, dobry i bardzo odwazny maz, niech odpoczywa w spokoju.
Spłakałam się czytając Waszą ciężką "drogę przez mękę", nikt nie powinien tak cierpieć, ciągle to powtarzam. Mąż już nie cierpi, już nie boli to tylko może być dla Ciebie pocieszeniem w tych trudnych dniach. Dużo sił życzę.
Przeczytalam ten watek poswiecony masywnemu krwotokowi. Mysle duzo o nim, walkuje to w myslach, i cos mi nie pasuje, bo w tym watku o krwotku: http://www.forum-onkologi...otok-vt3987.htm wszyscy pisza o zywej krwi, pisza tez ze krwotok moze byc zatamowany w odpowiednich warunkach. Ale u mojego meza to tak nie wygladalo.
Zastanawialam sie nad tym, znalazlam w internecie artykuly, ze takie ciemne wybroczyny maja nazwe: fusowate wymioty (podebne do fusow kawy) i ze wtedy pochodza z ukladu pokarmowego (krew przeszla przez zoladek i zostala nadtrawiona przez kwas solny stad jej ciemno-brunatny kolor). To naprawde bylo takie.
A wiec to nie byl krwotok z pluc, nie z zyly glownej, nie rozpad guza w plucu, w srodpiersiu, bo taki krwotok musialby przejsc przez zoladek zeby powstal ten brunatny kolor. Maz juz od kilku tygodni mial zaatakowana przez nowotwor watrobe, trzustke i sledzione (guz zoladka nie wyszedl w badaniu), i ta watroba tlumaczylaby bardzo opuchniety brzuch meza (mimo, ze od dwoch tygodni jadl po odrobince, a od dwoch dni wcale). A wiec to byla watroba, to ten nowy guz w watrobie ostatecznie mogl okazac sie smiertelny. Nadal nie wiadomo co bylo bezposrednia przyczyna, czy uduszenie tym plynem podczas dynamicznego wlania sie do jamy ustnej, czy moze ten krwotok w watrobie byl taki masywny ze maz sie wykrwawil. Nie wiem, ja sie nie znam, i juz sie pewnie nie dowiem. Wazne dla mnie tylko wiedziec, ze nie mozna bylo juz nic zrobic i ze to moje bezradne stanie i patrzenie jak on odchodzi bylo tylko bezradnoscia swiadka czegos co sie nie da zatrzymac ani cofnac.
Bo jak nie watroba, to co innego jeszcze?, poprosze o sugestie. Ciesze sie tylko, ze wlasnie na godzine i pol przed sama smiercia moj maz dostal silna dawke srodka przeciwbolowego dilaudid i benzodiazepiny zeby sie nie stresowal. Mam nadzieje, ze te dwa byly dla niego oslona przed wejsciem w nieznajome...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum