Witajcie moje drogie.... dawno nie pisałam, ale zaglądam na forum prawie codziennie, chyba się trochę uzależniłam, czasem coś doradzam z własnego doświadczenia, chociaż jak widzę nowe wątki dotyczące raka trzustki, to aż czuję takie mrowienie w żołądku i wraca tamten lęk, który czułam przez rok ... tak bardzo współczuję tym wszystkim, którzy są na początku diagnozy, bo my którzy przez to przeszliśmy, już wiemy jak to wygląda, i niestety jak to się kończy... 30 maja minęły dwa miesiące od odejścia mojego kochanego Taty. Dwa ciężkie miesiące, czas, który zamiast leczyć rany, jeszcze bardziej je pogłębia, bo tęsknota, z którą się przyszło zmierzyć jest po prostu nie do zniesienia. W depresję nie wpadłam (chyba), mam dwójkę dzieci, dla których nadal muszę być uśmiechniętą mamą, ale one też bardzo mocno tęsknią za swoim ukochanym Dziadkiem. Dziś ta młodsza zapytała czy może wejść po drabinie do nieba... żeby dziadzio z niego wyskoczył. Ma 2,5 roku, pyta o Niego codziennie. A starsza, napisała do Niego list i dała mi, żeby zawieźć na grób, jak go czytałam, to płakałam. Ma 6 lat i mówi, że jak był Dziadzio, to było lepiej.... Jak im odjąć tej tęsknoty??? Wiem, że się nie da. One pewnie też potrzebują tego terapeutycznego czasu, czują to samo co ja, tyle, że otwarcie i po swojemu o tym mówią. Natomiast powiem Wam jedno, osiągając taki poziom stresu i lęku, jakiego doświadczyłam w chorobie Taty, wiem, że obecnie nic nie jest w stanie doprowadzić mnie do podobnego stanu, tzn. nic z tych "ziemskich" rzeczy typu praca i trudy życia codziennego. Bo jeśli nie chodzi o życie, to tak naprawdę nie chodzi o nic. Z każdej sytuacji jest wyjście. Lepsze, gorsze, ale jest. Pozdrawiam Was serdecznie, trzymajcie się, żyjcie, dbajcie o siebie i swoich bliskich. Jutro też będzie dzień dobrej nocy. Iwonka.
Iwonko, jak dobrze, że się odezwałaś. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że tyle osób ze mną włącznie dzieliło się swoimi emocjami właśnie u Ciebie i myśląc o Tobie. Tak jakoś spontanicznie wyszło.
Uściskaj dzieciaczki, powtarzaj im, że Dziadzio już teraz zawsze będzie nad nimi czuwał i że w niebie jest mu lepiej. One, widać, muszą to przeżyć po swojemu. A jeśli chcą o tym, mówić, to już samo w sobie jest dla nich terapią, a pewnie i dla Ciebie w pewnym sensie też.
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie, życzę dużo siły i spokoju.
Agnieszko, oczywiście że się nie gniewam, wręcz przeciwnie, Wasze wpisy dodają otuchy i działają terapeutycznie. Milczałam, bo ciężko było cokolwiek napisać.
Mądre słowa. W takich chwilach gdzie jesteśmy z chorym, dopiero dostrzega sie jak te nasze codzienne sprawy są błahostką. Życie to jest cenny dar o który walczymy.
Będąc 4 lata temu z córką w szpitalu, ponieważ straciła przytomność z powodu silnego bólu klatki piersiowej, miała wtedy 5 lat. Ten widok był straszny. Płacz, mój krzyk, szpital. Diagnoza epilepsja. I wtedy kilka pokoi dalej przywieziono dziewczynkę miała nowotwór, nie dopytywałam czego, ale uświadomiłam sobie, że moje problemy to nic w porównaniu do tego dziecka i jej rodziców. Mojej córce podali leki, przeszlo a tu ..? Pozdrawiam.
Iwonko, jak się czujesz??? Co u ciebie po tych kilku miesiącach? Jak twoje corki? Rodzina? Czy 1 listopada był dla ciebie dniem spotkania z tata? Dla mnie był.
Myślę czasem o was wszystkich dziewczyny. Iwonko, z doświadczenia wiem, jak trudno zyc przez pierwsze miesiąca, czasem lata po odejściu bliskiej osoby. Jak zwykle codzienne sprawy potrafią plątać emocje, zwykle wydarzenia wydają się ciążyć jak worek z ołowiem zarzucony na plecy. Pamiętam jak czasem ciężko mi było po prostu zrobić jeść albo umyć się, czy zawieźć dziecko do szkoły. Zwykle sprawy urastały do mega problemów. Dlatego wklejam tutaj twoje słowa, może trochę na otuchę, jeśli masz ten bol codzienności. Może po to, żeby pokazać, że codzienne sprawy nie są tak istotne jak nam się wydaje, a przynajmniej część z nich.
Przeczytaj, bo to mądre. TO cytat z ciebie.
"Natomiast powiem Wam jedno, osiągając taki poziom stresu i lęku, jakiego doświadczyłam w chorobie Taty, wiem, że obecnie nic nie jest w stanie doprowadzić mnie do podobnego stanu, tzn. nic z tych "ziemskich" rzeczy typu praca i trudy życia codziennego. Bo jeśli nie chodzi o życie, to tak naprawdę nie chodzi o nic. Z każdej sytuacji jest wyjście. Lepsze, gorsze, ale jest."
Właśnie, musimy pamiętać, że w ziemskich sprawach zawsze jest JAKIEŚ wyjście.
olunia, dziękuję. Nie mój to wątek i nie do mnie te słowa były skierowane, ale dziękuję. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłaś. Dziękuję i Tobie i Iwonce.
_________________ Monika -------
Gdzie jest mój Tatuś?
Monika, każdy z nas po stracie bliskiej osoby ma problemy z udźwignięciem codzienności. Najważniejsze, żeby się wpierać. I pozwalać sobie na przeżycie bólu. Nie winic się za to, że nie ma obiadu lub leży starta nieuprasowanych ciuchów. Byle ten stan nie trwał latami. Tygodnie, miesiące tak, ale nie lata.
Kiedyś wydawało mi się, że to okrutne, że świat idzie dalej naprzód, po dniu robi się dzień, ludzie idą do pracy jakby nic się nie stało, wymagają ode mnie tego, co zazwyczaj, a przecież w moim życiu stało się tak dużo, tak trudnego, bolesnego. Nawet rodziło to frustracje. Ale dziś, po pewnym czasie myślę, że to dobrze, że świat wokół toczy się dalej. Bo nie pozwala nam stanąć w miejscu i płakać ciągle. Skupiać tylko na własnym bólu. Toczący się obok świat jest ratunkiem dla nas, tych którzy pozostali pogrążeni w bólu.
Pozdrawiam was dziewczyny. Życzę dobrych dni. Z uśmiechem pomimo...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum