zebra, widocznie my miałyśmy pecha,bo nie mam najmniejszego dobrego wspomnienia ze szpitala z Klinicznej...Pamiętam jak stałam skołowana z wynikiem biopsji i po kolei zaczepiałam lekarzy z oddziału chemii a oni tylko przekazywali sobie wzajemnie wynik i uciekali od rozmowy...Wreszcie po nie wiem już jakim czasie koczowania pod gabinetem wyszedł onkolog i zapytał znudzonym głosem "no czego jeszcze chciałaby się pani dowiedzieć?" A to co działo się na drugim piętrze czyli na ginekologii onkologicznej to już w ogóle temat na jakąś czarną komedię... Badanie chcieli zrobić i zaznaczyli, że jest bolesne, ale jeśli zechce, to można znieczulić za jedyne 350 zł...Szwy mamie ściągnąć przez 3 dni nie mogli, mimo,iż lekarz na rannym obchodzie zdecydował o ściągnięciu...niestety chory sam musiał potem chodzić za pielęgniarkami i prosić, żeby raczyły to zrobić... Po trzech dniach skromnego dopytywania"kiedy siostrzyczko?" mama poszła z załącznikiem i ściągnęli od razu...Niestety i załącznik nie miał wpływu na dokładność tej skomplikowanej(!) czynności,bo dwa szwy zostały...prywatnie wołałam pielęgniarkę,żeby to potem zrobiła w domu - takie partactwo. Nie ma to jak nasza chora kasa chorych!!! W tym miejscu przychodzi mi do głowy absurdalna myśl,że trzeba mieć końskie zdrowie, żeby w tym kraju chorować!
_________________ "(...) Chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć, kochamy wciąż za mało i stale za późno."
Nasz lekarz no i też polecam, chociaż mówił rzeczy, których nie chciałam wiedzieć
[ Dodano: 2011-07-27, 22:21 ] postangeti,
To straszne. Albo my miałyśmy wiele szczęścia... Słyszałam już jedną niepochlebną opinię od znajomych, ale po naszych doświadczeniach nie chciało mi się wierzyć
1. Mamę przyjęli z dnia na dzień (ostatnio chora na raka z rodziny musiałaby czekać m-c na łóżko) pomimo, że nie było łóżek! Specjalnie zrobili dostawkę i to w piątek! a na weekendy nie biorą.
2. Diagnozowana była kilka razy dziennie, cały czas usg, morfologia, markery, wszystko naprawdę profesjonalnie.
3. Operacja bardzo skomplikowana ponad 6 godz., po której lekarze smsami informowali się o Mamy stanie!
4. A onkolog z pierwszego piętra okazał się wspaniałym człowiekiem, który pomagał nam, a mnie teraz, cały czas.
Nasze doświadczenia radykalnie różne jak dwie rzeczywistości
_________________ "Bywają rozłąki, które łączą trwale."
Cóż, widzę, że we wszystkich, niestety, ośrodkach odbywa się to bardzo podobnie. Dotychczas myślałam, że w chemii najgorsze są te wszystkie skutki uboczne. Ale widzę, że samo jej dostanie, dotrwanie w szpitalu to koszmar. Mój Tata dostawał chemię podczas pobytu w szpitalu, także nie było problemu- wszystko załatwiali na oddziale. Ale Mama dostaje chemię w trybie chemioterapii jednego dnia. To koszmar. Żeby być na 7 na morfologię, musimy wyjechać o godz. 5 rano (i dociskać całą drogę na pedał, żeby przejechać ponad 100 km). O 7 morfologia, w międzyczasie trze ba wziąć numerek do rejestracji. W ten wtorek Mama weszła na morfologię dopiero ok. 8.40. Ja ją zarejestrowałam do pokoju 25. Nauczone doświadczeniami chemii poprzedniej wzięłyśmy kanapki, herbatę i poszłyśmy gdzieś w okolicę hydroterapii, usiadłyśmy na fotelach, zjadłyśmy, tak po ludzku. Następnie kupiłyśmy z Mamą turban i udało się wyjaśnić, co z tą peruką. Ja pojechałam do NFZ, a siostra została. Mama poszła ok. 10 pod 25. Ok. 10.30 weszła do lekarki zapytać, czy jest morfologia. Oczywiście weszła kulturalnie, pukając uprzednio i orientując się, czy nie ma nikogo w gabinecie. Dr powiedziała jej, cytuję: to nie obora, jak tak każdy będzie wchodził i pytał to co zrobimy? Mama wyszła, smutna, usiadła wśród innych kobiet. W międzyczasie zdążyła poznać historię każdej z nich, wraz z diagnozami na swój temat, dobrymi radami etc. etic. O 12 weszła ponownie- dr kazała jej samej iść po wyniki, ale szybko, bo inaczej nie dostanie chemii przed 14. Pobiegła siostra (zastanawiam się, co robią te starsze panie, które też chorują- czy biegną same, czy błagają o to pielęgniarki? a może starsi nie muszą biegać?), wyniki okazały się zbyt słabe (zbyt mała liczba leukocytów). Chemii nie dostało kilka innych pań, nie wiadomo, czy wszystkie z dobrymi wynikami się dostały.
To jest koszmar. Myślę, że ktoś, kto samotnie chodzi na taką chemię ma strasznie ciężko Nie to, że człowiek stresuje się samą chorobą, chemią, to jeszcze Ci lekarze- ja czytałam artykuł, wiem, że nie mają czasu, ale naprawdę, przydałaby się choć odrobina ludzkiego czynnika Strasznie współczuję wszystkim, którzy muszą to przechodzić. Bądźcie dzielni.
Oj, to jak czytam niektóre posty to stwierdzam, że u nas w Poznaniau - w Wielkopolskim centrum Pulmonologii i Torakochirurgii jeszcze nie jest tak źle na onkologii.
Oczywiście trzeba być bardzo wcześnie rano, ale na Boga, nikt nie wysyla pacjentow po wyniki badań! Zlecenia elektronicznie wysyła lekarz, pacjenci po pobraniu krwi idą na pod oddział dziennej chemii i czekają. Wszystko jest zsieciowane i wyniki sa przesyłane na oddział też siecią - drukują i wołaja pacjentów. Jakoś może mam kiepska wyobraźnię, ale dla mnie to sytuacja nienormalna i wolająca o pomste do nieba, żeby osoby schorowane, oslabione, w większości starsze wiekiem i przecież nie czujące się dobrze!!!biegały po pietrach po wynik morfologii. To absurd! Jak tak można
Katarzynka36, teraz mnie nie będzie, ale za 3-4 tyg. na pewno pojadę z Mamą. Sama zobaczę, jak to jest. Niestety nie ma tutaj czegoś takiego jak elektroniczne wysyłanie i po wyniki nie biegała tylko moja siostra. Chodzili Ci wszyscy, którzy przed 14 (czyli tego dnia) chcieli się załapać na chemię. KOSZMAR!
Asiu
XXI wiek a tu schorowani i to ciężko pacjenci uganiają się a wynikami po prostu w głowie mi sie to nie mieści. Przecież oni nie chorują na katar:(
koszmar:(
moj tata leczony byl w Anglii gdyz tu mieszkamy chorowwal na DRP przezyl 13 miesiecy ,tutaj czyli w Anglii wszystko wyglada inaczej opieka nad pacjentem ,sposob komunikacji z pacjentem ,dostep do badan lekarstw {przez caly okres choroby Taty nie zaplacilismy nawet raz za jakikolwiek lek a bylo ich mnostwo } i wogole wszystko ,moze nie powinnam tego tak napisac i jesli kogos uraze z gory przepraszam ale wlasnie dzieki temu ze w Anglii jest taki poziom leczenia uwazam ze Tata o wiele lepiej przeszedl przez chorobe niz mialoby to miejsce w Polsce .Bardzo bym chciala zeby w Polsce ten poziom byl zblizony i wreszcie sie wyrownal to standardow europejskich mamy takich dobrych lekarzy ,wystarczyloby tylko troche bardziej zadbac o komfort pacjenta a przeciez nie ma nic wazniejszego niz ulepszenie sampoczucia chorej osoby .Juz sam fakt przyjmowania chemii jest duzym stresem ,nie rozumiem jak mozna pozwolic aby osoby oczekujece na chemie staly na korytarzu !zastanawia mnie tylko gdzie ida pieniadze ktore placimy na sluzbe zdrowia i nie sa one wcale male .bylam z Tata kilka razy gdy przyjmowal chemie ,w Anglii wyglada mniej wiecej to tak np. w poniedzialek badania krwii i krotka konsultacja z onkologiem prowadzacym pacjent ma tyle czasu z lekarzem ile mu potrzeba ,nikt go nie pogania ma mozliwosc zadania pytan itp . nastepny dzien podanie chemii , w poczekalni jest duzo miejsca spokojnie mozna przyjsc z kims z rodziny jest automat z napojami goracymi . podczas podawania chemii jest pielegniarka ktora pilnuje czy cos nie potrzeba pacjentowi przynosza kawe ,kanapki dla pacjenta niejednokrotnie proponowali kawe itp osobie ktora towarzyszyla tacie ,wszystko milo sympatycznie i bez pospiechu czlowiek czuje sie jak bylby jedynym pacjentem .Chcialabym doczekac czasow tego poziomu w Polsce ...
To co napisała sylvia, to prawda.
Mój brat nie jest leczony onkologicznie. Jest chory na hemochromatoze i raz w tygodniu ma upusty krwii, pokój przygotowany, pielęgniarka pilnuje, pyta czy podać herbatkę, itp....
Tak jak napisała sylvia, kontakt z lekarzem, pielęgniarka.
Wszystko jasno wytłumaczone, badania z góry mówią kiedy będą, nie trzeba samemu prosić......
Nikt się nie denerwuje, lekarz nie biega, ech szkoda słów......
Na wszystko mają czas, mili, uprzejmi.....
No i właśnie ten ich sposób na życie, najbardziej mi się podoba.
_________________ "Odnajdź w sobie zalążek radości, a wtedy radość pokona ból"- R. Campell
Hej,
ci wszyscy ludzie koczują czekając na chemię. Stoją biedni od 7.00 (stoją, bo miejsc siedzących jest chyba z 5 a ich tak na oko ok.40) w poczekalni 2mx3m (szczęśliwcy) - reszta na korytarzu. Wygląda to tak: 7.00-8.00 morfologia. Potem idą koczować na korytarzu oddziału dziennej chemioterapii. Czekają aż ich wyniki z morfologii "przyjdą" na górę. Jak są dobre, to czekają aż ich przyjmie ich lekarz, zbada, rozpisze chemię. Dalej czekają na wkłucie wenflonu. "Rozpisana chemia"idzie" na dół do zrobienia. Pacjent koczuje dalej. Ponieważ był na czczo (morfologia)- wyciąga kanapkę z torby i je - podparty o ścianę. Nie może odejść, bo w każdej chwili mogą go zawołać. Gdy chemia "wróci" na górę - szczęśliwy idzie na oddział i dostaje upragnioną chemię! Potem jeszcze "tylko" ponowna wizyta u swojego lekarza, wypis, ew. recepta i do domu. Wszystko to, jak ma się dostępnego lekarza i obrotne pielęgniarki trwa od. 7.00 do 14.00. Gorzej, jak lekarz prowadzący jest "latający" albo np. morfologia źle wyszła.
Jestem w szoku. W takim prawdziwym szoku. Napiszcie proszę, jak to wygląda u Was. Czy tak jest w całej Polsce?
W naszym CO wygląda tak samo, z tym wyjątkiem że "nasz" czyli męża lekarz codziennie spóźnia się od 2 do 2,5 godzin, a później przyjmuję czasami do 18 - 20 więc ludzie koczują od 6,00 ( kw kolejce na badania laboratoryjne) a następnie na chemię do 14,00 czasem dłużej i wlewy mają na następny dzień rano o 7,15... Pacjenci którzy przyjechali na badania kontrolne czekają i dopiero po 14 zaczyna się ich przyjmować ( u tego konkretnego lekarza)..czyli 12 godzin spędza się w Oddz. Dziennej Chemioterapii, jeśli doliczyć do tego czas na dojazdy i powroty (czasem 100 km w jedną stronę) dla mnie osoby zdrowej, która towarzyszy tylko pacjentowi jest to olbrzymim obciążeniem, a co odczuwa pacjent???
_________________ "...Są dni których nie powinno być"
Jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. To nie miłość - lecz choroba bliskiej osoby
"Życie jest trudną lekcją, której nie można się nauczyć. Trzeba ją przeżyć" Stefan Żeromski
asereT
Ja jeździłam na chemię do CO w Warszawie ale to były czasy, kiedy wszystko szło w miarę sprawnie.
Ok 7 osoba, która jechała ze mną (mąż albo przyjaciółka) stawali w kolejce do rejestracji a ja szłam na pobranie krwi.
Miałam świetnego lekarza i dzięki niemu nie musiałam koczować pod gabinetem na dole, po zarejestrowaniu się szłam na górę, pokazywałam się lekarzowi a on sprawdzał co parę minut czy są wyniki i przeprowadzał ze mną wywiad.
Jak już były wyniki szłam na salę na wlew.
Ale ten lekarz ma podobne podejście chyba do wszystkich swoich pacjentów.
Teraz w CO wiele się zmieniło i naprawdę współczuję pacjentom, którzy zaczynają leczenie;(
Witajcie!
Z tego co czytam to chyba w całej nasze kochanej Polsce tak jest.
Trzeba mieć naprawdę dużo siły ,żeby chorować.
Stwierdzam,że my onkologiczni dlatego,że tak bardzo chcemy żyć to mamy tą siłę.Nie jednokrotnie zdrowi towarzyszący nam chorym nie wytrzymują tego czekania.Mówię to z obserwacji.
Jest to takie upodlenie człowieka schorowanego ,że czasami chce się coś powiedzieć ,ale co to zmieni?
Pogorszy tylko sytuację bo pani X wtedy dopiero pokarze kto tu rządzi.
Kobiecinka
Pamiętaj ,że kilka lat temu nie było takiej zachorowalności na nowotwory jak obecnie.
Teraz to istna epidemia.
Pozdrawiam
w Łodzi niestety dokładnie tak samo.... kolejki, zdarza się odsyłanie pacjentów bo nie ma wolnych łóżek (mimo że termin chemii ustalony dużo wcześniej i wyniki dobre)...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum