Witam znowu...
Postanowiłam napisać z dwóch powodów;
1. jest wiele zapytań nt. HCC może moja/nasza historia coś wniesie
2. w sumie to jest MI co raz gorzej :(
Odnośnie pkt. pierwszego - podam link do choroby mojej Babci - jesli administracja wyrazi an to zgodę. Jeśli link zostanie wykasowany - okey rozumiem, aczkolwiek nie ma co się obawiać polecania innego forum ponieważ na owym o raku niewiele się wie i tak wszyscy przychodzą TU
))
To jest link o chorobie;
http://commed.polki.pl/hcc-rak-watrobowokomorkowy-vt97615.html
I moja prośba do szefostwa - jeśli mozna zostawcie, mało mam siły mówić o tym jeszcze raz...:***
Jeśli link pozostanie - jw. historię początku i końca poznacie.
Moje wnioski - jak wielu(?) z Was po przestudiowaniu forum - żałuje, że traciłam czas.
Czas na bieganie po lekarzach, wciskanie Babci na siłę na chemioablację etc. Mogłam ten czas wykorzystac inaczej.
Tak wiem - nie da się przewidzieć jutra a w kazdym tli sie nadzieja.
Zarzucam sobie, że znałam rokowania, że czytałam na ten temat ale NIE, wierzyłam w cud
Panie w hospicjum mówiły mi jednak, że z obserwacji ludzi/rozmów wnioskuja jedno - jak nie zrobisz tak i ... tak bedzie Cię dreczyc. Tj. nie leczysz - bedziesz się dręczył, że tego nie zrobiłeś, leczysz - nie spojrzysz w lustro bo po co to robiłeś. Ehhh....cięzka sprawa.
Nie chcę już czytać tego co pisałam na "moim" forum więc powiem tak jak to pamiętam - moga mylić mi się dni.
A chcę powiedzieć BO - do pogrzebu nawet do czasu po nim - grałam twardą, a wszystko opisywałam tak aby inni chorzy się nie przestraszyli. Szkoda mi ich było...opowiadalam wszystko z jak najlzejszym kalibrem.
I w sumie było nawet okey. Ale teraz 5 miesięcy po śmierci Babci i to od dłuższego czasu wszystko "wyłazi". Jestm mi źle, przykro, jestem zła!
Nie wiem jak to wszystko przetrwałam, jak żartowałam, jak organizowałam. Emocje opadły i jestem w potrzasku.
A tak na serio to w tej chorobie było tak (i teraz szczerze);
na początku lutego obcinałam Babci paznokcie u nóg - nie mogła się schylić - mega obrzęk limfatyczny.
Wierzylismy, że zejdzie, mielismy masażer, rehabilitanta....
Widziałam, że Babcia coś głupio do mnie mówi ale nie zwróciłam uwagi.
Kilka dni potem nagle kryzys - mega spanie, problem z oddychaniem. Zebrała się rodzina, Bbacia odżyła. I trwało to tak z 5-6 dni. Dzowniła do mnie rozmawiałyśmy choć Babcie "dusiło". Miała tlen, kroplówki, plastry...Około 7 lutego przyjechał lakerz z HD i skierował Babcię do hospicjum. Wiedziałam po co ale stanowczo wierzyłam że chodzi tylko o to aby odbarczyć limfę(?). Serio.
Dzien przed umówionym dniem myłyśmy Babcie z ciocią i mamą. Miała już wtedy przenośna toalete. Nie wiem co ja sobie myslałam i na co liczyłam, ale Babcia stala tylko dlatego, że trzymała ją ciocia, a ja z mamą nakładałyśmy pampers (nie załatwiła się do niego aż do smierci) Babcia zasypiała na stojąco a limfa zaatakowała tak, że mimo obrzmiałego brzucha i chudziutki rączek jedna strona ciała była znacznie większa od drugiej. Pierś prawa miała rozmiar A a lewa ...no żeby zobrazować powiem Z!!!! Limfa rozlała się niemal do szyi.
W dniu kiedy zabierali Babcię do hospicjum mielismy umówiony transprot siedzący. Karetka wyniosła Babcię w kocu jak śmieci. Jak tobołek odpadów. Dziadek stał przy oknie i płakał Babca nic nie wiedziała ale o siedzeniu nie było mowy. Była cała spuchnięta i ledwo pod tlenem dyszała.
Tydzień wczesniej rozmawiałysmy normalnie, wtedy mysląłam, że to juz koniec.
Po przyjezdzie do hospicjum Babcia znowu odzyła, tj odzyskała świadomość.
Już sama nie wiedziałam czy to dobrze czy źle.
W tym dniu wzięto Babcię do kapieli a po powrocie na salę chciała pić. Dalismy jej kubeczek ze słomką i ... się zaczęło. Słomka na wysokości brzucha a babcia ssa.
Chcielismy pomóc - nie! Picie trwało 30 min. Usta złożone w dzióbek i babcia ssała powietrze
Niby nic ale dla serca tragedia! To był pierwszy dzień kiedy wiedziałam już, że zaczyna się totalne odrealnienie.
Dzień drugi - współlokatorka z sali zniknęła. Wiadomo co się stało. A babcia - pania koło niej wypisali do domu(!), dziadek lezy w sali obok(?!) a jej bedą robić operacje.
Babcia wiedziała, że ją myjemy, smarujemy, rozpoznawała nas ale mowy rozsądnej(?) nie posiadała chyba już w ogóle. Jadła, piła.
Gdzieś dzień 3-ci - przyszłam, babcia znowu mówi coś nie na temat. Czyli - grała we wspaniałym stuleciu, bedą jej robić laparoskopię i..........w reku trzyma sliniak - założony JEJ moje BABCI i mówi do mnie - ale ładna bluzeczka na lato....Myślałam, że serce mi wyskoczy
Dzień kolejny - nie chciała Babcia jeść...Tato mówi - spytajmy może jest głodna, odpowiadam - jasne....to tak jakbyś spytał czy był u Babci różowy słoń - odp. bedzie tak samo rzetelna. A z oddali chichy głosik Babci na wskroś potwierdzający i rzeczowy - tak! słoń był! Jezuuuu....
Dzień przed hospicjum Babcia w domu jeszcze chodziła , tam nie dała rady ruszyć już nogą.
Nie wstała ani razu...Ale do końca artykuowała potrzeby i rozpoznawała wszystkich. Co najgorsze zawsze prosiła - CHCE DO DOMU! Nikt z nas się nie odważył bo - cewnik, splatanie, brak poruszania się, spadki ciśnienia, tlen....Zreszta na koniec Babcia mówiła - no w sumie to mnie tu leczą :(((
2 kolejne dni to wieczna drzemka i niesamowicie suchy język. Twardy sterczący jak kołek
Próbowaliśmy nawilżać go ale Bbacia b. nie chciała. Smarowałam ręce, nogi ...już zasinione, ale najgorsza była pielegnacja twarzy. Oczy nie zapadnięte, wręcz sterczące nabrzmiałe, nos twardy jak ostrze, czoło jak skała ... ust nie było....
Babcia szeptała jakieś modlitwy, coś mamrotała ale imiona nasze znała!
Dnia około 6 Babcia poczuła się lepiej. Pamietam jak Dziadzio całował ja non stop po buzi (i języku i tym chyba ja wkurzał!) rękach, mówił do niej a Babcia rzekła ;
- Wiesiu ... wstań ze stołeczka!
Dziadzio szczęsliwy wstał...
- Wiesiu pochyl sie ...
Dziadzio sie pochylił a babcia -
- i teraz stąd wyjdz bo mnie wkurzasz!
Dziadek biedny poker face, my osłupienie przechodzące w radość - babcia wraca do siebie
Nóżki i rączki masowane przybierały różowy odcień
Pazurki Babci obcinałam - odcień ładny.
Siusiu było.
Oczywiście ja czytałam wcześniej o objawach zbliżającego się końca ale jakiś takich jasnych wskazówek nie widziałam. Non stop przysłuchiwałam się oddechowi, rysy twarzy nie wydawały mi się wyostrzone - przecież Babccia schudła toż to normalne, kończyny sianiały ale zaraz wracay do swojego stanu itp!
Były przesłanki świadczące o końcu - m.in przypływ energii ale nie tak oczywiste aby brać je za rokujące w jakikolwiek sposób.
Ponadto codziennie po kilka razy pytałam w hospicjum - ile jeszcze? Odp - nie wiadomo.
Okey ja rozumiem....nie wiadomo ale ostatnie 2 dni to ja mam żal do personelu!
Dnia 7-ego gdy weszliśmy na salę wiedzieliśmy od razu, że coś nie tak. Babcia była zasłonięta parawanem. W ciągu nocy przytyła z 30kg.
Była nienaturalnie wygięta, buzia przypominała balon który zaraz peknie (jak głupia myslałam, że to kwestia nawadniania a nie zatrzymania f. nerek) no była ogromna, brzydka....Babcia do końca nie była zażółcona ale oczy .... Matko i Ojcze - oczy spoglądające w dal - a jak się na Tobie zatrzymały to mówiące - zabije cię! :( + wydobywająca się z nich żółta sliska maź. Nie umiałam tego zmyc. Kleiło sie. Zostawiało ślady. Mój mąż uciekł, nie zniósł tego.
Dziadek płakał, trzymał dołoń. Nadal różowatą. Ale....ja słyszałam. Słyszałam to czego wczesniej nasłuchiwałam. Słyszałam MEGA trzeszczący, gwiżdżacy oddech. Wiedziałam. Wiedziałam że to zaraz, moment....Babcia pokrzykiwała, że boli. Boli bardzo. Nadal zwracając się po imieniu ale nie mając pojęcia co się dzieje.
Poszłam do załogi hospicjum. Niechętnie ale podali morfinę. Babcia zasneła.
Posiedzielisny kilka godzin i poszlismy do domu. Nim to nastapilo pytałam - ile jeszcze? Słyszę jak rzęzi....odp - nie wiadomo!
No w porządku...nie wiadomo ale ja wiedziałam, czytałam, czułam....Niemniej na dzień 8 do hospicjum pojechała Ciocia, wujek i dziadzio. Wieczorem ciocia mi mówiła - Babcia patrzy w przestrzeń, z oczu cieknie, nawet nie rzęzi, łapie powietrze jak ryba.
Dnia dziewiatego miałam jechać ja. O 8.05 dostałam tel że Babcia odeszła. Spytałam jak. Powiedzieli, ze spokojnie.
Nie wierzę, nie mam żadnych argumentów aby to przyjąć. Wiedziałam co będzie a nie byłam z Bbacią w ostatnich chwilach. Spałam w domu.
Ja wiem, że nie da się tego przewidzieć, że zapewne nie powinnam mieć do siebie pretensji ...i w sumie jako takich nie mam ale tak mi ŻAL że ONA odchodziła sama.
Nikt jej za reke nie trzymał :( Wiem, że nie wiedziałaby o tym ale ... może jednak by wiedziała!!!! Zajmowała się mną całe zycie a ja nie zajęła się nią ten jeden raz.
Jw wiedziałam co zaraz bedzie i bałam się okrutnie! Tym razem ze strachu postapiłabym pewnie tak samo. Ale ilez moge patrzec na siebie? Ahhh....sama już nie wiem.
Jak pisałam trochę mam żal do hospicjum - może gdyby powiedzieli - Babcia ma wszystkie objawy, to 1-2 dni i koniec to bym została? A nawet gdybym nie została to winni mówić takie rzeczy wg. mnie a nie oszczedzać najbliższych. W końcu to hospicjum a nie szpital.
Na dzień pobytu Babci w hospicjum, na czas pogrzebu trzymałam się dzielnie. Bo się działo, bo trzeba było działać. Ale teraz? Nie wiem jak ja to zniosłam, jak udźwignęłam. Drugi raz (Boże nie sprawdzaj mnie!) nie dałabym rady.
To w jakich sytuacjach widziałam moją kochaną Babcię to dramat.
I to była "tylko" Babcia która lat 70 przezyła, jak Wy radzicie sobie ze stratą najukochańszych, nie daj Boże dzieci - nie wiem. Wiem - da się przezyć wszystko ale jak potem żyć?! :(((
Przezyłam chwile których nigdy nie zapomnę i nie sądziłam, że z upływem czasu będą wracać co raz częściej a ja co raz mocniej będę zwaracać uwagę na to co TAM i co ZŁEGO/OKROPNEGO się stało.
Nie wiedziałam że umiera sie tak okrutnie.
Mam nadzieję, że nie zawsze.
Reasumując -
- pragnę przeprosic tych których nastraszyłam, myślę jednak, że jesteśmy w takim miejscu gdzie mogę szczerze....
- piszę bo chcę podziękować wszystkim którzy mnie wsparli, odpowiedzieli czy mysleli o nas. Nalezy się Wam wiedza nt. zakończenia tej historii.
Pozdrawiam mocno!
[ Dodano: 2016-07-06, 19:28 ]
Karolu to wyjaśnienie m.in odnośnie Twojego zapytania na poczcie!