W historiach opisywanych na forum, przewija się temat niechęci chorego do wizyt u lekarza…a moja mama biegała do przychodni kilka razy w miesiącu…
Kiedyś alkoholizm, potem lekomania, stan po złamaniu kręgosłupa, od wielu lat schizofrenia… paliła jak lokomotywa…
Nieobce mi była zachowana po nadużyciu leków.. splątanie myśli i mowy - bełkot, głosy w głowie nakazujące samobójstwo oraz zabicie mojego syna, utrata kontaktu z rzeczywistością, zataczanie się….
Relacje moje i mamy nie były serdeczne i czułe… ale przecież rodzinne. Bardzo się popsuły w okresie pomiędzy ostatnim Bożym Narodzeniem a Wielkanocą… Mama wzięła samowolnie psychotropy nie zlecone przez lekarza i mówiąc kolokwialnie naćpała się.. Gdzieś puściły mi nerwy, miałam dość schizofrenii i jej skutków…
Mama zgłaszała się do lekarza POZ w marcu z rzekomym bólem w klatce piersiowej. Kiedy wyniki okazały się w porządku, nawrzeszczałam na nią, ze biega do przychodni aby przepisywać sobie leki psychotropowe bez kontroli psychiatry aby naćpać się… Nazwałam lekomanią i hipochondryczką…
Mama zaczyna mówić od rzeczy, zataczać się, mylić dzień z nocą, tracić kontrolę nad potrzebami fizjologicznymi… Byłam pewna, że bierze leki psychotropowe, przeszukałam szafy; Mama przyrzeka, że tym razem nie ma nic… Nie wierzyłam… Byłam zła i rozgoryczona…
Kwiecień tuż po świętach. Zasłabła na ulicy. Szpital – płuco prawe zupełnie zalane wodą. Po raz pierwszy lekarz powiedział o podejrzeniu raka. Na korytarzu płakałam a w sali uśmiechałam. Znów, jak zawsze, byłam silna i za siebie i za nią.
Myślałam to podejrzenie dopiero ale muszę dowiedzieć się jak najwięcej. I tak znalazłam to forum. Informacje na temat raka płuc ścięły mnie z nóg.
Mama w szpitalu złamała biodro… dostała plaster przeciwbólowy. Wówczas nikt nie wiedział, że to on uruchomił lawinę…
Po 2 dniach od wyjścia ze szpitala, mama trafia z powrotem na oddział bo majaczy, bo rozbiera się i biega po domu… bo…?
TK – podejrzenie raka płuc coraz bardziej stanowcze.. ale trzeba zróżnicować z gruźlicą. Początek maja, mama trafia do szpitala chorób płuc z rozpoznaniem – proces rozrostowy płuca prawego, POCHP IV stadium - zaostrzenie, niewydolność oddechowa – zaostrzenie… Lekarz mówi, że nie wypuści jej do domu, bo nie przeżyje transportu… A ja w tym czasie mam już w domu chodzik, umówione 2 wypożyczalnie koncentratorów tlenu, rozglądam się za hospicjum domowym, szukam na allegro materaca.. jak szalona czytam forum…
Badania wykluczyły gruźlicę. Rak?
Sytuacja oddechowa mamy jest tak tragiczna, że nie można zrobić bronchoskopii…
Do niej się uśmiecham, opowiadam bzdury, wspominam jakieś historyjki.. Kilka razy dziennie pytam czy boli… o dziwo mówi, że nie… Nic już nie je, prawie nie pije..
Traci wciąż kontakt ze światem, mówi od rzeczy, wstaje i „idzie na zakupy”, bezsilnie opada na łóżko... W ciągu 5 tyg. schudła ok. 20 kg.
Rozmowa z lekarzem…
„Panie doktorze proszę o szczerość… „
Odp. – „Bardzo mi przykro, tak to na 99% jest rak ale nie możemy zrobić badań by mieć 100%, mama umrze… proszę o zgodę na przeniesienie na oddział paliatywny..”
Po co ten chodzik? Koncentrator?........... przecież ja nie zdążyłam powiedzieć, że jest najważniejszą osobą w moim życiu…
Znalazłam wątek o oznakach odchodzenia… wyłam, czytałam, nie skończyłam…
W piątek wbiegłam na oddział paliatywny, mama się uśmiecha, poznaje… mówić nie może.. wypowiada tylko moje imię….
Nie umiem powstrzymać łez, ale mówię ze to z radości, bo dziś lepiej wygląda…
Wreszcie wyduszam z siebie najważniejsze słowa, te na które nie znalazłam okazji przez lata.. całuję dłonie, policzki….
„Moja kochana” … mówi mama, traci świadomość, zasypia…. w sobotę obrzęk płuc, morfina sen, w niedzielę nadal śpi… lekarka pozwala mi zadzwonić wieczorem… Gdy ja telefonuję do lekarki, moja mamusia cichutko we śnie odchodzi… 24 maja…
Nie zdążyłam z tyloma rzeczami, tyle mogłam zrobić i powiedzieć…
Wiem, że choroba rozwijał się latami, że nie „zaraziłam” mamy rakiem czy POCHP, nie kazałam jej palić, pić, sięgać po leki…
Ale gdybym w marcu jej uwierzyła, nie robiła awantur, nie podejrzewała.. gdyby stworzyła jej ciepłą atmosferę, to zanim trafiła do szpitala, znosiłaby chorobę w domu w poczuciu miłości a nie chłodu, podejrzeń i pretensji…
Nie mogę sobie tego wybaczyć…Nie mogę...
Przepraszam że tak się rozpisałam..
"Skaczę" po wątkach i opisuję swoją historię bo ..szukam, sama nie wiem czego...
Powinnaś przestać się obwiniać, to już się stało i niestety nie odstanie. Na niektóre sytuacje nie mamy wpływu. Mama w jakiś sposób zapracowała sobie swoim postępowaniem, że zachowałaś się tak a nie inaczej. Teraz nie możesz robić sobie wciąż wyrzutów sumienia, że coś przegapiłaś, że nie uwierzyłaś. Mamy już nie ma i nic ani nikt tego nie zmieni. Twoje ciągłe wyrzuty sumienia doprowadzą Ciebie do silnej nerwicy, lęków, będziesz żyła ciągle w poczuciu winy. Spróbuj to zaakceptować, przypominaj sobie dobre chwile spędzone z mamą. Myślę, że mama Ci wszystko wybaczyła, Ty zdążyłaś powiedzieć mamie, że Ją kochasz, Ona powiedziała „Moja kochana” , to jest bardzo dużo. Wiele z nas na forum może nie zdążyło wiele powiedzieć swoim rodzicom, Tobie się to udało i bądź dumna z tej ostatniej rozmowy.
Moja mama, zemdlała, szpital, wyrok w postaci rozsianego raka i od razu wylew. Żadnego kontaktu, żadnych słów, żadnych gestów ze strony mamy. Nie poznawała nikogo, tylko swoją wnuczkę, mnie traktowała jakbym była pielęgniarką/opiekunką. Umierała z okropnym wzrokiem skierowanym w nicość. Też musiałam to zaakceptować w jakiś sposób. Tu na forum jest mnóstwo tragedii, każdy z nas rozpacza na swój własny sposób, musisz i Ty znaleźć swój sposób bo zwariujesz od tego ciągłego osądzania siebie, przykro mi, że tak napisałam, ale to dla Twojego dobra.
Może skorzystaj z pomocy psychologa, wytłumaczy Ci pewne mechanizmy, będzie Ci wtedy łatwiej.
Dziękuję Marzenko za mądre słowa. Masz rację, że powinnam cieszyć się tym, że zdążyłam choć te kilka ciepłych słów z mamusią zamienić. Jednak wobec śmierci mamy, czuję jak strasznie mało dla niej zrobiłam i jak źle postępowałam. Nie wiem co bym dziś zrobiła, gdyby przyszło mi zmierzyć się z sytuacją podobną do Twojej.
Dziś słowa "..śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą.." wydają mi się niemal modlitwą!
Wiem, ze mamcia wybaczyła mi bo taka była zawsze. Nigdy nie umiała do nikogo chować urazy… a ja byłam przecież jej kochaną córeczką… Przecież ja też, kiedy zobaczyłam ją taką chorą, biedną, umęczoną…. Zapomniałam o wszystkim co było kiedyś złe. Nosiłam urazę długo i zdarzało mi się wypominać mamie zdarzenia z przeszłości. Ale niczym są one wobec choroby, bólu, cierpienia…
Mam taką jakąś dziwną naturę, ze uchodzę za osobę zimną i zdystansowaną. Nie potrafię być wylewna i okazywać uczuć. Nawet w pracy jestem tak postrzegana...
I ta moja zimna i pragmatyczna natura chyba sprawiła, że zbyt rzadko okazywałam mamie serce, że tym razem nie chciałam jej słuchać, że nie wierzyłam, że pojawiające się objawy przypisywałam nadużyciu leków…
Dziękuję Marzenko, że postawiłaś mnie trochę do pionu… Stuknęła mi 40-tka a w tej sytuacji czuję się jak dziecko w opuszczonej piaskownicy…
Bardzo mi przykro, że przebieg choroby Twojej mamusi był tak drastyczny, i że doświadczyłaś tragedii śmierci mamy w tak okrutny sposób.
Ja również pozdrawiam bardzo serdecznie i cieplutko.
Każdy na tym forum przechodzi swoją własną tragedię, każda historia wyciska łzy z oczu, przecież walczymy o najbliższe nam osoby.
Miri_A napisał/a:
Jednak wobec śmierci mamy, czuję jak strasznie mało dla niej zrobiłam i jak źle postępowałam
Pewne wiele osób na forum myśli tak samo, że zrobiłam/łem za mało, że może nie tak się opiekowałam/łem, że tego czy tamtego nie zdążyłam/łem powiedzieć. Nie da się czasami wszystkiego zrobić tak jak byśmy chcieli, jak pragniemy, zawsze jest coś co nam spędza sen z powiek nawet jak byliśmy cudownymi dziećmi, żonami, mężami. To jest strata kogoś kochanego, którego nigdy już nie zobaczymy, nie spotkamy się, nie porozmawiamy i zawsze będzie jakiś niedosyt wynikający z naszego postępowania. Dlatego tak często powtarzamy na forum, spełniajmy marzenia osób chorych, bądźmy razem, rozmawiajmy, powiedzmy, że kochamy bo drugiej szansy nie będzie. Ale tak jak napisałam, nie zawsze wychodzi tak jak byśmy chcieli, nie każdy jest osobą wylewną, uczuciową, ale jeśli kogoś kochamy, to nawet jak tego nie powiemy to jest to odczuwalne i myślę, że mama o tym wiedziała i czuła to a poza tym dzieciom się wybacza ich grzechy . Nie obwiniaj się za coś co było, przeżyj swoją żałobę po swojemu. Niestety wszyscy tutaj tak jak Twoja mama walczymy z bardzo groźnym przeciwnikiem, który rzadko kiedy daje nam wygrać i zbiera ogromne żniwo. Trudno z tym przeciwnikiem walczyć, choćbyśmy dużo zrobili i miej to w swojej pamięci, może będzie Ci łatwiej przejść ten trudny etap.
Pozdrawiam i trzymaj się, teraz okres wakacji, może łatwiej Ci będzie choć chwilami odzyskiwać małą radość z życia.
Miri bardzo mi przykro, ze tak sie czujesz. Zaraz po odejsciu ukochanej osoby miotaja nami najrozniejsze emocje i poczucie winy jest jedna z nich. Musisz przez to przejsc i przejdziesz. Nie ma innej opcji. Kazda z osob na forum, ktora utracila bliskich mysli ze moglaby zrobic wiecej. Ale jestesmy tylko ludzmi i mozemy tylko reagowac na okolicznosci. Najlepiej jak umiemy. w danej chwili w danym momencie.Zycie z osoba naduzywajaca lekow etc jest ogromnie trudne. To katorga i radzilas sobie jak umialas najlepiej. Mama zyla tak jak chciala to bylo jej prawo, palila brala leki etc to byl jej wybor. I nie nam go oceniac. Napewno tez nacierpiala sie kobieta. Teraz jest wolna od bolu i uzaleznien. Wolna od choroby cierpienia wiec pozwol i sobie byc wolna. Zrobilas co moglas w danym momencie. Kazdemu by nerwy siadly. Wiec nie wymagaj od siebie swietosci. Badz wdzieczna ze w koncowym etapie choroby zblizylyscie sie do siebie. Takie blogoslawienstwo w nieszczesciu. Wierz mi ona dokaldnie wiedziala jak bardzo ja kochasz. I nawet ten chod i klotnie swiatczyly o tym jak bardzo pragniesz aby byla zdrowa szczesliwa. Ktos komu nie zalezy nie reaguje w zaden sposob. Nie kloci sie ma poprostu osobe gdzies. Kto wiem gdyby nie rak byc moze bylaby to wzorcowa reakcja. Nie obwiniaj sie nie trac czasu. Bylas z nia nie opuscilas kochalas i kochasz i to sie liczy.
Dziękuję dziewczyny za Wasze słowa. Bardzo to ważne dla mnie, opinia osób, którym przyszło zmierzyć się z tragedią śmiertelnych chorób wśród najbliższych a jednocześnie na mnie samą mogą spojrzeć z dystansem.
Ja sama nie potrafię jeszcze zdystansować do siebie po odejściu mamy. Wciąż mam jakieś dziwne odczucie, że to nieprawda, że Ona jest gdzieś blisko.
marzena66 napisał/a:
Każdy na tym forum przechodzi swoją własną tragedię, każda historia wyciska łzy z oczu, przecież walczymy o najbliższe nam osoby.
Dopiero tutaj dostrzegłam ile tragedii jest w naszym otoczeniu, ile osób walczy każdego dnia z okrucieństwem raka.
Kiedy mama była w domu, Jej twarz czasem miewała nijaki wyraz, bez emocji /to z powodu schizofrenii/.. a gdy dodatkowo wzięła tabletki, Jej oczy też traciły wyraz... ciężko to ująć słowami. Natomiast w szpitalu, jej oczka nabrały ciepła, buźka jakiejś takiej promienistości.. Te wspomnienia budzą we mnie takie emocje, że nie umiem się odnaleźć.
Staram się wspominać te dobre chwile, gdy mama się śmiała, gdy bywała w dobrej formie... ale udaje mi się to z trudem. Wciąż natomiast widzę mamę tylko bezbronną, cierpiącą, sponiewieraną przez chorobę a jednak z tą promienną, ukochaną buźką, która uśmiecha się do mnie.
Wówczas nie mogę powstrzymać łez a wyrzuty sumienia urastają do nieba.
soraj napisał/a:
Badz wdzieczna ze w koncowym etapie choroby zblizylyscie sie do siebie. Takie blogoslawienstwo w nieszczesciu. Wierz mi ona dokaldnie wiedziala jak bardzo ja kochasz.
soraj, nie wiesz nawet jak mi pomogły te słowa... jakoś sama nie potrafiłam tego dostrzec.
marzena66 napisał/a:
Trudno z tym przeciwnikiem walczyć, choćbyśmy dużo zrobili i miej to w swojej pamięci, może będzie Ci łatwiej przejść ten trudny etap.
Podobnie jak i to Marzenko!
Bardzo serdecznie pozdrawiam!
Przedwczoraj minęły 2 miesiące jak mamy nie ma.. Nie czuję się lepiej... zamiast słuchać mądrych rad, wynajduję kolejne sprawy które mogłam załatwić lepiej, wcześniej, mądrzej...
Staram się przeżywać normalnie każdy dzień ale moje uczucia nie funkcjonują normalnie. Mam wrażenie jakbym na głowie miała niewidzialny zacisk, który okala moje myśli.
Wciąż boli mnie to, że mogłam nie zauważyć i pomylić niepokojące objawy z zachowaniem po nadużyciu leków, a przez to nie zareagować.
Wciąż widzę mamę w szpitalu, gdy ostatkiem sił łapała każdy oddech.. gdy była taka drobna, chudziutka, bezbronna...
Wybaczyłam jej wszystko.. i.............przeżyłabym każdą, nawet najgorszą chwilę z mojego wcześniejszego życia, bylebym mogła ponownie przeżyć to z nią...
Nie mam nikogo, komu mogę się wygadać... Mam wsparcie w mężu ale on tego nie czuje tak jak ja.
Forum jest dla mnie nie tylko skarbnicą wiedzy ale też swoistym konfesjonałem, lustrem...
Bardo dziękuję autorom forum za jego stworzenie i kontynuowanie... chociaz lepiej byłoby, gdyby nie istniały powody zakładania podobnego forum.. ale skoro powody te są, skoro chorują nasi bliscy i my sami, i skoro nie mamy na to wpływu, to wielkim dobrodziejstwem staje się mozliwość poczytania, popisania,znalezienia wiedzy i wsparcia w takim własnie miejscu. Dziękuję.
To jeszcze zbyt krótki czas na akceptacje, pogodzenie, to wciąż świeże rany. Każdy potrzebuje odpowiedniego czasu na poukładanie sobie wszystkiego w swojej głowie, jeden więcej, drugi mniej. Każdy przechodzi żałobę po swojemu i Ty musisz znaleźć dla siebie coś co pozwoli Ci dojść do jako takiej równowagi. Nie obwiniaj się za to, że popełniłaś jakiś błąd, bo nie popełniają błędów tylko Ci co nic nie robią. Jesteśmy tylko ludźmi i mamy do tego prawo. Twoja mama miała inną bardzo poważną chorobę, która mogła Cię zmylić, miałaś jakieś swoje traumy z tym związane i mogłaś przeoczyć moment mamy choroby nowotworowej. Poza tym bardzo często choroba nowotworowa daje znaki kiedy już niewiele możemy zrobić, kiedy jest już mocno zaawansowana i możemy tylko być i przynosić ulgę. Jest w Tobie bardzo dużo żalu do samej siebie, może powinnaś na prawdę skorzystać z pomocy psychologa, bo nie zawsze samemu można sobie pomóc.
Moja mama także zmarła 2 m-ce temu.
Też mi jej brakuje , łapię się na tym że chce do niej zadzwonić z pracy . Tak robiłam przez te wszystkie lata , sprawdzałam ja w ciągu dnia.
Ochroniarz z mojej firmy składał mi kondolencję a ja chwyciłam za telefon bo chciałam do niej zadzwonić i powiedzieć , że mi je składał.
Także "gdybałam" i czasami nadal to robię. Nie porównuję mojej sytuacji do Twojej ale tak samo mi ciężko.
Co drugi dzień czytam to forum i co chwile zmieniam zdanie. Raz myślę , dobrze że odeszła tak szybko i nie męczyła się , że nie miała takich okropnych dolegliwości bólowych jak tutaj niektórzy opisują.
A czasami myślę , że za szybko odeszła , że miała być z nami jeszcze jakiś czas.
Ja sama jak mówię , że mama zmarła to jest ok, ale jak mówi to ktoś obcy to od razu płaczę.
To tak jakby nikomu nie wolno było mówić , że mojej mamy już nie ma.
Od czasu do czasu sobie popłakuję za moja mamą. Powiem Ci co mi pomaga nie rozpaczać tak samo jak po pogrzebie.
Moja ciocia a siostra mamy powiedziała mi tak :
Aniu , nie płacz i nie rozpaczaj tak. Jak tak się za kimś bardzo rozpacza to dusza tej osoby zmarłej nie może zaznać spokoju.
I cały czas sobie to powtarzam , chciałam aby mama była szczęśliwa , chciałam aby była spokojna , chciałam aby wiedziała , że sobie wszyscy poradzimy. I bardzo staram się nie płakać dla niej . Dla niej biorę się w garść to jest moja motywacja.
Podobno podczas zaloby przechodzi sie przez etapy. Takie rozpamietywanie i rozpacz sa wlasnie wpisane w jeden z nich. Jest to zupelnie normalne i zdrowe. Na koncu powinno sie dojsc do cieszenia sie zyciem osoby ktora odeszla tym ze byla zyla czula, czasem razem spedzonym. Wspominaniem nie tylko zlych ale i dobrych wspolnie spedzonych momentow.
Niekoniecznie z okresu choroby.
Wyrzuty sumienia tez sa normalne poniewaz smierc jest nieodwracalna i nie da sie nic naprawic, zmienic a zawsze mozna by bylo cos poprawic. Twoja Mama napewno nie chcialby cie widziec w tym stanie. Fajnie ze sie odzywasz na forum.
Jezeli jestes osoba wierzaca musisz zdac sobie sprawe, ze nie jestesmy w stanie kontrolowac calej rzeczywistosci. Kazdy ma swoj czas. Czy naprawde uwazasz ze jakbys zauwazyla i zdagnozowala Mame wczesniej to cos by to zmienilo. Byc moze meczyla by sie troszeczke duzej....niewykluczony jest i taki scenariusz. Byc moze wcale by jej to nie wyszlo na dobre.
Stalo sie to co mialo sie stac. Wola Boza on wybral czas i okolicznosci. Ty zrobilas co sie dalo ale na te uklady nie ma rady.
Dobrze ze masz wsparcie w mezu. Pamietaj jednak ze faceci to inny gatunek i normalne ze nie wszystko czujemy w ten sam sposob wiec badz dla niego wyrozumiala. Najlepsze co mozesz zrobic to szczegolnie dbac o siebie tak jakbys dbala o swoja Mamusie poniewaz przeciez jej czastka zyje w Tobie wiec opiekuj sie nia. To tak jakbys o nia dbala. A kiedys otrzymasz odpowiedzi na wszystkie pytania czas szybko leci...
Twoja mama miała inną bardzo poważną chorobę, która mogła Cię zmylić, miałaś jakieś swoje traumy z tym związane i mogłaś przeoczyć moment mamy choroby nowotworowej. Poza tym bardzo często choroba nowotworowa daje znaki kiedy już niewiele możemy zrobić,
Niby wiem o tym, a jednak jakoś nie trafia do mnie to tak jak powinno. Może za jakiś czas, gdy pogodzę się sama z sobą.
AniaT napisał/a:
Raz myślę , dobrze że odeszła tak szybko i nie męczyła się , że nie miała takich okropnych dolegliwości bólowych jak tutaj niektórzy opisują.
Mam tak samo. Nie wyobrażam sobie i podziwiam tych, którzy zmagają się z ogromnym, długotrwałym bólem najbliższych. Albo tak jak marzena66, gdy nagle z dnia na dzień choroba opanowała Jej mamcię.
Choroba mojej mamci trwała raptem 5 tygodni, z czego 3 ostatnie to były juz typowe objawy raka i odchodzenia. Ale i wówczas, ból nie był tak dotkliwy, gdyż mama /gdy mogła/ mówiła, że nie odczuwa go.
AniaT napisał/a:
A czasami myślę , że za szybko odeszła , że miała być z nami jeszcze jakiś czas.
Aniu, matka zawsze odchodzi za wcześnie i pewnie zawsze bedziemy myśleć o tych chwilach, które mogłybysmy spędzić z naszymi mamami...i zawsze bedzie ich za mało.
AniaT napisał/a:
chciałam aby mama była szczęśliwa , chciałam aby była spokojna , chciałam aby wiedziała , że sobie wszyscy poradzimy. I bardzo staram się nie płakać dla niej . Dla niej biorę się w garść to jest moja motywacja.
I ja tak myślę, staram się postępować tak jak sądzę, że chciałaby mama. Wychodzi mi różnie ale próbuję uczynić motto z tego.
soraj napisał/a:
Najlepsze co mozesz zrobic to szczegolnie dbac o siebie tak jakbys dbala o swoja Mamusie poniewaz przeciez jej czastka zyje w Tobie wiec opiekuj sie nia. To tak jakbys o nia dbala. A kiedys otrzymasz odpowiedzi na wszystkie pytania czas szybko leci...
soraj, jesteś CUDOWNA!!!! Bardzo dziękuję Ci za te słowa! Jakoś nigdy nie myślałąm o sobie w ten sposób, a przeciez to prawda. Jesteśmy cząstkami naszych roziców...
Bardzo chciałabym móc dbac o mamę, więc i o tę Jej cząstkę we mnie żyjącą winnam sie zatroszczyć.
Zbieram się do kupy i raz mi gorzej, raz lepiej... wciąż tych chmur na horyzoncie jest bardzo wiele, ale myślę, że z czasem wyłoni się tam choć promyk słoneczka, taki mały usmiech mojej mamci...
soraj napisał/a:
Pamietaj jednak ze faceci to inny gatunek i normalne ze nie wszystko czujemy w ten sam sposob wiec badz dla niego wyrozumiala.
Wiem coś o tym!
Bardzo bardzo dziękuję Wam za wszystkie słowa, są dla mnie niezwykle ważne. Dziękuję, ze jesteście.
marzena66, pogadałam z psychologiem, mam koleżankę będącą specjalistą z tej dziedziny, ona zna mnie od lat więc etap poznawania mam za sobą poniekąd. Więc trochę tak profesjonalnie, trochę przyjacielsko omówiłyśmy niektóre sprawy i trochę też postawiło mnie to na nogach...
Pozdrawiam Was bardzo cepło i życze pięknych chwil w otoczeniu Waszych najbliższych!!!!
Dziękuję Asiu za troskę...
U mnie różnie. Wczoraj minął kolejny miesiąc bez mojej mamci a ja wciąż nie umiem wyobrazić sobie, że to takie ostateczne. "Rozmawiam" z nią w myślach, odpowiadam na niezadane pytania, o których wiem, że padłyby z ust mamy, gdyby stała obok mnie.
Na cmentarzu mam wrażenie, że odwiedzam grób kogoś innego. A mam porównanie, bo nieopodal leżą moi dziadkowie /rodzice mamy/ i do nich chodzę zapalić znicz, pomyśleć.. "normalnie" jak do nieżyjących krewnych. Natomiast przy grobie mamci, czuję się jak w obcym miejscu.
Rozmawiałam półprofesjonalnie z koleżanką psycholożką, trochę mi pomogła.. wytłumaczyła, że nie muszę dźwigać na sobie ciężaru i odpowiedzialności za cały świat...
Ale co innego problem omówić a co innego rozprawić się z nim.
Ciągle mam przed czami jej biedną, bezradną osóbkę tak bardzo pokiereszowaną przez chorobę.. Ciągle wspominam nasze ostatnie rozmowy... takie chłodne i nieprzyjazne...
Jednak przez mgłę jakąś zaczyna docierać do mnie to, że podobne postępowanie czyli nieraz wymuszanie niektórych działań na osobie chorej psychicznie było postępowaniem właściwym. A psychiczna choroba potrafi być bardzo podstępna i wyniszczająca tak dla chorego jak i dla rodziny.
Staram się nie radzić sobie z tymi wszystkimi myślami tłoczącymi się w mojej głowie ale różnie mi się to udaje... Bywa lepiej i bywa gorzej.
Minęło aż/tylko 3 miesiące, to krótko zbyt by pogodzić się ze sobą i jakże długo, kiedy mamci nie ma przy mnie.
Dziękuję Asiu za zainteresowanie. Jestem tu niemal codziennie, czytam wątki i staram się odnajdywać w nich siłę.
Ściskam Asiu bardzo mocno, i z całego serduszka życzę jak najwięcej pięknych i serdecznych dni u boku Twojej mamusi!
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum