Muszę ten post napisać bo wewnętrze "ja" mi każe nawet za cenę linczu.
Kiedyś pewna z forumowiczek napisała coś w stylu " zaakceptujcie, że Wasi najbliżsi kiedyś odejdą" została za to prawie zlinczowana, że niby tak nie można, że nie można się pogodzić ze śmiercią najbliższych. Chciałem powiedzieć, że rzeczywiście nie można pogodzic się ze śmiercią najlbiższych tylko trzeba się pogodzić. Po przekroczeniu pewnego wieku śmierć zbliża się coraz szybciej. Schemat życia człowieka jaki mamy narzucony i czy to nam się podoba czy nie tak jest, zakłada: człowiek płodzi dziecko zapewniając przetrwanie gatunku i umiera a zadaniem dziecka jest pochowanie zmarłego i tak cyklicznie. Przecież prędzej czy później ukochana osoba musi odejść bo do ilu ma niby żyć do 200 lat, nie da się. Pisałem to wielokrotnie, że pogodzenie się z faktem śmierci pozwoli łatwiej przez to wszystko przejść. To samo tyczy się świadomego wyboru chorego do nie poddawania się wyczerpującemu leczeniu onkologicznemu. Moja mama kilka dni temu powiedziała takie zdanie:" Andrzej jeśli mi to nie pomoże ( mowa była o ewentualnej drugiej serii radioterapii ) to ja już nie chcę, do ilu lat mam żyć, swoje już przeżyłam" To były świadome słowa osoby chorej na raka, która jeszcze nie odczuwa silnego bólu i innych dolegliwości, które determinowały by podjęcie pewnych decyzji.
Pogódźmy się więc z nieuchronnością i proponuje odpuścić sobie hasła typu jaka to niesprawiedliwość mnie spotkała bo moja najbliższa osoba zachorowała w wieku 80 lat. Znajomych kuzynka, która po wielu latach starania się zaszła w cudowną ciąże a po 4 latach od urodzenia okazało się, że dziecko jest śmiertelnie chore na raka z przerzutami do płuc. TO JEST NIESPRAWIEDLIWOŚĆ
ps.
Też mi jest ciężko. Mój tata zmarł już jakiś czas temu, moja mama jest śmiertelnie chora a ja właściwie jestem sam tutaj więc pogodzenie się ze śmiercią powinno być mi jeszcze trudniejsze.
To tak na marginesie, żeby na wstępie uciąć spekulacje, że nigdy nie przeżyłem śmierci najbliższych osób.
Pozdrawiam serdecznie
Czasem bywa tak że to rodzice muszą pochować dziecko i nieważne czy dorosłe czy jeszcze nie jest to dla rodziców tragedia. (moja mama ma 78 lat i jest relatywnie zdrowa, ja mam 48 i raka )
Myśle że tragedią jest nie samo umieranie tylko powód śmierci. Nie chcę tu poruszać trudnego tematu kto i na jaka śmierć i chorobę zasłużył. Takie zdazenia wymagają zdroworozsądkowego podejścia.
Jak już pisałam moja mama jest "dośc zdrowa" Po wielu latach dobrej kondycji trafiła do szpitala bo zemdlała na ulicy. Wtedy dopiero pomyślałam - a jak mamy zabraknie? A przecież mieszkamy daleko od siebie, nie jesteśmy jak papużki nierozłączki, zwykłe układy rodzinne. I to tak jest - niby wiemy że każdy musi umrzeć, że najpierw rodzice, ale rozumiemy czym jest to odejście dla nas indywidualnie dopiero po fakcie.
_________________ Antoine de Saint-Exupéry
Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać
To bardzo trudny temat,bo-
jasne,takie jest życie,że z chwilą przyjścia na świat,przemy w stronę śmierci.
Ale każdy jest inny,jedni dość szybko dochodzą do siebie,inni długo nie mogą pogodzić się z tą sytuacją.
Czasem też zależy wszystko od tego jak bardzo byliśmy związani z daną osobą.
Nasz światopogląd,wiara,tu też odgrywają znaczącą rolę.
I faktycznie często zdajemy sobie sprawę ile dla nas dana osoba znaczyła dopiero po jej śmierci-ale wtedy jest już zbyt późno,bo przeszłości nie cofniemy.
Także świadome podejście do śmierci,pogodzenie się z tym nadchodzącym faktem,może nam pomóc przejść przez żałobę.
Ale ja jakoś nie potrafię tego wszystkiego ułożyć w sobie,dla mnie zawsze będzie za wcześnie na smierć bliskich mi osób..
Pogódźmy się więc z nieuchronnością i proponuje odpuścić sobie hasła typu jaka to niesprawiedliwość mnie spotkała bo moja najbliższa osoba zachorowała w wieku 80 lat. Znajomych kuzynka, która po wielu latach starania się zaszła w cudowną ciąże a po 4 latach od urodzenia okazało się, że dziecko jest śmiertelnie chore na raka z przerzutami do płuc. TO JEST NIESPRAWIEDLIWOŚĆ
Dokładnie-to jest niesprawiedliwość. Zgadzam się-nawet za cenę zlinczowania mnie- z tym co napisałeś...
Pogódźmy się więc z nieuchronnością i proponuje odpuścić sobie hasła typu jaka to niesprawiedliwość mnie spotkała bo moja najbliższa osoba zachorowała w wieku 80 lat. Znajomych kuzynka, która po wielu latach starania się zaszła w cudowną ciąże a po 4 latach od urodzenia okazało się, że dziecko jest śmiertelnie chore na raka z przerzutami do płuc. TO JEST NIESPRAWIEDLIWOŚĆ
Dokładnie-to jest niesprawiedliwość. Zgadzam się-nawet za cenę zlinczowania mnie- z tym co napisałeś...
[ Dodano: 2009-11-19, 17:49 ]
Ja też się z Wami zgadzam.
Nigdy nie podchodzę do tematu, że ktoś sobie mógł zasłużyć na taką czy inną chorobę. Najbardziej mnie przeraża, przygnębia gdy z rakiem zmaga się jakieś dziecko (2latek z rakiem mózgu tak galopującym, że zanim do apteki dociera lek, dziecko już nie żyje itp.) albo ktoś młody. Zawsze zastanawiam się co to za zamysł Boga, by dzieci tak cierpiały.
Oczywiste jest też, że po stracie najbliższych cierpimy i wówczas nieważne jest to, że to ktoś starszy, ważne że bliski.
Nie mogę zrozumieć dlaczego mnie dotychczas udało się zdążyć, pierwszy raz przez przypadek, drugi raz wywiad rodzinny, ale jednak dlaczego ja??
Ból po stracie osoby kochanej jest oczywisty i z tym nie polemizuje.
Natomiast użyłbym bardziej dosadnego stwierdzenia odnośnie śmierci w wieku starszym, właśnie to jest sprawiedliwość jak odchodzi osoba w podeszłym wieku ponieważ czas biegnie w zgodzie z naturą.
Cytat:
I faktycznie często zdajemy sobie sprawę ile dla nas dana osoba znaczyła dopiero po jej śmierci-ale wtedy jest już zbyt późno,bo przeszłości nie cofniemy.
I oto chodzi, nauczmy się bliskich kochać i szanować jak jeszcze są wśród nas bo wtedy świadomość, że bliska osoba była szczęśliwa w swoim życiu pozwala nam szybciej dojść do siebie po stracie.
Nie rozpatruje tutaj życia osoby umierającej (morderca vs dobry człowiek) chodzi mi tylko i wyłącznie o ogólną regułę.
ps.
Cieszę się, że podeszłyście do tego trudnego tematu ze zdrowym rozsądkiem, po prostu jesteście the best.
Nie ma co polemizować nad bólem po stracie bliskiej nam osoby-to oczywiste.Jednak zdecydowanie łatwiej jest nam zrozumieć odejscie osoby w podeszłym wieku niż śmierć ludzi młodych czy dzieci.
W kwietniu zmarła babcia mojego męża-miała 89 lat. Ostatnie dwa lata bardzo sie męczyła. Sama często powtarzała że nie ma już siły,że wolałaby już odejść z tego świata,że co miała przezyć to już przeżyła.Oczywiscie,jej odejście bardzo nas wszystkich bolało.Straciliśmy matkę,babcię,prababcię. Jednak w duchu wszyscy wiedzieliśmy że stan zdrowia w jakim była wskazywał na to,że jej czas ziemskiej wędrówki dobiega końca.O wiele bardziej dotknął mnie wypadek i śmierć mojej koleżanki i jej męża o czym tutaj wspominałam parę dni temu. Ona miała 23 lata on 27. Osierocili roczne dziecko. I to był dla nas wszystkich szok i ból...
Najbardziej mnie przeraża, przygnębia gdy z rakiem zmaga się jakieś dziecko (2latek z rakiem mózgu tak galopującym, że zanim do apteki dociera lek, dziecko już nie żyje itp.) albo ktoś młody. Zawsze zastanawiam się co to za zamysł Boga, by dzieci tak cierpiały.
Ja także tego nie rozumiem i nigdy pewnie nie zrozumiem.
awilem napisał/a:
Cieszę się, że podeszłyście do tego trudnego tematu ze zdrowym rozsądkiem,
Moim zdaniem wątek bardzo dobry.Przecież nie napisałeś w nim nic obraźliwego,kłamliwego.
Wszyscy tak czujemy.
Trzeba zaakceptować śmierć bliskich,bo inaczej byśmy oszaleli.
Mojej kuzynki córeczka w wieku mojego syna(wtedy 9latek),w 2006r zginęła w wypadku samochodowym,a ona i jej rodzice zostali ciężko ranni. Do dzisiaj nie mogą otrząsnąć sie z tej tragedii.Kuzynka sama wychowywała córeczkę,sama jest jedynaczką,więc ta mała iskierka była ich wszystkich oczkiem w głowie.
I to jest ogromny ból,ból którego nie można zapomnieć.Ból ten spowodował kierowca tira,który nie zobaczył,że stoi przded nim mały cinkuś na czerwonym świetle.
I to jest ,tak jak już pisaliście,największa tragedia człowieka-strata dziecka...
awilem wspomniał też reakcjię swojej chorej mamy na chorobę i cierpienie. Już pisałam ze to ja jestem chora a nie moja mama. I tu jest problem bo to nie ja mam poczucie krzywdy tylko ona. Nie wiem jak z nia rozmawiać a widziałysmy sie przez rok dwa razy. ostatnio była we wrzesniu, razem z moja córką, w czasie mojej radioterapii. Byłam zmeczona i właściwie wolałabym byc sama ale udawałam że wszystko jest o.k. Mama była przerażona bo dla niej rak to synomim szybkiej smierci i nie wiem czy dotarło do niej że mój "gośc" nie jest bardzo złośliwy i ze mam szanse na wyleczenie. poza tym wciąz mysle o tym ze to ja powinnam zajac sie prawie osiemdziesiecioletnia mama a nie ona mna. to moge nazwać poczuciem krzywdy.
I jeszcze strach że może przekazałam chore geny dzieciom a ze strony ojca tez są obciążone. Czuje że to ja skrzywdziłam a własciwie choroba.
_________________ Antoine de Saint-Exupéry
Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać
No właśnie nie Ty skrzywdziłaś,bo nie miałaś wpływu na chorobę!
Ja jestem pewna ,że mają ciężej chorzy niż ich rodzina.
My tylko robimy co możemy aby tego czasu było jak najwięcej,jeździmy do lekarzy,szukamy ratunku na forum,głowimy się co jeszcze zrobić-ale to nasi chorzy tracą zdrowie i życie..
Ja myślę, że coś w tym jest o czy pisze jogi. Pewnie w głębi duszy mama jogi ma pewien żal do świata że jej córka choruje i poczucie niesprawiedliwości. I ja to rozumie bo ma do tego moralne prawo.
Dodam od siebie...
Pamiętam co przezyła moja Mama w związku z moim chorowaniem. Jak się dowiedziała, że mam raka (miałam wtedy 28 lat) to zemdlała , potem zamiast 'z górki' było 'pod' - zatorowość płucna i duszenie się na jej i Taty rękach, widziałam wtedy strach w oczach rodziców i nie zapomne tego do końca zycia. Potem kolejna operacja - moja Mam przyjechała nastepnego dnia do szpitala, a tu córki nie ma na sali... (to znam z opowiadań)... wiem, że moja matula znowu zemdlała, posiwiała i na kolanach błagała, bym przezyła. Po cięzkim wybudzeniu; pierwszy obraz który pamiętam to Mama siedząca na sali pooperacyjnej (wstęp zabroniony, ale wybłagała lekarza) i trzymająca mnie za rękę... i jej słowa: córciu, bedzie dobrze, ale wolałabym żebym to była ja).... Nie byłam wtedy w pełni świadoma tego co się dzieje, ale... Przeżyłam potem 'spożycie muchozola' przez mojego wtedy 4 - letniego syna - myślałam, że oszaleję - obwiniałam siebie strasznie (a nie było powodu - teraz to wiem), patrząc jak moje dziecko na OIOM-ie myslałam, że zwariuję i powtarzałam w myślach: ja moge odejść (byłam w trakcie chemioterapii), ale niech Misiek będzie zrdrowy.
Wtedy zrozumiałam, co przyżyła moja Mama i jakie myśli i poczucie 'winy, krzywdy' musiało jej po głowie krążyć. Przeżywa to do tej pory i czasami mam - nawet nie poczucie winy, ale taki trudny do okreslenie dyskomfort...
Ale zrozumiałam powiedzenie, że pochować własne dziecko to jest coś najgorszego...aczkolwiek nie wyobrażam sobie odejścia kogokolwiek z moich bliskch.
Wiecie tknęło mnie to spostrzeżenie po tym jak byliśmy z mamą na radioterapii i przed nami na solarium przyjeżdżał ojciec z synkiem na oko 5-6 lat. Jakiś czas później usłyszałem hasło "jaki to świat niesprawiedliwy bo mój bliski w wieku około lat 80 zachorował na raka" Aż się we mnie zagotowało.
Zresztą wnioski można sobie samemu wyciągnąć a idealnie to opisała gontcha.
Przyszła mi do głowy jeszcze jedna sprawa związana ze "sprawiedliwością" czy "niesprawiedliwością" świata. Otóż w szpitalu baczniej obserwuję ludzi i relacje między nimi. I widzę dużą rozpiętość postaw - od bliskości aż do obcości czy nawet wrogości rodzinnej.
Na tym forum są głównie ludzie silnie związani z bliskimi, którzy chorują na raka. Może nawet silniej niż przeciętna.
Wynika to pewno z różnych powodów. Jednym z nich (z tego co czytam) jest umiejętność nawiązania i utrzymania silnej więci emocjonalnej przez "tych starszych" i nauczenie tego samego młodszego pokolenia. To wcale nie jest takie częste.
Drugi, taki rzucający się mi w oczy powód, to inny niż u statystycznej większości "normalniejszy" stosunek do fizyczności i kontaktu fizycznego: bardziej naturalny, oczywisty, nie wstydliwy.
Pewno jeszcze wiele innych... Nie chce teraz analizować - ale w jakiś sposób zawsze żal mi tych opuszczonych, zostawionych samych sobie, nie chcianych w chorobie. I choć staram się pocieszać sloganem, że "całe życie na to cięzko pracowali", to jakoś nie pomaga.
Jeśli chodzi o relacje.To są też tacy ludzie,dla których jest dziwne,że ktoś bardzo dba o swojego bliskiego chorego.
Znam osobę,dla której to jest nienormalne,że ja biegam po lekarzach,szukam pomocy na forum onkologicznym,do szpitala jeżdżę codziennie.
Ta osoba twierdzi ,że najlepiej gdzieś oddawać takie osoby i problem z głowy.
Nie rozumiem jak można być takim człowiekiem?
Inna osoba mi powiedziała,że zazdrości mi tego,że mój tata jest tak chory i niedługo umrze,ponieważ ze swoim ojcem nie rozmawia już od dawna i szkoda ,że go to nie spotkało-no normalnie mnie zatkało...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum