Witam Wszystkich bardzo serdecznie,
Jestem nowym członkiem tego forum, ale zaglądam tu czasem, żeby nie czuć się samotnie.
Moj tata w 2008 został zdiagnozowany rak jasnokórkowy lewej nerki.
Po wycięciu guza z nerką (guz miał 11cm) odesłano nas do onkologa i zalecono "obserwację".
Trafiliśmy do CO w Bydgoszczy.
Tam naszym lekarzem prowadzącym został radiolog, teraz wiem, że nie był to dobry pomysł, ale wtedy nie mieliśmy o tym pojęcia.
Przez półtorej roku przyjeżdżaliśmy do Pani doktor, która kazała robic jedynie badania krwi, żenych innych badań, które miałyby kontrolować ewentualne przerzuty (np. roentgen płuc).
Któregoś rau tata się żle poczuł i pojechaliśmy na pogotowie.
Tatę zatrzymano w szpitalu i przeprowadzono cały pakiet badań rtg + tk i rózne inne.
Wynik - przerzuty do płuc i węzłów chłonnych, całe śródpiersie zaatakowane.
Szybka reakcja i podróż do CO w bydgoszczy (stanie pod gabinetem Pani doktor, błagając, żeby nas przyjęła, bo przecież na wizyte czeka się 2 miesiące).
Dostaliśmy się, diagnoza przerzuty i rozpoczęcie leczenia sutentem.
Wszystko było w porządku do momentu kiedy po 12 seriach sutentu tk wykazało zmiane na nadnerczu.
I tutaj zaczęły się schody.
Ordynator poradni onkologicznej w CO Bydgoszczy od razu bez zastanowienia ani potwierdzenia wyniku zabrał tacie chemie.
Powiedział, że nie da mu chemii bo mu NFZ nie zapłaci.
Mamy się dowiedzieć co to za zmiana i możemy wrócić.
Nie dało błagalne proszenie o jeszcze jedną dawke, żeby nie przerywać tacie leczenia.
Usłyszelismy "proszę pani, prosze się uspokoić, nie dam i tak Pani tego leku, to jest leczenie paliatywne, z tego się nie da wyzdrowieć".
W tym momencie ruszyła maszyna i staraliśmy się poruszyć niebo i ziemię, żeby udało się jak najszybciej określić zmianę na prawym nadnerczu.
W CO w Bydgoszczy tata lezał na oddziale 3 razy na biopsji, nie trafili w guza ani razu, minał 1 miesiąc.
Pojechaliśmy do Warszawy i tam udało się załatwić zabieg laparoskopowo.
Nadnercze wycięto z guzem.
Pan profesor powiedział, że wszystko poszło gładko, żadnych zmian w jamie brzusznej nie ma,
życzy powodzenia i koniecznie żebyśmy sie zgłosili do endokrynologa, bo tata nie ma żadnego nadnercza.
Minał 2 miesiąc.
Po zabiegu wycięcia guza czekaliśmy 3 tygodnie na wynik histopatologiczny.
Minęły 3 misiące od momentu wykrycia zmiany do otrzymania wyniki histopatologicznego,
w tym czasie zdążyliśmy zmienić ośrodek leczenia CO Bydgoszcz (gdzie pacjent jest tylko numerem tysiąc którymś, a nie osobą pragnącą żyć)
na trochę mniejszy w naszym mieście na północy kraju. Tutaj ma opiekę i swojego jednego lekarza, którego interesuje jego los.
Od początku czerwca kiedy zakonczylismy nasze wędrówki po Polsce tata przyjmuje Afinitor,
nie wiem czy lek działa, ale wiem, ze przez te 3 miesiące tułaczki, guzy które były znacznie się powiększyły, a nawet widoczne są nowe.
Mam nadzieje, że ten lek zacznie działać.
Czy jest więcej terapii po Sutencie oprócz Afinitru??
Pozdrawiam
mierzeja
[ Dodano: 2012-06-22, 01:13 ]
Przez to wszystko co się dzieje w naszym życiu, coraz rzadziej mogę spokojnie spać w nocy, tyle pytań krąży mi w głowie, ta niepewność
co będzie dalej.
Chciałam zapytać, czy ktoś z Was, albo Waszych bliskich oprócz chemii podawanej przez lekarzy stosuje w tym samym czasie jakieś inne środki?? np. pestki gorzkiej moreli.
Pozdrawiam
milej nocy