Przeczytałam cały wątek.
Moje uwagi ogólne:
- Może być to proces wtórny do leczonego 4 lata temu raka szyjki macicy (czyli przerzuty raka szyjki macicy), ale równie dobrze może być to rozsiew pierwotnego guza płuca.
Na tę chwilę jednak nie ma to znaczenia, ponieważ nie wpłynie na wybór dalszej terapii.
- Instytut Onkologii w Gliwicach słusznie odmówił ponowienia RTH i słuszne są wnioski: nie ma wskazań. Wskazaniem do radioterapii paliatywnej jest poprawa jakości życia chorego na nowotwór złośliwy (ograniczenie objawów typu ból, duszność) lub zapobiegnięcie złamaniu patologicznemu (w przypadku niektórych przerzutów kostnych). Tu nie uzyskano poprawy, ani nawet radiologicznie remisji - mamy ciągłą progresję. W związku z tym nie ma żadnych wskazań do ponowienia RTH (na co i tak byłoby za wcześnie, nawet, gdyby uzyskano jakąkolwiek poprawę).
- CTH (chemioterapia) "ogólna" na pewno oznaczała CTH zawierającą w swym skłądzie cisplatynę. Jest to chemioterapeutyk stosowany zarówno w leczeniu raka płuca jak i raka szyjki macicy. Niestety zdarza się i w jednym i w drugim typie nowotworu chemiooporność (brak reakcji nowotworu na leczenie chemioterapią). I tu tak się stało. Zgodnie z wszelkimi zaleceniami terapeutycznymi w nowotworach złośliwych progresja podczas CTH pierwszej linii wyklucza zastosowanie CTH II linii (inny skład CTH), ponieważ szanse na odpowiedź na leczenie będą nikłe. Stoję zatem w tym wypadku na stanowisku, że dalsze próby leczenia chemioterapią nie mają sensu.
- Sytuacja jest poważna. Duszność może powodować kilka czynników, istnieje też kilka zagrożeń. Mamy do czynienia z masywnymi naciekami miąższu obydwu płuc; pod wpływem obrazu TK klatki piersiowej i objawów mam wrażenie, że możemy mieć do czynienia z lymphangitis carcinomatosa (naciek nowotworowy naczyń limfatycznych), co samo w sobie może powodować duszność. Ponadto zmiany węzłowe oplatają tchawicę. Kolejna sprawa to zaciskanie się zmian wokół obydwu oskrzeli głównych, powodujące ich zwężenie. Ewentualna niedrożność oskrzela głównego to jak amputacja całego płuca - nie będzie ono już służyło wymianie gazowej.
W związku z powyższym podejrzewam, że jakikolwiek zabieg mający na celu poprawę procesu oddychania (założenie stentu, tracheotomia) niestety nie ma tu uzasadnienia i w niczym nie pomoże.
Chciałabym być dobrze zrozumiana. Rozpatruję teraz sytuacje, jakie Was wkrótce mogą zastać. Przy takiej progresji niestety spodziewany czas przeżycia jest krótki. W tej sytuacji niezwykle ważna jest jakość czasu, który chorej pozostał i czynniki, które bezpośrednio mogą rozpocząć proces umierania. Chodzi o to, by chora nie była skazana pod koniec swego życia na nieludzkie cierpienie - a takie ryzyko niestety istnieje.
Nie mamy przerzutów do wątroby ("dzięki" którym chorzy często zapadają w śpiączkę wątrobową i umierają spokojnie, we śnie), nie mamy też najpewniej przerzutów do mózgu, które nierzadko "wyłączają" chorego w fazie umierania (ograniczają jego świadomość). Mamy za to ciężką sytuację w obrębie klatki piersiowej i ryzyko umierania z towarzyszącą poważną dusznością.
Może zdarzyć się i tak, że wystąpi jakiś stan nagły (w onkologii nierzadko), który doprowadzi do zgonu. Być może jednak tak się nie stanie i umieranie będzie procesem przewlekłym.
W tej sytuacji trzeba się zastanowić już wcześniej jak właściwie zapobiec cierpieniu związanemu z duszeniem się. Są dziś możliwości odpowiedniego leczenia farmakologicznego, które umożliwają tak ograniczenie uczucia duszności (morfina), jak i w ostateczności wprowadzenie chorego w stan sedacji (wyłączenie świadomości, sen).
Niestety nie wszystkie ośrodki w Polsce (a w zasadzie większość z nich) respektują aktualne standardy ograniczania cierpienia chorym terminalnym, umierającym w wielkim bólu lub duszności. Zdarzają się takie sytuacje, gdy poszczególne ośrodki komunikują: "My nie stosujemy sedacji". Jest to oczywiście szokujące i sprzeczne z prawami człowieka i pacjenta, jednak nie ma na to obecnie sposobu, bo prawo polskie jest niedoskonałe (niektóre zapisy prawne są ze sobą sprzeczne: np. prawo do umierania bez cierpienia, a nakaz dla lekarza ratowania życia za wszelką cenę (co powoduje często cierpienie), a lekarze niewystarczająco wyszkoleni. By to odmienić potrzebne są zmiany systemowe (przepisy prawne, kształcenie lekarzy), jednak to nastąpi nieprędko.
Obecnie jedynym zabezpieczeniem przed cierpieniem jest znalezienie w odpowiednim czasie lekarza, który mając właściwą i pełną wiedzę w tym zakresie - zechce danego chorego prowadzić za rękę do końca, bez bólu i cierpienia, stosując się do możliwości, które daje dzisiejsza medycyna akademicka. Jest to możliwe, choć często trudne (nie leczenie, a znalezienie takiego lekarza).
katekk, proponuję spokojne przemyślenie tego co napisałam powyżej i ewentualny kontakt.
Czasem udaje się nam (naszej Fundacji) znaleźć choremu odpowiednią pomoc.
Dla pewności poprosiłam o opinię w Waszej sprawie współpracującego z naszą Fundacją lekarza. Lekarza, który wie jak chorego "poprowadzić za rękę do końca", oraz jak ograniczyć duszność, szczególnie w końcowym etapie choroby nowotworowej.
pozdrawiam ciepło.