Robiliście może USG? U mojej mamy zrosty, niestety , okazały się wszczepami meta. Badanie USG musieliśmy zrobić prywatnie, bo lekarze cały czas trwali przy wersji tych zrostów. Dopiero jak zamachaliśmy badaniami dali skierowanie na biopsję blizny.
Hej ssisi2 tak było robione USG i lekarz stwierdził, że wszystko jest w porządku i że to zrosty bolą. Mogłabyś mi wytłumaczyć co to są mniej więcej te wszczepy metastatyczne? Bo niestety google nie opowiedziało mi nic na ten temat.
Mogłabyś mi wytłumaczyć co to są mniej więcej te wszczepy metastatyczne?
A ja ... mogę ?
Są to ogniska przerzutów (z łaciny: meta[stases] = przerzuty) występujące w obserwowanych na badaniu lokalizacjach (w miejscu zrostów pooperacyjnych).
Skoro się ujawniły to znaczy, że zabieg operacyjny i całe leczenie było nieradykalne,
przetrwałe w organizmie komórki nowotworowe dały początek lokalnym wznowom choroby.
W takich sytuacjach najważniejszą i najbardziej pilną sprawą jest ocena, czy jest możliwe podjęcie leczenia ratującego o charakterze radykalnym.
Musi się tego (oceny wykonalności i szans powodzenia) podjąć doświadczony lekarz onkolog,
a także przeprowadzenia leczenia, jeśli okaże się ono możliwe.
_________________ Solve calceamentum de pedibus tuis: locus enim, in quo stas, terra sancta est [Ex: 3, 5]
Przerzuty, nawet te odległe, a tym bardziej lokalne (do węzłów chłonnych) w początkowej fazie nie dają wyraźnych objawów.
Pierwszą oznaką zwykle jest niebolesne powiększenie węzłów chłonnych, następnie pojawianie się dalej zlokalizowanych guzów i nacieków.
Wcześniej, zanim zaczną dawać odczuwalne objawy i być zauważalne np. w badaniach palpacyjnych
mogą one być rozpoznane (jako prawdopodobne) na podstawie badań obrazowych
i zweryfikowane w biopsji lub bardziej dokładnie w badaniu histopatologicznym.
_________________ Solve calceamentum de pedibus tuis: locus enim, in quo stas, terra sancta est [Ex: 3, 5]
O ile będą dostatecznie duże, tj. o wielkości powyżej kilku milimetrów.
TK, podobnie jak każde badanie, ma swoją progową wartość czułości, poniżej której zmiany są niewykrywalne.
_________________ Solve calceamentum de pedibus tuis: locus enim, in quo stas, terra sancta est [Ex: 3, 5]
Mama jest bardzo kiepska. Narzeka na ból z prawej strony brzucha, tak jakby łapała ją kolka. W nocy obudził ją ten ból i towarzyszyły temu opuchnięte nogi. Pamiętam, że tuż po operacji puchła jej jedna noga ale po masowaniu przechodziło i po tygodniu ustąpiło. Dodatkowo ból kręgosłupa. Zaczynam się już coraz bardziej tym martwić, ale mama jest uparta i nie chce słyszeć o wizycie w szpitalu lub u lekarza do 17 stycznia kiedy ma mieć wykonaną tomografię. Zwłaszcza w okresie świątecznym... Co o tym sądzicie? Bo wątpię, że są to normalne objawy po leczeniu... Chyba, że się mylę?
Witam, prawie miesiąc zbierałem się żeby opisać naszą ostatni etap z chorobą nowotworową mamy. Otóż tak jak pisałem wcześniej mama miała zaplanowaną tomografię na 17 stycznia. Tomografia obejmowała płuca. Zdjęcie było rozpatrzone przez lekarza kilka dni później, a dwa tygodnie później przez lekarza prowadzącego. Płuca okazały się czyste natomiast na zdjęciu pojawił się fragment wątroby i osoba, która interpretowała wynik zaznaczyła, stłuszczenie wątroby lub meta. Lekarz prowadzący stwierdził, że bóle na które mama narzeka są normalnym objawem i odesłał ją pełni nadziei i optymizmu, że wszystko jest w porządku do domu. Dla pewności czy wszystko jest ok z wątrobą zapisał badanie USG na dzień 27 marca. Dwa tygodnie później od kontroli u lekarza prowadzącego mama zaczęła wymiotować brązową wydzieliną. Okazało się, że była to wydzielina z krwia. Trafiła do szpitala z wynikiem hemoglobiny 3,9. Otrzymała około 12 worków krwi i stwierdzona została niedrożnośc jelit. Po tygodniowym podleczeniu i wielu badaniach przyszedł czas na operację. Rokowania były dobre bo miało skończyć się na stomii jelita - wtedy brzmiało to jak wyrok. Niestety wiadomości, które otrzymaliśmy od lekarzy po operacji okazały się kubłem zimnej wody i zmierzeniem się z okrutną rzeczywistością. Mama miała przerzut rozsiany na całej wątrobie i w jej obrębie. Leczenie w tym momencie miało zmienić się z radykalnego na paliatywne... Cała nadzieja i 7 miesięczna walka poszła na marne... 2 dni później lekarze stracili z mamą kontakt. Powoli i systematycznie zaczęła zapadać w śpiączkę wątrobową. Na 3 tygodnie od trafienia do szpitala mama odeszła. Wygrała z chorobą na swój sposób, pozostawiając całe cierpienie i ból gdzieś w oddali. Zostawiła nas z pytaniem czy mogliśmy coś zmienić? Czy coś zrobiliśmy źle, że tak się stało? Jak można zaufać lekarzom skoro 2 tygodnie wcześniej mówią, że wszystko jest w porządku? Na niektóre pytania nie potrafię znaleźć odpowiedzi, a niestety nikt już nam nie zwróci naszej kochanej mamusi. Mam nadzieję, że ktoś na podstawie tej historii nie popełni tego samego błędu i nie zaufa jednemu lekarzowi. Bo z przykrością muszę stwierdzić, ze w naszym przypadku zawiódł nie tylko zaufanie mamy ale nasze, z którym musimy dalej żyć. Zmarła na 16 dni przed swoimi pięździesiątymi urodzinami i na dwa tygodnie przed swoim ustalonym badaniem USG...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum