No mój dziadek zawsze miał szalone poczucie humoru Na szczęście wybrał cienką książkę w miękkiej oprawie, ale zdarzenie jest faktem. Całkiem miłym faktem
Mama mi jeszcze kiedyś opowiadała, że na krótko przed śmiercią, prababcia powiedziała do babci "córuś, nie martw się, wszystko będzie dobrze, będę z wami na rocznicy ślubu" czy jakoś tak. Prababcia zmarła w październiku. Z tego co pamiętam, rocznica ślubu jakoś w grudniu. I bach, pękła kryształowa popielniczka. I babcia podobno powiedziała "O, mama/babcia przyszła".
Wiem jak to brzmi. Zarówno jedna, jak i druga historia, ale o ile w przypadku popielniczki można to logicznie wytłumaczyć - podobno kryształ potrafi sam z siebie pęknąć po wielu latach - to tyle książki nie umiem logicznie wytłumaczyć. Więc uważam to za znak od dziadka.
Ja zawsze byłam realistką, nie wierzyłam w takie historie, ale teraz tak strasznie tęsknię za tatą, że chętnie uwierzyłabym w takie znaki, żeby tylko "poczuć" obecność taty...
Jak się czuję? Jakby ktoś przysypał mnie stertą różnych rzeczy, a ja nawet nie mam ochoty się spod tego wygrzebywać
Normalnie pewnie rzuciłabym się w wir pracy, ale ten sposób odpada z prostego powodu - nie mam na to sił. Gdy żył tata potrafiłam wykrzesywać z siebie wciąż nowe ich pokłady, musiałam bo przecież tata mnie potrzebował, a on był najważniejszy. Teraz mam wrażenie, że wyczerpałam zapasy sił z wielu przyszłych miesięcy. Do tego od kilku miesięcy mam coś paskudnego w gardle, cały czas boli, jest jakieś opuchnięte. Kiedyś przy okazji wizyty u lekarki POZ w sprawie taty zgłosiłam i swoje dolegliwości, dostałam antybiotyk, ale niewiele pomógł. Od ponad tygodnia mam skierowanie do laryngologa, ale jakoś nie wystarczyło motywacji, żeby się tam zgłosić... Może jutro?
Odsuwanie od siebie myśli o tacie też raczej się nie opłaci, bo te chwile wcale nie mijają wtedy "bezboleśnie", ból i smutek gromadzą się tylko jak woda za tamą, a potem uderzają z taką siłą, że znów leją się łzy, a ja wracam na start.
Tyle rzeczy, tyle sytuacji przypomina mi tatę, widzę go takiego pełnego życia jakim zawsze był i za każdym razem uświadamiam sobie, że to już nigdy nie wróci... Nie potrafię przejechać obok cmentarza nie wstąpiwszy, patrzę na ten stos kwiatów, zapalam znicz i znów płyną łzy - smutku, tęsknoty i bezsilności, że już tylko tyle mogę zrobić dla taty. Po trzech i pół m-cu podczas których tata był centrum wszechświata to tak cholernie mało...
Więc najchętniej schowałabym się pod kocem przed całym światem, który "nic nie rozumie", ale się nie da.
Boję się też o mamę. Poznali się z tatą, gdy byli jeszcze wręcz dziećmi. Bardzo młodo się pobrali, więc całe swoje dorosłe życie spędzili razem, niemal 50 lat razem, a teraz nagle sama. Jest strasznie przygaszona, schudła... A ja nie wiem jak jej pomóc. Co powiedzieć? Że będzie dobrze? żeby się nie smuciła? Przecież sama w to nie wierzę.
Po pierwsze, marsz do lekarza, bo Cię znajdę, przełożę przez kolano i stłukę kuper kapciem! Zobaczysz!
Możesz mieć jakieś zapalenie gardła, krtani i samo nie przejdzie, a Ty się będziesz męczyć. I po co? W imię czego? Możesz mieć to też na tle nerwowym. Ale lepiej obejrzeć, wziąć lekarstwa jeśli przepiszą i się wykurować.
Po drugie. I tych wspomnień się Skarbeczku trzymaj. Pamiętaj Go żywego i pełnego życia. Te wspomnienia są piękne i pozostaną w Tobie na zawsze, a że nie wrócą w realnym świecie? Nikt nie potrafi cofnąć czasu Maleńka. Nigdy nie wejdziemy dwa razy do tej samej rzeki. Niestety, a człowiek by tak chciał cofnąć czas i móc przeżyć coś jeszcze raz. Dobrze, że chociaż mamy wspomnienia.
Skarbie, bo Ci serio złoję pupcię. Zrobiłaś bardzo wiele. Kwiaty i znicze, to też strasznie, strasznie dużo. Myśl, modlitwa, wizyta na grobie. Nie gniewaj się, ale tak naprawdę to wszystko jest przede wszystkim dla nas Żywych - tak mówi moja mama i tak mówiła babcia. Dla tych co odeszli najważniejsze jest by mieć w sercu i pamięci. To dla nich najważniejsze. Oni nas widzą i słyszą, chociaż nie mogą odpowiedzieć. To co teraz powiem, ABSOLUTNIE nie będzie o Tobie. ABSOLUTNIE! Więc nie bierz tego do siebie.
Ile jest ludzi, którzy na Święto Zmarłych odstawią się jak szczury na otwarcie kanałów, kupią stroiki i całą siatkę zniczy, a potem grobu szukają, bo odwiedzają go raz do roku, albo wręcz co któryś rok? Bo nie pamiętają, bo tylko ten raz w roku sobie przypominają i muszą się pokazać, jacy to oni wspaniali. A nie są. Bo przez resztę roku nie pamiętają o bliskich. Ba, nie pamiętają i w ten dzień Zaduszny. Po prostu wypada się pokazać. Ile jest grobów w ogóle zapomnianych i nie dlatego, że wszyscy bliscy odeszli już, tylko dlatego, że żywi mają zmarłego głęboko gdzieś i nawet w ten jeden dzień nie przyjdą? Ja zawsze w Święto Zmarłych mam kilka(naście) nadprogramowych zniczy, by właśnie postawić je na tych biednych i opuszczonych mogiłach. Bo Ci zmarli, podobnie jak opuszczeni i samotni żywi, pragnęliby tego światełka, żeby ktoś sobie o nich przypomniał, odmówił modlitwę, chociaż na chwilkę.
Ty pamiętasz, kochasz i rozpaczliwie tęsknisz. Więc miliard razy więcej wart jest nawet jeden, choćby najmniejszy znicz, podarowany z serca i miłości, niż tona lampek - mówiąc dosadnie i chamsko - pizgnięta na grób raz w roku, bo trzeba się zastawić, a postawić. Więc to co robisz, to strasznie dużo.
Schować się przed światem jak najbardziej możesz i masz prawo. I nie ważne, że świat tego nie rozumie. Niech sobie nie rozumie. Jego problem nie Twój. A że się czasami nie da? No tu już gorzej, ale próbować zawsze można.
Po trzecie. Wcale się nie dziwię, że martwisz się o Mamę. Miałam się nawet zapytać, jak się czuje i sobie radzi, ale wydało mi się to takie obcesowe, jakbym się wpychała do Was z buciorami. 50 lat, to kawał czasu. Połowa wieku. Nie dziwne, że jest przygaszona i schudła. W końcu zabrakło Jej połowy duszy. I takie słowa jak "wszystko będzie dobrze" czy żeby się nie smuciła to banał, jeszcze większy, jeśli sama w to nie wierzysz. Po prostu bądź przy Niej. Wspieraj, choćbyś miała siedzieć obok i po prostu milczeć. Niech po prostu czuje Twoją obecność. Może wybierzcie się na spacer jak będzie ładna pogoda? A Twojej Mamusi mogę co najwyżej powiedzieć jedno. Niech płacze, niech krzyczy, jeśli będzie miała taką potrzebę. Niech nawet rzuca przedmiotami. Tylko niech nie dusi tego w sobie. I Tobie też to proponuję.
Po czwarte. Ja wierzę, że istnieją rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się filozofom. Może nie umiemy ich udowodnić, racjonalnie wyjaśnić, zbadać i zmierzyć, ale to nie oznacza, że nie istnieją.
I myślę, że Tatuś odwiedzi Cię jeszcze nie raz we śnie, a może kiedyś da bardziej materialny znak? Któż to wie?
Pozdrawiam i ściskam Cię ze wszystkich sił. Twoją Mamusię także. I każdego z Twojej rodziny.
I pomyśleć tylko, że ja - twardo stąpająca po ziemi realistka - dopatruję się znaczenia w każdym śnie, marzę żeby tata dał jakikolwiek znak...
Czasami zdarza się jeszcze dziwniej, ja moją Mamę widzę w muzyce i to dopiero jest jazda... Pewne fragmenty pewnych utworów niemal materializują mi jej energię, ale nie dziwi mnie to tak bardzo - jestem "słuchowcem" i od lat wprawiałam w zdumienie ludzi twierdząc jako dziecko, że muzyka ma kolory. Wiem, że to brzmi głupio, ale tak to jakoś czuję czasami (zielono-limonkowy "widzę" najbardziej).
[ Dodano: 2019-02-15, 08:38 ]
Ale poza tym, jestem całkiem normalna
Reszko spięłam się i poszłam do tego laryngologa, choć gdy zadzwonił budzik znów pomyślałam "jutro pójdę". Dobrze że jutro sobota, to już nie było jak przekładać Ponoć nic tam nie ma, a dolegliwości spowodowane są zgagą Gardło boli, że nawet ślinę trudno przełknąć, ale skoro lekarka tak mówi, to niech jej będzie.
Masz absolutną rację w tym jak opisałaś wizyty na grobach niektórych ludzi, ale nie zmienia to faktu, że gdy tata żył nasza opieka nad nim wypełniała nam całe dnie, a teraz zapalenie znicza trwa minutkę i to przy niepomyślnych wiatrach... Czym wypełnić resztę czasu? Zajęć jest oczywiście mnóstwo, tylko widzisz tak długo funkcjonowałam normalnie tylko w strefach dotyczących taty, że teraz trudno wskoczyć mi w "zwykły tryb". A strefa dotycząca taty skurczyła się nagle do wcześniej wspomnianego znicza... Strasznie trudne to wszystko.
Kochana z jakimi buciorami? Przecież gdybym nie chciała się zwierzać, to bym tego nie robiła. Mnie pomaga obecność na tym forum, pisanie o moich emocjach, a mama nie potrafi obsługiwać komputera. Ma tylko nas. Bo prawda jest niestety taka, że nikt kto nie przeszedł przez to samo nie zrozumie tak naprawdę jak to jest. Często zamiast pomóc tylko doda bólu jakimś głupim komentarzem.
Staram się oczywiście jakoś wspierać mamę, powtarzam jej że każdy wyraz żalu jest dobry itd. Zaraz po śmierci zastanawiała się co zrobić z ubraniami taty, zaproponowałam że jeśli chce to możemy zawieźć je do DPS-u, bo niektórzy tak robią. Ale dzisiaj powiedziała mi przez telefon, że otworzyła szafkę i nie mogła nic z niej wyjąć, bo to tak jakby już całkowicie chciała wyrzucić tatę... A widok jego ubrań tym bardziej wszystko przypomina. Nie ma dobrych rozwiązań. Odpowiedziałam tylko, że jeśli będzie chciała to może liczyć na moją pomoc, ale sama zdecyduje kiedy to zrobimy.
Mam nadzieję, że to co napisałaś jako "po czwarte" się spełni. Dziękuję.
Liszka dopiskiem wywołałaś mój uśmiech, a to niełatwe ostatnio, więc dziękuję To piękne co opisałaś, aż ci tego zazdroszczę. Ja jedynie mam fotograficzną pamięć, więc tak jakbym miała pewne kadry z tatą w roli głównej cały czas przed oczami.
Emes, jednym słowem, to co czujesz obecnie, to taki trochę przeniesiony syndrom pustego gniazda i masz z tego powodu jakieś wyrzuty. Podobnie czują się rodzice, gdy dzieci wychodzą z domu i spotkania rodzinne w pewnym momencie ograniczają się do weekendowych obiadów, albo wręcz do świąt czy jakiś rodzinnych spotkań typu urodziny, imieniny. Na to nie ma dobrych rozwiązań. Jednym z prostszych rozwiązań, choć nie koniecznie najmądrzejszym byłoby chyba zwierzątko albo dzieciątko, ew. zwierzęce dzieciątko na którym by trzeba było się mocno skupić.
A z buciorami z buciorami, bo co innego jak sama coś mówisz, a co innego jak ktoś z Ciebie to wyciąga. Jest różnica I owszem, nasze środowisko zupełnie inaczej podchodzi do pewnych spraw, samopoczucia, emocji, potrzeb itd. Więc to dość naturalne, że człowiek szuka kontaktu z kimś kto zrozumie, a nie oleje, albo palnie coś głupiego. Mnie też bardzo pomaga mówienie tu o moich demonach, bo nie czuje się z nimi sama, a po drugie właśnie czuje, że nikt mnie nie wyśmieje, nie wygoni, tylko zrozumie, albo chociaż wesprze samą swoją obecnością. To bardzo dużo
Co do Mamusi i ubrań Tatki. Nic na siłę. Znam osoby, które zaraz po pogrzebie pozbywają się wszystkich rzeczy, bo nie mogą na nie patrzeć, bo sprawiają ból, bo chcą to zakończyć itd. Inni latami niczego nie ruszają bo nie są po prostu w stanie tego zrobić i to też jest naturalne. Każdy ma swój sposób na to. Mamusia sama podejmie decyzję w swoim czasie, kiedy będzie psychicznie na to gotowa.
Nie wiem jak do tego podejdziesz Ty, Twoja mama, rodzina, a nawet forumowicze. Bo opinie na ten temat są przeróżne. Może spróbuj zrobić sama albo z mamą, poszewki na poduszki ze swetra czy koszuli Tatki. Ktoś może uważać to za kontrowersyjne, a niektórzy uważają, że daje to poczucie, że się osoby która odeszła nie wyrzuca ze swojego życia i pozostaje ona na zawsze w takim drobiazgu, do którego można się też przytulić. Wiadomo są zdjęcia, ale to co innego. Np. doskonale wiem, że niezależnie kiedy i jak rozprawię się z mamy rzeczami, to na miliard procent zatrzymam jej koszulę nocną i w dodatku schowam ją do torebki strunowej. Żeby jak najdłużej móc zatrzymać jej zapach. Ktoś może uważać to za dziwactwo, ale ja po prostu mam jakąś taką potrzebę w głowie i to od bardzo, bardzo dawna. Pewnie też sama zrobię taką poszewkę na poduszkę. Kiedyś.
W takim razie Życzę Ci, żeby się pospełniało
Liszko, jesteś absolutnie normalna Niektórzy w muzyce widzą kolory, widzą tą muzykę, ma dla nich określoną barwę czy kształt, albo jedno i drugie, inni w kolorach czują smaki, smaki mają dla nich kolory i to nie takie same jak potrawa, warzywo czy owoc który spożywają. Jeszcze inni słyszą kolory itd. Jesteś pewnie Synestetykiem. I na zdrowie niech Ci ta piękna zdolność służy.
Ja z kolei nie wiem kim jestem bo mam w sobie coś ze słuchowca i coś ze wzrokowca. Muzyka owszem wywołuje moje emocje, ale głównie tworzy obrazy, historie. Słuchając konkretnej muzyki, w głowie tworzą mi się miejsca, widoki, sceny niemal jak z filmu. Ot, takie dziwadełko, może dlatego od dziecka rysowałam i próbowałam swych sił w pisaniu by to co mi się kotłowało w głowie jakoś próbować uporządkować - najczęściej z miernym skutkiem
Emes Jednym z prostszych rozwiązań, choć nie koniecznie najmądrzejszym byłoby chyba zwierzątko
Oj kochana, tak się składa, że mam już trzy psiaki, że o kocie nie wspomnę, i obawiam się, że kolejnego zdrowie psychiczne mojego męża mogłoby nie wytrzymać
"Żeby jak najdłużej móc zatrzymać jej zapach. Ktoś może uważać to za dziwactwo"
Nie wiem czy to dziwactwo, ale gdy zmarł tata chciałam z całych sił przytulić do serca piżamę, w której zmarł... żeby choć w ten sposób poczuć jego obecność... Jakkolwiek groteskowo by to nie brzmiało. Okazało się jednak, że u mnie jest tylko piżama z poprzedniego dnia, a tamtą zabrała mama. I sama nie wiem, czy bardziej mnie to zasmuciło czy dało ulgę...
Nadal nie umiem wygrzebać się z tego marazmu, w którym ugrzęzłam po śmierci taty... Nie to, żebym nie próbowała. W weekend była piękna wiosenna pogoda, więc zebrałam się w sobie, żeby dać jej szansę na pocieszenie mnie. Wiadomo - wit. D, te sprawy... Wyszłam do ogrodu, wszędzie znaki budzącej się do życia przyrody, zazwyczaj gęba śmiała mi się sama na widok każdego zielonego elementu, a tymczasem nie umiałam pogodzić tego z myślą, że ta osoba którą by się najbardziej chciało, nie obudzi się już nigdy No i skończyła się moja próba docenienia wiosny. Pojechałam do taty na cmentarz, w miarę podchodzenia do grobu słyszałam coraz głośniejsze bzyczenie Chwilę trwało, zanim dotarło do mnie co widzę - rój pszczół krążący na przywiędłych już kwiatach... Dodawszy do tego środek lutego - widok był wręcz surrealistyczny.
Na dodatek w poniedziałek była pierwsza msza za tatę (z ponad dwudziestu zamówionych przez uczestników pogrzebu). Ksiądz zaintonował "wieczny odpoczynek", a mnie ścięło. Wczorajszy dzień przeżyłam niczym zombi. Zresztą jak niemal każdy inny dzień.
I to wcale nie tak, że ja chcę aby tak było, próbuję przełączyć się na normalny tryb, nadrobić wszystkie zaległości, cóż z tego, skoro moje siły fizyczne wyczerpują się po ugotowaniu obiadu, lub nastawieniu jednego cyklu pralki? Czuję się tak, jakby moje serce cały czas coś ściskało i nie pozwalało nawet normalnie oddychać. Po wniesieniu kosza z praniem na piętro muszę najpierw odpocząć, dopiero mogę zabrać się za rozwieszenie ubrań na suszarce. W głowie mi aż pulsuje z wysiłku, jakbym właśnie przebiegła maraton. Czy to normalne? Czy aż tak może objawiać się żałoba?
_________________ Gdyby miłość mogła uzdrawiać, a łzy wskrzeszać... byłbyś z nami Tato (*) 27.01.2019
No to masz małą menażerię Może rzeczywiście lepiej już nowego czworonoga nie sprowadzać, no chyba, że jakieś rybki
Absolutnie nie brzmi to groteskowo. Jak dla mnie jest to absolutnie normalna reakcja. Zachowaj tą piżamę tak długo jak będziesz czuła taką potrzebę. Mama podejrzewam, że mogła wziąć piżamkę z podobnych pobudek jak Ty.
Na wygrzebywanie się z marazmów i dołków potrzeba czasu.
Naturalne jest, że w tym roku, wiosna nie cieszy Cię tak jak zawsze cieszyła. Musisz dać sobie czas i do wszystkiego podchodzić na zasadzie małych kroczków, nawet jeśli będzie o kroczek do przodu, a potem kroczek do tyłu. Powiem szczerze, że mnie jakoś w tym roku też ta wiosna nie cieszy przez te moje schizy, mimo, że zakupione mamy kolejne hiacynty, a pod oknem sąsiadów zakwitły przebiśniegi. Chociaż każda chwila gdy świeci słońce, jest przeze mnie wyczekiwana i witana z niejaką ulgą.
Emes masz jak najbardziej objawy żałoby, czy też objawy depresyjne, a może i nerwicowe. Brak energii do wszystkiego, nawet najprostszych czynności, serce się ściska z przeżywanego żalu i tak naprawdę nerwów. Nie okłamujmy się Skarbie, jesteś wykończona psychicznie i ciało odpowiada na to fizycznie. To normalne po takich stresach, smutkach i co się oszukiwać traumach, że można siąść właśnie zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Wiem, że to czasami trudne, ale zadbaj o siebie, pracuj na pół gwizdka, odpoczywaj, wspomagaj się witaminami, nawet głupi magnez czy elektrolity mogą pomóc, a jak będzie potrzeba to i środkami uspokajającymi. Naprawdę nic na siłę. Pośpiech też jest wskazany jedynie przy łapaniu pcheł. To nie będzie hop siup i już. Sama widzisz po moim wątku jak mnie poprzetrącało, chociaż tak naprawdę nic się nie dzieje. A Ty swoje przeszłaś i nadal przechodzisz. I musisz uzbroić się z cierpliwość, dać sobie czas. A teraz jest troszeczkę tak jakbyś ten nie cały miesiąc temu złamała nogę, nadal miała gips, a chciała właśnie biegać, skakać, bo chciałabyś wrócić do normalnego trybu. A tu trzeba jednak trochę spauzować. Rekonwalescencja musi potrwać.
Ściskam i serdecznie pozdrawiam Ciebie i Twoją całą rodzinę bardzo mocno
Reszka, dobrze piszesz: Cały ubiegły rok moje zdrowie naprawdę mocno szwankowało. Odwiedziłam trzech kardiologów, bo arytmię miałam taką, że nie wiedziałam co z nią robić. Ciśnienie mi skakało, cukier znacznie ponad normę. I wtedy właśnie, kiedy już było bardzo źle, doszłam do wniosku, że ja jednak żyję, że tak okropnie, egoistycznie, egocentrycznie - żyję! Przetrwałam, wytrzymałam i naprawdę zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby mojej Mamie było lepiej. Nie wiem czy mogłam coś zrobić lepiej, choć podejrzewam, że na pewno. Dzisiaj nie ma to jednak żadnego znaczenia bo i tak już nic nie zmienię. Zresztą, takie pytanie stawia sobie pewnie co druga osoba na tym forum. Ale do licha, nie ma sensu pogrążać się w rozpaczy patrząc do tyłu. To JUŻ było, a teraz jest tu, a jutro będzie jeszcze inaczej. Kiedy więc ogarnia mnie znowu ta okropna pustka, to myślę o niej jak Scalet O'Hara: "pomyślę o tym jutro, dzisiaj nie mam siły". I to w jakiś zadziwiający sposób pomaga. Po prostu odsuwam od siebie to okropne uczucie, bronię się przed nim. Sprawiam sobie drobne przyjemności, na przykład nie idę do pracy przez jeden dzień i wyleguję się w łóżku czytając, gotuję sobie coś zakazanego (ale w granicach rozsądku) a kilka dni temu kupiłam sobie Phalaenopsis Penang Violacea Alba i teraz będę czekała niecierpliwie aż wypuści pęd kwiatowy a potem zakwitnie - będę go pewnie wąchała bez końca. Krótko mówiąc, dbam o siebie tak, jakbym dbała o kogoś naprawdę kochanego. Jest inaczej niż było, na pewno tak pięknie już nie będzie, ale bywają momenty, do których można się uśmiechnąć.
[ Dodano: 2019-02-20, 18:24 ]
btw poczytałam o tych synestetykach, o jak się ucieszyłam - czyli może całkiem normalna nie jestem, ale nienormalna też nie Super! W każdym razie ucieszyłam się, że jak słyszę "Światło Księżyca" to te jagodowe esy floresy, które do tej pory mnie wkurzały, są całkiem ok. Uff
Reszko dziękuję, na ciebie zawsze można liczyć. Wydawałoby się, że to takie proste rzeczy, że każdy z nas powinien o tym wiedzieć, a tymczasem dopiero przeczytane czarno na białym do nas dociera i staje się zrozumiałe. Trafiłaś w sedno z tym "nawet jeśli będzie o kroczek do przodu, a potem kroczek do tyłu". Przekonałam się dokładnie o tym dziś rano. Od dwóch dni wydawało mi się, że coś ruszyło do przodu, chcąc czymś zająć mamę częściej u niej byłam, zaproponowałam jej wyjazd, więc przy okazji i sama "przewietrzyłam" trochę głowę. Zapomnieć się nie da, bo za dużo rzeczy przypomina mi tatę, ale zawsze to inaczej niż siedzieć samej w domu... A dzisiaj wystarczył jeden post na tym forum syna piszącego o swoim tacie, żebym znów zalała się łzami... No cóż może kiedyś nadejdzie czas, gdy wspomnienia taty będą wywoływały uśmiech, nostalgię, ale nie będą przeszywały bólem?... Póki co czekam cierpliwie na "zdjęcie gipsu"
Liszka ja bym powiedziała, że pytanie czy "zrobiłam wszystko" zadaje sobie niemal każda osoba na tym forum. Pewnie też z tego powodu tak chętnie korzystamy z rad tutaj udzielanych, aby mieć maksimum pewności, że nasze postępowanie jest właściwe. Kiedyś trafiłam na taką radę udzieloną przez panią dr Madzia70: "Teraz możecie przyjąć dwie postawy:
1. decyzja --> (ewentualne niepowodzenie) --> żal i poczucie winy, że nie wybrało się tego drugiego;
2. decyzja --> (ewentualne niepowodzenie) --> poczucie dobrze spełnionego obowiązku i poczucie, że zrobiło się wszystko, co w naszej mocy, żeby - na podstawie wszystkich dostępnych danych - podjąć jak najlepszą decyzję"
i w sytuacjach gdy musieliśmy podejmować trudne decyzje za tatę starałam się o niej pamiętać. Niestety życie to nie gra komputerowa, nie da się wrócić na start i zobaczyć, co by było gdybyśmy wybrali inną drogę. Czytałam twój wątek i jestem pełna podziwu dla ciebie.
Czy teraz już czujesz się lepiej? Przeszło samo, czy jednak kardiolodzy coś znaleźli?
_________________ Gdyby miłość mogła uzdrawiać, a łzy wskrzeszać... byłbyś z nami Tato (*) 27.01.2019
Emes, czuję się lepiej, ale tak jak napisałam, czuję się lepiej bo tak wybrałam. Staram się skupiać na tym, co jest dla mnie radością, na rozwijaniu pasji, na świetnych relacjach z córką.
Ale mimo upływu dwóch lat, budzę się czasem rano i przed oczyma mam obrazy ostatnich chwil mojej Mamy. Jeszcze rok temu pozwalałam, żeby mnie zalewały. Odtwarzałam je jeszcze raz i jeszcze raz, dopiero wtedy dowiedziałam się jak naprawdę wygląda zespół stresu pourazowego. Dzisiaj po prostu nie pozwalam sobie na to, żeby te obrazy mnie dręczyły.
Nie wiem, może takie kurczowe trzymanie się tych bolesnych wspomnień jest jakby rodzajem kontaktu z osobą, która odeszła. może trzymałam się tego w obawie, że coś utracę, że utracę Mamę do końca jeśli przestanę cierpieć, zupełnie jakby ból był taką ostatnią nicią, która mnie z nią łączyła.
I ten ból we mnie nadal jest, ale w pewien sposób wchłonęłam go i przestał mnie paraliżować. Nauczyłam się z nim walczyć, a przynajmniej taką mam nadzieję. W każdym razie jest mi łatwiej, nie mam już tylu depresyjnych dni, one się zdarzają, ale nie są już stanem powszednim. Dużo rzeczy sprawia mi znowu radość. Mogę też przyjść tutaj i napisać te wszystkie bzdury, które nawet jeśli ktoś przeczyta, to najwyżej machnie ręką, ale mnie nie krytykuje, nie deprymuje. Dzięki tym odwiedzinom jestem w stanie wyartykułować to co mi się tam w głowie dzieje, to też jest bardzo istotne.
Ale prawdą jest także, że zanim dotarłam do tego momentu, stałam się mistrzem udawania Do perfekcji opanowałam nawet udawanie dobrego nastroju. Nie chciałam chyba żeby moi bliscy zbyt się o mnie martwili. Moja córka dzwoniła do mnie kilka razy dziennie, była nadzwyczajna. Ale nie tylko w tym momencie była nadzwyczajna: to właśnie ona i ja czuwałyśmy przy Mamie, kiedy umierała. Potrafiła też przyjechać rano w dniu operacji swojej babci i wyjechać wieczorem, żeby następnego dnia iść do pracy. Właściwie, to cały czas odkrywam jak bardzo ją podziwiam, jak bardzo jestem z niej dumna, sprowadziłam na świat takiego świetnego człowieka. To też mnie pcha do przodu, nie mogę być taką idiotką i pogrążać się tylko w rozpaczy - przecież to jest nasz czas, nasze lata, chcę je wykorzystać. Mamy nie ma i to straszne, ale przecież żyła wtedy, kiedy mnie nie było. Teraz ja mogę żyć w czasie, kiedy jej nie ma tutaj. Mogę i chcę, więc pracuję ile się da nad tym wszystkim.
No dobra, dość tego ględzenia, podsumowując: Dasz radę. Znakomita większość ludzi jest w stanie się z tym uporać. Nie my pierwsze i nie ostatnie. W razie czego pisz, ja rzadko się odzywam, ale czytam prawie wszystko
Bonaj witaj w klubie pełnym czworonogów Masz rację - trzeba pozwolić, aby czas zrobił swoje. Pamięci nie wymaże, ale ból kiedyś złagodzi...
Liszka dziękuję, że podzieliłaś się ze mną swoimi uczuciami. Bardzo mi pomogły. Przeżyłam już wcześniej żałoby w swoim życiu, ale nie przypominam sobie, żeby przekładały się na aż ból fizyczny, jak widać również na twoim przykładzie jest to możliwe.
Dziękuję zwłaszcza za słowa: "Mamy nie ma i to straszne, ale przecież żyła wtedy, kiedy mnie nie było. Teraz ja mogę żyć w czasie, kiedy jej nie ma tutaj." Pewnie będę musiała powtórzyć je odpowiednią ilość razy, ale w końcu może przestanę mieć wyrzuty sumienia, że wciąż oddycham, choć tacie tego oddechu już zabrakło...
_________________ Gdyby miłość mogła uzdrawiać, a łzy wskrzeszać... byłbyś z nami Tato (*) 27.01.2019
Bo Liszka to wspaniała i MĄDRA Kobietka jest Przez Liszkę Mądrość Życiowa całych kobiecych pokoleń przemawia i mówię to absolutnie bez złośliwości
Także ja znajduję w tych słowach coś dla siebie
Bonaj też samą prawdę rzecze. Dopóki się COŚ działo, to człowiek działa trochę jak automat, siłą rozpędu, a jak nie ma się już co dziać, to jest tak jakby nam ktoś nogę podłożył, albo kij w szprychy wsadził. I co wtedy człowiek robi? Leci na glebę. Po prostu. Że się tak obrazowo wyrażę.
Wyjazd choćby na weekend nie jest takim złym pomysłem. Zmiana otoczenia, dobrze Wam obu zrobi Emesiu. Najgorzej to siedzieć samotnie ze swoimi myślami. Wiem doskonale z własnego doświadczenia. Tak więc odwiedzajcie się najczęściej jak się da, wychodźcie z domu choćby na spacery, pogoda piękna, aż się do domu wracać nie chce (no ja niestety "przykuta" do łóżka i tęsknie wyglądam na podwórko). No i wyjazd jak będzie okazja
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum