Założyłam ten temat z myślą o tym, abyśmy mogli podzielić się tym, w jaki sposób radzimy sobie w tych trudnych chwilach i godzimy chorobę z pracą, z tym że mieszkamy daleko , mamy dzieci itp. Mam nadzieję, ze nie było takiego wątku i nie powtarzam się
Ja sama mieszkam obecnie około 70 km od rodziców, bo tu pracuje z mężem.
Gdy się przeprowadzałam, wiedziałam że będzie cięzko, jeśli przyjdzie do nas choroba, ale nie myślałam, ze tak szybko to nadejdzie.
Czasem najgorzej się czuję z tym, że nie mogę codziennie być w domu. Mam ogromnego doła wtedy i się złoszczę, ze muszę siedzieć w tej pracy, nieraz jeszcze po godzinach.
Już niedługo zacznę dojeżdzać do pracy od rodziców, mąz pewnie zostanie tu sam. Mam nadzieję, że starczy mi siły, mam jeszcze urlop w zapasie, więc powoli będą go wybierać.
A jak Wy sobie radziliście z pracą, skupieniem w pracy w obliczu takich wydarzeń, z pomocą dla rodziców, jak to wszystko sobie organizowaliście?????
[ Dodano: 2010-12-07, 20:13 ]
a czy mówicie pracodawcy jaką macie sytuację, czy spotykacie się ze zrozumieniem ???
Czy raczej z postawą, że każdy ma problemy i trzeba umieć sobie radzić???
Może włączę się do dyskusji, ale też z punktu widzenia żony, której choruje mąż i reakcji prawcodawcy...
Napewno nie miałam dylematu, gdyż byliśmy razem...jednak gdy Małżowinek leżał w szpitalu, nieświadomy na morfinie, całkowicie nie mogłam pracować.
To były cieżkie chwile...rano dziecko do szkoły, potem biegiem rano do szpitala...potem praca, odbiór dziecka ze szkoły, zawieść do domu i do szpitala...
Byłam wtedy sama i do tego bez samochodu...dziecko pierwsza klasa więc byłam w zupełnej rozsypce.
Do tego całkowity brak zrozumienia u pracodawcy...mimo, że po wielu chwilach wahań..poinformowałam pracodawcę o sytaucji.
Słyszałam " Droga koleżanko...nie pani pierwsza i nie ostatnia"
Pracuję w wymiarze sprawiedliwości więc nie tylko praca w godzinach pracy, ale przygotowywanie się do spraw...było ponad moje siły...
Ale jak usłyszałam od szefa, że mam ustalić sobie priorytety i wybrać co dla mnie najważniejsze...to nie miałam wątpliwości...
Fakt, że miałam możliwość rzucenia tego wszystkiego i pracować w domu , niestety nie wszyscy mogą tak postąpić.
Szkoda, że w ludziach jest tak mało empatii..
_________________ Gosia
nie oddam Cię kochany...będę walczyć z tą chorobą!
Taka sytuacja to niestety zawsze dużo niezawinionego stresu i konieczność podjęcia decyzji, której ... i tak będziemy żałowali, bo TU każde rozwiązanie jest złe i niezawinione.
Ja wymyśliłam to tak: ciąża - 4 ostatnie miesiące ciąży na L4, potem 6 m-cy macierzyńskiego, 1 m-c zaległego urlopu a potem wniosek o możliwość przejścia na 1/2 etatu. Daje mi to prawie rok przy mamie. A jeśli firma nie wyrazi zgody na 1/2 etatu (mam sytuację w pracy jak wiekszość z nas - mają to w d...) to niech mnie zwolnią. Zostaje mi jeszcze zasiłek przez rok. Małe pieniądze, ale zawsze coś.
Plan ma też słabe strony. Niestety małe dziecko wymaga sporego nakładu czasu i uwagi. A do tego emocje związane z chorobą mojej mamy nie koniecznie będą dobre dla dziecka. I dlatego myslę już o tym od listopada, czyli od momentu diagnozy.I jeszcze nie podjełam decyzji.
No i jest to wyjście jedynie dla kobiet
A tak już całkiem serio. Tylko i wyłącznie sytuacja finansowa powstrzymuje mnie przed odejściem z pracy. Każdego dnia żałuję, że tak bez sensu tracę czas, który mogłabym spędzić z mamą. Czas, którego już nie cofnę. Nie mogę liczyć ani na zrozumienie szefostwa ani nawet koleżanek z pracy. Np. biorąc urlop na czas 1 chemii (na którą pojechałam z mamą) dowiedziałam się, że "pewnie jadę do galerii robić zakupy". Jakbym dostała w twarz. Moja mama a my wraz z nią przeżywamy piekło a dla ludzi wokół mnie jest to tak . . . mało ważne.
Gdy na przełomie 2009/2010 roku mama robiła badania onkologiczne pracowałem w Warszawie, miałem tam dobrą pracę, wygodne życie i niezłe pieniądze. W styczniu 2010 roku, gdy byłem w domu dowiedziałem się, że mama ma raka. Wtedy też pomyślałem, że moja osobista hossa właśnie się skończyła i trza wracać do domu, w Warszawie pracowałem w ramach delegacji. Na decyzję powrotu, poza chorobą mamy miały wpływ jeszcze dwa czynniki: syn kończył właśnie 6 klasę SP i żona, która musi zacząć ( i skończyć ) licencjat. Wcześniej mogłem ściągnąć żonę i syna do Warszawy, ale nie chcieli. Tak więc w połowie 2010 r. wróciłem do siebie zostawiając w Warszawie psychofizyczny komfort życia i ... mniej więcej średnią krajową brutto.
Dlaczego o tym piszę ?
W tym wątku rozważamy, czy nowotwór osoby bliskiej to czynnik, który może być powodem do przewartościowania życia, dokonania w nim zmian. Ja swoje życie przewartościowałem, ale czy czuję się szczęśliwy, chyba nie. W tamtych okolicznościach była to jednak jedyna decyzja, którą mogłem podjąć. Szczęśliwy bym i tak nie pozostał, gdybym dla własnego egoistycznego, hedonistycznego szczęścia został w Warszawie. Nie szukam przy tym wsparcia moralnego, w podobnej okoliczności każdy musi samodzielnie podjąć decyzję, z którą będzie później żył, i za którą - jeśli wierzy w Boga - Bóg go rozliczy.
Nie gniewajcie się też, ale jakoś daleko mi do tych wszystkich, którzy z tylko znanych sobie powodów nie potrafią ( lub nie chcą ) poświęcić bliskiej mu osobie tyle czasu, ile by mogli, a aktywni stają się, gdy przychodzi do spraw spadkowych.
Mama zmarłą 1 lutego br., 13-cie miesięcy po owej fatalnej diagnozie, a niedługo potem ... tacie wykryto raka. Czuję się trochę tak, jakbym dokonał pełnego obrotu i znów tego samego psa w dupę cmoknął. Nie wiem jeszcze co przyniesie czas, ale taty też nie zostawię.
A moja hossa ?, pewnie już nie wróci, bo takie szanse, już nie wracają.
Zostałam tu gdzie pracuję, bo gdybym zostawiła pracę, potem moglibyśmy mieć duże kłopoty finansowe tzn. Mama, która zostanie sama. Moja praca, moje dochody napewno Jej pomogą żyć spokojnie.
Z racji tego, że nie jest tak daleko, to jestem zawsze w weekend, nieraz w tygodniu po południu i w dni, kiedy biorę urlop.
Cały czas biję się z myślami, czy to wszystko co mogę zrobić, czy mogę więcej.
Urlop powoli będzie wykorzystywany, bo nazbierałam go trochę.
Napewno nie jest to łatwe dla nikogo z nas, wszystkie decyzję, godzenie wszystkich obowiązków.
Szkoda, że nie każdy może pozwolić sobie nakomfort bycia cały czas z chorym
Ja, kiedy dowiedziałam się, że Mama jest chora, mieszkałam kilkaset kilometrów od domu rodzinnego. Postanowiłam wrócić po latach do rodzinnego miasta. Ze względu na wykonywaną pracę, nie było to trudne, gdyż i tak wcześniej dużo jeździłam w delegacjach po Polsce. Trudne było jednak ze względu na świat, który już stworzyłam sobie tam - przyjaciele itp. (męża i dzieci jeszcze nie mam). Nie mogę za bardzo znaleźć tu sobie miejsca. Oprócz rodziny nie mam tu przyjaciół, może jacyś pojedynczy znajomi by się znaleźli. Pewnie powoli zacznie się to zmieniać
Wiem jednak, że to słuszna decyzja. Gdy byłam daleko i rozmawiałyśmy z Mamą przede wszystkim przez telefon, czułam z Jej strony barierę, opór do dzielenia się tym co trudne. Im więcej czasu z Nią spędzam, tym bardziej się otwiera, najczęściej wymyka się jej coś przy rozmowach o życiu codziennym.
z tego co rozumiem, to pracujesz nadal, tylko że z domu? Jeździsz w delegację z domu? Fajnie, ze miałaś taką pracę, której nie musiałaś porzucać a jednocześnie możesz być w domu:)
Tak, staram się pracować dużo zdalnie - tel, internet, trochę jeżdżę. Próbuję sobie jakoś radzić. Mam wspaniałą pracę w fundacji i trochę mi brakuje bezpośredniego kontaktu z ludźmi, ale tak jak pisałam juź wyżej - NAPRAWDĘ WARTO Radość z robienia wspólnie drobnych rzeczy razem z Mamą, lepszy kontakt z całą Rodzinką Niedługo właśnie wybieram się do Mamy do szpitala - pierwszy dzień chemii.
Rozumiem, że Tykubanetko, masz już własną rodzinkę, wtedy chyba jest trudniej to wszystko pogodzić, ale też i wsparcie u boku
Mam męża, który jest bardzo wyrozumiały i bardzo dużo mnie wspiera.
Jeździł z Tatą również do szpitala, kiedy ja nie mogłam wziąć urlopu.
Ja mam 60 km do domu, więc też nie jest najgorzej - jestem w weekendy zawsze i w dni, w których mam urlop. Ale mimo to mam ogromnego stresa, godzić pracę i chorobę.
Ale urlopuje się już powoli - jak mi nie starczy urlopu to zawsze mogę wziąć bezpłatny - przecież takie sytuacje to sytuacje wyjątkowe.
Postanowiła odpowiedzieć w tym temacie, bo ostatnio rozmawiałam z przyjaciółką na ten temat.
W zeszłym roku kiedy postawiono mojej Mamie diagnozę właśnie kończyła mi się umowa w pracy. Umowa do końca lutego a diagnoza 1-go marca. Byłam w tej komfortowej sytuacji, że należał mi się zasiłek i postanowiłam z niego skorzystać a tym samym zostać przy Mamie. W międzyczasie miałam możliwość pójścia do pracy, niestety zerowa współpraca z ojcem skutecznie mnie zniechęciła- byłam pewna, że podczas mojej nieobecności Mama będzie zdana wyłącznie na siebie.
Napewno nie mogłaby siedzieć wtedy u siebie na wsi- ponad 100 km. od miejsca gdzie mieszkamy. Tam zawsze czuła się lepiej a przy tej chorobie samopoczucie psychiczne to bardzo ważna sprawa i tego nikomu nie muszę tłumaczyć.
Podejrzewam, że gdybym miała inne relacje z najbliższymi (nie musiałabym opiekować się Mamą sama) to w trakcie Jej leczenia, kiedy czuła się miarę dobrze mogłabym chodzić spokojnie do pracy (do czego cały czas namawiała mnie Mama). Kiedy już myśleliśmy, że choroba stanęła, poszłam do pracy(to był początek grudnia 2010), popracowałam dwa tygodnie i stan zdrowia Mamy znacznie nie się pogorszył. Święta w szpitalu i od tamtej pory nie poszłam już do pracy. Mamusia odeszła 12 lutego, czyli niedawno- od tamtej pory jestem podwójnie bez zajęcia. Ile ja bym dała aby móc dalej opiekować się Mamą- bardzo to lubiłam, było to sensem mojego życia.
Teraz jestem z trakcie poszukiwań, co nie jest łatwe w małym mieście- no ale narazie nie robię sobie ciśnienia, choć nie ukrywam, że praca pomogłaby mi na nowo zacząć żyć i myśleć trochę inaczej. Dałam sobie jeszcze czas, na wypłakanie się i otrząśnięcie.
Kiedy Mama chorowała, byłam zła na najbliższych, że nie pomagają mi a ja nie mogę pracować. Wierzyłam, że Mama z tego wyjdzie dlatego patrzyłam jak tu mimo choroby układać sobie życie. Nie brałam pod uwagę tak szybkiego końca, dlatego chciałam, aby nasze życie wyglądało w miarę normalnie. Patrząc na miniony rok jestem szczęśliwa i wdzięczna losowi, że miałam możliwość bycia z Mamą prawie przez cały czas Jej choroby. Cały ten żal gdzieś odleciał i w tej chwili nie wyobrażam sobie, że mogłoby to wszystko wyglądać inaczej. Podziwiam osoby, które godzą pracę zawodową z życiem rodzinnym, opieką nad chora osobą, dziećmi itd.
Jestem w tej komfortowej sytuacji, że nie mam męża ani dzieci i cały swój czas mogłam poświęcić Mamie a tym samym Ona mi poświeciła swój i tego nikt nigdy mi nie odbierze.
Wiem, że już nigdy z Nią nie porozmawiam, ale te wszystkie dni, tygodnie i miesiące, które byłyśmy przy sobie są dla mnie bezcenne. To był smutny czas to nie uważam aby to był on stracony. Choroba Mamy nauczyła mnie szacunku dla ludzkiego cierpienia, wyrozumiałości i wiary w ludzi (bo wielu nam pomogło).
Wiem jedno, że gdybym miała taką możliwość to zrezygnowałabym z pracy aby zaopiekować się najbliższą osobą. Potrafię zrozumieć też tych, którzy z pracy nie rezygnują, mają swoje powody i trzeba to uszanować. To wymaga bardzo dobrej organizacji czasu i dużo siły. Każdy ma inną sytuację, ja mogę wypowiedzieć się za siebie.
Czasem praca poza korzyściami materialnymi przynosi taką odskocznię od choroby i daje siłę aby się z nią zmierzyć.
Dobrze jeśli trafi się ludzki szef, który zrozumie i pomoże dając np. urlop.
Na forum zauważyłam, że są osoby, które bez względu na to czy pracują czy nie otaczają szczególną troską swoich bliskich. Byłoby idealnie, gdyby w tej opiece nie rzucał im nikt kłód pod nogi.
Przepraszam za ten wywód, ale jakoś mnie naszło.
Pozdrawiam i życzę wszystkim wyrozumiałych szefów.
_________________ "Ludzkość! Jaka ona szlachetna! Jakże chętna do poświęcenia...kogoś innego."
S. King
To co piszecie o psychicznym komforcie chorego, to prawda. Nie wiem jak wy, ale ja nie oczekiwałem nigdy moralnego, psychicznego wsparcia, podzielić się chciałem ... obowiązkami.
bardzo trudny temat dla wielu z nas...emocje, wsparcie, czas, pomoc finansowa... w moim przypadku wszystko dopiero sie zaczyna...to, że mama ma raka wiem od kilku dni...niedawno skończyłam studia, nie pracuje...opiekuję się 10 miesięczną córeczką i domem...mama mieszka godzinę drogi ode mnie...nie ma nikogo, koleżanek , faceta, ojciec zostawił nas daaaawno temu...niestety nie mam też rodzeństwa... mój mąż pracuje na 3 zmiany...nie wiem jak dam radę być przy niej z małym wrzeszczącym brzdącem...nie mam pomysłu jak to rozwiązać...rozmawiałyśmy,że będę zostawała u niej gdy będzie słaba po chemiach na przykład...
czasami zaskakują nas sytuacje,które wydają się nie mieć wyjścia...na szczęście czasami tylko ''wydają się''... może będzie dobrze...
do tej pory córeczka układała mi dzień...podobno nie można się rozdwoić.spróbuję...nie mam wyjścia...
Ja niestety pracuję jak wściekła.
Do tego 2 małych dzieci.
Mam dylematy, żal mi czasu spędzanego bez mamy, mając świadomość, że może tego czasu nie być zbyt wiele.
Ale z drugiej strony - mam potrzebuje pieniędzy, choć by na szybsze niz przez NFZ badania, dojazdy, leki czy dobre jedzenie.
Oboje z tatą mają znacznie mniej niż wynika ze średniej krajowej.
Gdy przywoziłam mamę po radioterapii i zabierałam przy okazji jej "koleżanki" z sali, które nie miały 20 zł na bilet do domu, to było mi strasznie żal.
Wszyscy wiemy, że pieniądze szczęścia nie dają, to prawda stara jak świat,
oczywiste też, że zdrowia nie kupimy,
ale przynajmniej na te chwilę, kupić mogę mamie tyle komfortu ile to jeszcze możliwe.
Nic więcej już nie zrobię.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum