Witam
moj tata ma silnie zaawamsowanego nowotwora przewodu pokarmowego.nie przyjmuje w ogole posiłków, picia tabl itp.Radioterapia paliatywna odstawiona ponieważ zrobiło mu sie wodobrzusze.Wody nie ściągają, dostaje jakieś leki moczopędne, kroplówki z glukozą i solą żeby się nie odwodnił i tyle.A co z jedzeniem ?Jest b. słaby i nie ma białka wiec nie wchodzi wyciągniecie jelita ale są chyba jeszcze worki z jedzeniem które podaje się do żyły ?
Dlaczego hospicjum go nie dożywia, ma umrzeć z głodu?
U chorych w zaawansowanej chorobie nowotworowej zasadniczo brak wskazań do żywienia pozajelitowego (podawania wszystkich składników odżywczych drogą dożylną, najczęściej przez tzw. worek żywieniowy). Badania nie wykazały, aby taki sposób postępowania przyczynił się do wydłużenia czasu przeżycia chorych, może natomiast spowodować wiele trudności, związanych z koniecznością podawania dużej ilości płynów drogą dożylną, co z kolei może powodować objawy niewydolności krążenia. Dalszymi problemami są: konieczność stałego utrzymywania kontaktu dożylnego tzw. centralnego, zakładanego do głównych naczyń żylnych, podania dużej ilości płynów każdego dnia i wysokie koszty terapii. Z tych powodów prowadzenie tego rodzaju leczenia w warunkach domowych jest trudne i kosztowne, a w konsekwencji z reguły nie poprawia jakości życia chorych. Nieliczne publikacje wskazują na możliwość podjęcia takiej terapii, najczęściej u chorych z nieoperacyjną niedrożnością jelit, w dobrym stanie ogólnym lub niemożnością połykania. W tej ostatniej grupie chorych powodem jest nowotwór języka, gardła, przełyku i wówczas najczęściej zakładana jest przetoka odżywcza do żołądka (gastrostomia) lub do jelita (jejunostomia), rzadziej chorzy są odżywianie przez sondę żołądkową. Żywienie pozajelitowe można natomiast częściej rozważać u chorych, u których planowane jest leczenie przyczynowe (radioterapia, chemioterapia, zabieg operacyjny)
Bardzo, bardzo mi przykro, ale w zaawansowanej chorobie nowotworowej faktycznie żywienie pozajelitowe niewiele pomaga (nie wydłuża czasu przeżycia). Zdarza się, iż może być jedynie przyczyną dodatkowych komplikacji - by je włączyć jest bowiem potrzebny zabieg, a każdy zabieg w tym stanie może być po prostu niebezpieczny (prawdopodobne są powikłania zatorowo-zakrzepowe, zakażenie itp.). Ponadto faktem jest, iż w zaawansowanej chorobie nowotworowej dostarczane choremu składniki odżywcze pochłania przede wszystkim sam ("wiecznie głodny") nowotwór, stąd efekty takiego odżywiania mogą być zgoła inne niż oczekiwane.
Jest mi niezmiernie przykro, że znajdujecie się na takim etapie - trudno bowiem pogodzić się z bezsilnością i świadomością, że należy odstąpić od tak podstawowej sprawy jak żywienie.
Jak tata się czuje, czy jest świadom sytuacji i czy życzyłby sobie jakiejś interwencji lekarskiej?
pozdrawiam ciepło.
tata obecnie tylko leży,oczy ma zamknięte z nikim nie rozmwia, myślę,że jest w ciężkiej depresji.Przychodzi codziennie pielegniarka z hospicjum i podaje mu 2 kroplowki, przychodzi rowniez lekarka. Psychologa nie chce, z nami o stanie nie rozmawia.A ja jako jego córka już nie potrafie patrzec na niego jak sie psychicznie meczy, jak go zniszczył rak.Same kosci,nie ma gdzie wenflonu wbic.Jak długo jeszcze pożyje bez jedzenia?Jak mam żyć by nie zwariować?
Dziękuję Ci za te słowa.Przykro mi że i Ty musiałaś przejść przez coś tak strasznego.
Bo kto w takiej sytuacji nie jest nie był nie wie co to znaczy.Domyślam się że skoro rzuciłaś palenie to był rak płuc?!
szaraiwka ma tatę chorego na raka pęcherza.
Dziewczyny - przeglądając Wasze posty mam wrażenie, że mogłybyście spróbować zapytać o KONKRETNE sprawy dotyczące Waszej sytuacji (np. gdzie uzyskać pomoc i jak dotrzeć do taty / jak samemu sobie poradzić z takimi a nie innymi myślami) TUTAJ.
Może spróbujecie?.. Pojutrze (a w zasadzie jutro, gdy patrzę na zegarek) - wysyłamy "pytania do psychoonkologa" na które uzyskamy po weekendzie konkretne odpowiedzi. Skorzystajcie - może uda się Wam jakoś pomóc. Zauważcie, że pani Profesor dysponuje "bazą" psychologów/psychoonkologów gotowych nieść pomoc (w całym naszym kraju) i wiem, że w każdym indywidualnym przypadku gotowa jest wskazać czy i na kogo w danej miejscowości można liczyć.
ściskam mocno.
maganana strasznie wam wspolczuje...
wiem jak sie czujesz, nie tak dawno bo prawie miesiac temu , moj kochany tatus przechodzil dokladnie przez to samo, to jest straszne, jak rak potrafi organizm doprowadzic do najgorszego....
jest ciezko, nawet bardzo ciezko, moja mamusia, ktora spedzala z nim kazda wolna chwile i szla przez zycie u jego boku przez 40 lat jest zalamana, starszna strata i potworny brak..
oni rozumieja co sie dzieje i pomalu przygotowuja sie do najgorszego , w ciszy i spokoju....
a nam pozostaje cierpienie tu na ziemi
pozdrawiam cie serdecznie, jest mi smutno, ale trzymaj sie.......
a jak długo Twój tata żył z tą okropną chorobą?Wiem że każdy przypadek jest inny ale chciałam wiedzieć.
dziękuję Ci za słowa otuchy i wyrazy współczucia Trzymaj się ciepło
dziękuję Ci .A no widzisz taki ten świat niesprawiedliwy.
Jak patrze na staruszków którzy wożą wózki z wnukami, prawnukami albo nawet jak idą z babcią pod pachę to Mnie serducho boli.Mój tata doczekał wnuków. Ale co z tego jedno 3 letnie nie będzie go na pewno pamiętało a drugie 5 miesięczne na pewno nie.
Przynajmniej wie, jak sobie życie ułożyłam i że ma wnuki .
Witajcie, po kilku latach walki z nowotworem prostaty i przerzutami do kości mój chory mąż (56l.)dołączył do grupy chorych umierających w XXI wieku z głodu. Wszystko co wypije to zwymiotuje. O jedzeniu nie ma mowy juz od miesiąca, zresztą na samo słowo o jedzeniu dostaje mdłosci. Pomoc w dostarczaniu płynów przez kroplówki - niestety nie udana. Tabletki pod język i inne oraz lek na mdłosci podawany przez motylek - bez skutku. Słabiutki, leży a ostatnio coraz bardziej śpiący i bez chęci rozmowy o czymkolwiek.
A ja coraz gorzej to znoszę, nie umię juz rozmawiać z ludźmi i tłumaczyć , ze wszystkie metody leczenia mamy za sobą . Porady o ziółkach, wodzie utlenionej i innych cudnych specyfikach bardzo mnie teraz drażnią. Nie ten etap ale nikomu nie życzę doświadczania tego na sobie lub na najbliższych.Mąż chciałby, żeby lekarz znalazł sposób na jego szybsze zejście.Gdyby mógł sam wstać to może i by sobie coś zrobił. W trakcie choroby bylismy przygotowywani ,że rak może wygrać ale to co sie dzieje przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Nawet posty innych i informacje na necie, łacznie ze szkoleniami dla opiekunów opieki paliatywnej nie ułatwiły mi pogodzenia sie z tą ziemską niesprawiedliwością.
Podpowiedźcie jak długo u Was trwa ten stan głodowy. Pozdrawiam
znam Waszą historię, czytam o Was na forum Balbinki już od bodajże kilku lat.
Zresztą przesłałam Ci nawet kiedyś chyba mailem artykuł dotyczący obrzęku limfatycznego (mój login "gazetowy" to in_situ).
Bardzo mi przykro, że znajdujecie się obecnie na takim etapie. Podejrzewam również, że taki dokładnie scenariusz będzie czekał bliską mi osobę.
Jeśli możesz, napisz nieco więcej: co z bólem? Pamiętam, że był silny (wynik przerzutów do kości). Co z przyjmowaniem płynów? Rozumiem, że pokarmów mąż nie przyjmuje już od dłuższego czasu (jakiego?), a płyny? Czy cokolwiek pije?
Czy miewa gorączkę?
pozdrawiam ciepło.
Witaj, jak dobrze spotkac "starych" znajomych choć okolicznosci smutne. Pamiętam dobrze pomoc w zakresie obrzęków limfatycznych, bardzo mi wówczas pomogły .
na dzień dzisiejszy sytuacja wyglada tak: na ból stosujemy plastry Durogesic w dawce ogółem 225, ale zakładane codziennie po 75. W Kalendarzu zapisuję gdzie przyklejam np. lewa ręka, prawa ręka , plecy tam gdzie mija trzecia doba. Po godzinie odklejam ten stary. Sposób z tymi plastrami odpowiadał mojemu mężowi. I całkiem przyzwoicie z nimi funkcjonował. Przyklejam zawsze o 6 rano, gdy wstaje do pracy. Później po problemach z obrzękiem i zakrzepicą, pojawiła sie najpierw morfina w płynie a gdy nie pomagało to morfina. Obecnie podaję dawkę dwa razy dziennie po 1ampułce 20 mg/ml przez motylek.
Jak wspomniałam o jedzeniu nie ma mowy od 3 tygodni, był poważny kryzys gdzie lekarz pogotowia przewidywał zejście ale jakos sie udało. Po tym mąż probował kleików 2-3 łyzki góra- nie pomagało, stracił wogóle apetyt a później zaczął wymiotowac po wszystkim . Niby na odwodnienie ratowaliśmy sie herbatkami, owocowymi, zieloną, ziołowymi, sokami swieżymi, z kartona bez cukru, soczki dla niemowlat itd, ale niestety bez rezultatu. Przy leczeniu Clexane na zakrzepice pijawiły sie krwawienia z nerek. Dostawał antybiotyki w kroplówce. Wtedy wystapiła gorączka , był moment nawet 39,5 stopnia. teraz raczej nie ma temperatury. Z nerki gdzie była zrobiona nefrostomia leciał mocz z krwia a obecnie mętny mocz z lekka wpdaajacy wzgniła zieleń. Wymioty tez zielone lub czarnawe fusy.
No i ostatnio cały czas podsypia, dobrze ,ze od dzis nie wymiotuje ale i nie chce pić.
Może odsypia te dni i noce gdzie non stop męczyły go mdłosci wymioty. U nas kryzys trwa ponad miesiąc i nie chcę myśleć czym to sie skończy. Niestety od lekarzy nie mam dobrych prognoz. Ale..., póki życia - tyle nadziei. Z kim będę rozmawiać i dzielić reszte życia ?....
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum