Chorowanie na raka bez śmiertelnie poważnej miny ;)
Moja siostra zaczęła kilka dni temu pisać bloga na temat swojej choroby. Myślę, że z czystym sumieniem można go polecić, a niejedna osoba będzie zaskoczona tym, jak można podejść do "swojego skorupiaka" .
Zdecydowanie blog godny polecenia. Gratuluję siostrze siły w chorobie i talentu literackiego .
Pozdrawiam Was oraz życzę siostrze szybkiego powrotu do zdrowia!
Ano taką jakąś konstrukcję psychiczną mamy (tzn ja i moja siostra), że jesteśmy zawsze uśmiechnięci .
Dziękuję za życzenia, ale niestety za szybko to nie będzie, bo chemię zaczęła we wrześniu, a lekarze mówili, że przynajmniej na rok trzeba się przygotować, więc co najmniej do września...
Dobry pomysł. Może na początek watek na tym forum pod hasłem "z tym da się żyć"np. bo naprawdę da się żyć. Śmieszą mnie a czasem wkurzają przerażone mimy ludzi które zdają sie mówić " nie umrzyj mi tu teraz bo nie będę wiedział co zrobić" Onkologiczni pewnych rzeczy nie mogą czy nie powinni ale to nie utrudnia w miarę normalnego funkcjonowania, nie bardziej jak niedogodności związane z innymi chorobami. Odczarujmy to tabu. Jeszcze taka myśl plącze mi się po głowie - czasem wykorzystujemy naszą chorobę by wymusić korzystne dla nas zachowania innych albo by choć zwrócić na siebie uwagę i po trosze jesteśmy winni że potem traktują nas jak obiekty specjalnej troski.
to są moje przemyślenia na podstawie własnych doświadczeń i stanu zdrowia. Być może ilu chorych tyle opinii.
_________________ Antoine de Saint-Exupéry
Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać
Jogi, calkowicie sie z Toba zgadzam i co do tabu i z tym wykorzystywaniem choroby.
Bylam przez 5 miesiecy pepkiem swiata, wszyscy byli dla mnie mili , troszczyli sie. Teraz musze zejsc sama z piedestalu, zeby za jakis czas umeczona rodzina i znajomi, nie zepchneli mnie z niego sila...
W moim przypadku leczenie bylo blyskawiczne lecz bardzo agresywne. O "normalnym" zyciu nie bylo wiec mowy. Ale moj tatus chorowal przez 5 lat na ziarnice. Sami wiecie jak to bywa - raz lepiej, raz gorzej. Dwie sprawy: pierwsza - tato gdy tylko mogl byl bardzo aktywny, druga - otoczenie nie zawsze reagowalo dobrze/normalnie na te jego aktywnosc . Rece stracily dawna precyzje i nie mogl wykonywac swojej pracy (lutnik), nauczyl sie wiec gotowac i kucharzyl nam wspaniale. Dla nas to bylo cos super, ale dalsza rodzina to litowala sie nad tym substytutem zajecia (troche jak nad dzieckiem, ze sliczne bazfrolki namalowalo), przez co jakby tate "upupiali". A przeciez to byl caly czas ten sam wspanialy, dowcipny facet, tylko nie siedzial juz w pracowni a w kuchni . No i ogolnie, duzo przyjaciol i znajomych ucieklo od niego. Mialam wrazenie, ze nie potrafili z nim normalnie rozmawiac. Serce mnie boli gdy o tym mysle, bo sama odczulam niedawno jak dobrze mi robily normalne relacje z moimi prwyjaciolmi. Jak widac czasy sie juz zmienily, podejscie ludzi coraz lepsze, ale tabu nadal jest. Do dziela zatem
[ Dodano: 2010-04-28, 16:25 ]
a propos smiertelnej miny.
Tak jak napisalam, leczenie mialam blyskawiczne, nie zdazylam sie chyba dobrze wystraszyc (teraz to nadrabiam, hehehe), wiec mowilam o chorobie dosc swobodnie, rozpatrujac na glos mozliwosci wyleczenia, strategie itd. Katem oka widzialam, ze niektorym sluchaczom skora cierpla ze strachu i mieli taka mine. Chyba woleliby, zebym chorowala wlasnie z ta smiertelnie powazna mina...
Ludzie dziwnie sie patrza, kiedy zartuje z czegos zwiazanego z moja choroba. Tak jakby mi chcieli dac do zrozumienia, ze to nie wypada...
A ja uwazam - a niech sie ucza. Niech przejda przez kilka niekomfortowych sytuacji i oswoja sobie czyjas chorobe Wtedy ja tez bede czula sie lepiej i normalniej, a nie jak za zycia zlozona w trumnie
Watek "Z tym da sie zyc" to bardzo dobry pomysl, ale moze zalozmy go dopiero jak bedzie jekas konkretna inicjatywa Na razie ten moze starczy do wymieniania sie opiniami. A ja sie przejde moze w przyszlym tygodniu do UNICORNU i popytam o rady i sugestie
Pozdrowienia dla wszystkich i, oczywiscie, zyczenia zdrowia, zdrowia, zdrowia i cudu
No dobra, to przejdzmy do konkretow.
Moja pierwsza anegdotka, z poczatkow leczenia.
Gdy moj wspanialy i uroczy pan doktor profesor wytlumaczyl na czym dokladnie bedzie polegala moja operacja, co wytnie, przytnie, zostawi i jak to bedzie funkcjonowac, przyszedl mi do glowy iscie szarlatanski pomysl.
Po powrcie do domu zaczelam relacjonowac wszystko mojemu mezowi. I na koniec mowie do niego - wiesz, nie ma innego wyjscia, musza mi zaszyc tam wszystko na dole... Chyba w pierwszej chwili uwierzyl.
Ale caly ten zart obrocil sie przeciwko mnie. W Afryce ludzie czesto nie poruszaja pewnych tematow, zeby "nie wywolac wilka z lasu". Cos jak to, by uniknac samospelniajacej sie przepowiedni. Kilka tygodni pozniej doczytalam sie, ze faktycznie stosuje sie czasem zabieg wytrzebienia miednicy. Wystraszylam sie <zalamka> . Ale tez tylko na chwile :p
Jesli przesadzilam i zart niesmaczny, to przepraszam <prosi>
E, tylko ze to wszystko nie jest takie jednoznaczne.
Mi ucieczka w smiech pomagala. Lekcewazylam w ten sposob drania i oswajalam moj lek. Ale nie kazdemu taka postawa dobrze robi.
Co do bloga zaczelam pisac, ale po dwoch tygodniach porzucilam. Mam notatki. To byla moja druga sciezka - pierwsza obsmiac, druga opisac.
Co do niejednoznacznosci.
Na naswietlaniach widzialam straszne rzeczy. Bomba kobaltowa, jedyna z dwoch na cala Afryke Zachodnia. Czyli wychodzi gdzies na oko jedna na 60 mln ludzi. Tak tak, sa takie miejsca na swiecie. Terminy bardzo odlegle, jesli z ubezpieczenia panstwowego, z prywatnego mozliwe naswietlania wieczorem bez czekania dwoch miesiecy na miejsce. Aha, i to nie jest tak, ze z ubezpieczenia panstwowego nic sie nie placi. Za leczenie onkologiczne tutejszy ZUZ pokrywa zaledwie czesc kosztow, a jak kosztowne sa te kuracje kazdy z nas wie...
Wiekszosc kobiet 75% zglasza sie do lekarza w stanie tak zaawansowanym, ze lekarz moze juz tylko "towarzyszyc choremu". Cierpia strasznie, wraz z nimi najblizsi, bo najczesciej nie maja srodkow na rozpoczecie leczenia...
Zgadza sie. Ilu ludzi, tyle metod na radzenie sobie.
Zalezy mi na tym, zeby jednak nie towrzyc specjalnie szklarni wokol tematu, zeby nauczyc sie o tym mowic bez sciszania glosu i pogrzebowej miny. Choroba to kawalek zycia. Niechciany, przeklinany, ale chyba dosc "normalny"...
Moze to nie my mamy pecha, tylko inni maja szczescie? Takie myslenie moglobyc cos zmienic moze
Jeszcze tylko chcialabym zeby bylo cos o zyciu z choroba, nie o "pokonywaniu" jej. Bo nawet jesli ktos jej nie pokona, to moze zyc dobrze, godnie, spokojnie, radosnie... Po prostu ŻYĆ az do smierci, tak jak zyja wszyscy ludzie swiata
Smierc zawsze w koncu przychodzi, a moich obserwacji wynika, ze wiek wcale nie czyni czlowieka bardziej lub mniej gotowym na to spotkanie
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum