To mój pierwszy raz na forum więc wybaczcie jak coś pójdzie nie tak.
Mój Tatuś umarł na raka płuc, niestety byłam przy jego śmierci i nigdy nie wymażę z pamięci ostatniej godziny jego życia... i jego wyrazu twarzy kiedy zrozumiał jak umrze oraz ostatnich dwóch oddechów.
Mój Tata obudził się ok. 3:00 nad ranem, miał problem z oddychaniem, nie pomógł tlen ani morfina. Po którymś zastrzyku z kolei tata zaczął bełgotać nie wiem co mu podano, ale słyszałam jak pielęgniarka szepcze do dr." przestał mówić po podaniu ..." dodam, że Tata cały czas był świadom ponieważ nie mógł mówić to porozumiewał się z nami na "migi" . Chociaż wiedzieliśmy o jego chorobie to nie byliśmy gotowi na tak "nagłą" śmierć, a tym bardziej tak okrutną. Nie będę wdawać się w szczegóły ale Tatuś udusił się w szpitalu o godz.4:05 i ani lekarz, ani pielęgniarki ani ja, nikt po prostu nikt nic nie zrobił!!! Straszne uczucie nie móc pomóc najbliższej kochanej osobie, nie zrozumie tego nikt kto nie był przy umierającej w najbardziej okrutny sposób w pełnej świadomości osobie. Minęło ponad dwa miesiące od śmierci Taty, a ja wciąż nie mogę się z tym pogodzić i choć w części wrócić do życia z przed.
Dziś wiem, że szpital, pogotowie, lekarz nikt i nic nie pomoże jeżeli w karcie informacyjnej widnieje " leczenie paliatywne"-czytaj skazany na śmierć.
Mój Tatuś nie zdążył skorzystać z pomocy hospicjum, która jest chyba jedyną instytucją która może pomóc w godnym umieraniu, a to naprawdę wiele.
Oczywiście szczerze życzę wszystkim powrotu do zdrowia, a każdy przypadek jest indywidualny i niepowtarzalny bo wszyscy jesteśmy wyjątkowi. Powodzenia, pozdrawiam, Iza
[ Dodano: 2015-11-04, 16:51 ]
Dodam jeszcze, że mój Tatuś po śmierci wyglądał jak by zasnął, utkwiły mi w pamięci słowa mojego męża "nigdy nie widziałem go tak spokojnego". Spij Tatusiu snem anioła...
miesiąc temu u dziadka zdiagnozowano raka płuc, rozległego z naciekami na naczynia. Dziadek ma 78lat, od razu zaczął żegnać się z życiem - przepisywać różne przedmioty na członków rodziny, dopełniać formalności, obdarowywać nas ważnymi dla siebie rzeczami, co było dla nas bolesne. Od początku nie miał woli walki. Operacja od razu została wykluczona, radioterapia też (bo co kilka dni zbiera się płyn w płucach), robiono badania antygenów, które miały stwierdzić czy możliwa jest jakaś specjalna chemioterapia, niestety i tego nie można zastosować. W efekcie dziadek jest pozostawiony jakby sam sobie, bez jakiegokolwiek leczenia, choćby paliatywnego. Teraz jest w domu choć dwa razy trafiał do szpitala z powodu migotania przedsionków. Jest w domu, ale jego stan z dnia na dzień się pogarsza, dziadek gaśnie. Zawsze był bardzo aktywnym i całkowicie samodzielnym człowiekiem pełnym różnych pasji - aktywnie korzystał z internetu, gotował, zajmował się fotografią... Do czego się zabrał, zgłębiał to i stawał się jakby ekspertem. a teraz... chyba wstydzi się swojego stanu i nie może z tym pogodzić. Przestaje kontrolować swoje ciało, na nic nie ma siły, nie chce od nas żadnej pomocy, wzbrania się, nie chce, żeby go odwiedzać. dziś nawet nie chciał rozmawiać, jakby wpadł w depresję. To postępuje tak szybko, jeszcze kilka dni temu surfował w internecie korzystając z tableta którego od nas dostał w trakcie pobytu w szpitalu. Nie mam pojęcia jak mu pomóc, co można by zrobić, żeby poprawić jego jakość życia i tę ostatnią drogę. Jutro zaczynamy organizować hospicjum domowe, ale obawiam się, że to jeszcze bardziej go załamie. Najgorsze, że nie chce jeść i słabnie coraz bardziej.
Witam, piszę bo mam nadzieję, że komuś pomogę w tych ciężkich chwilach. Mój tata zmarł miesiąc temu na raka płuc z przerzutami do nerek, wątroby i kości. Do ostatnich chwil walczyłam o jego zdrowie, nie pozwalałam mu myśleć, że nie ma już lekarstwa. Tata miał mieć robione naświetlania aby ulżyć mu w bólu, leżał w szpitalu a ja codziennie byłam przy nim nawet jak spał..prosiłam lekarzy tylko o jedno aby nie pozwolili mu cierpieć - gdy był w domu ból był bardzo duży a ja nie mogłam patrzeć jak tato cierpi..w szpitalu było inaczej..leki i pomoc personelu..tacie wrócił apetyt i humor..uśmiechał się tak jak kiedyś..dla tych chwil warto było walczyć o miejsce w szpitalu..to jakby ktoś podarował mi gwiazdę z nieba..niestety ta straszna choroba postępowała bardzo szybko..tata dostawał silne leki znieczulające i dzięki nim nie cierpiał ale i prawie cały czas spał..do samego końca jadł i pił normalnie..miał apetyt..w ostatnim dniu rano zaczął mieć kłopoty z oddychaniem, zaczał sie denerwować..pielęgniarka podała leki aby sie uspokoił..zasnął..otrzymałam informację, że jest źle i że nie ma dużo czasu..lekarz potwierdził, że stan jest zły..zaczęłam płakać, lekarz podszedł do mnie i powiedział, że teraz ważne żebym była przy tacie i trzymała go za rękę..tatę zostawili samego w pokoju..przynieśli kawę i drewnianego anioła..tata bardzo głośno oddychał, jakby bulgotały mu płuca..podpięty był pod aparat z morfiną..ale wyraz twarzy miał spokojny..raz jeden się jeszcze przebudził..był niespokojny bo nie mógł złapać normalnie oddechu..podano mu leki, wstrzyknięto większą dawkę morfiny i po chwili tato się uspokoił..trzymał mnie cały czas za rękę..płakałam..nie umiałam już powstrzymać łez..po kilku minutach tata zasnął..oddech sie uspokoił a ja modliłam się żeby jeszcze choć raz nabrał powietrza do płuc..po kilku godzinach spokojnie tata przestał oddychać, po ok.2 minutach po śmierci skończyła się morfina w aparaturze..lekarz obiecał, że nie będzie tata cierpieć do końca i wiem, że tak było..później czułam od niego spokój i cudowne ciepło..jak TA świeczka ma zgasnąć to wszystko układa się w jedną całość i nie jesteśmy w stanie temu zapobiec..
Nie ma w tej chwili dobrego czy złego postępowania..trzeba być z bliską nam osobą..choć to tak bardzo boli..ale TAM nie ma już cierpienia i bólu..tego starajcie się oszczędzić w ostatnich chwilach swoim bliskim..
Strasznie tęsknie za tatą i choć na początku byłam zła na lekarzy i myślałam, że może dało sie coś zrobić żeby tatę uratować, tak teraz wiem, że z tą chorobą ciężko jest wygrać - jeśli w ogóle można..tata walczył przez 7 miesięcy od diagnozy..
Życzę wszystkim dużej siły i nadziei ..walczcie do końca i nie poddawajcie się.
A1 uczciwość wskazana zawsze ale małe kłamstwo w dobrym celu też do przyjęcia. Mogłaś nie skłamać, bo wcale tato nie musi się dusić.
Ad2 może, są i takie opcje ale zazwyczaj ten typ raka daje przerzuty do OUN, wątroby i prędzej tato może zapaść w śpiączkę wątrobową, wątroba odmówi posłuszeństwa albo szybciej mózg przestanie pracować i ze strony mózgu nastąpi koniec.
Ad3. Leki, morfina, ona znosi uczucie duszenia. Jeżeli jesteście pod opieką HD, Ty jesteś czujna jako córka to uda się nad tym zapanować, musisz w to wierzyć.
Na prawdę Kasiu w większości przypadków przy tym raku nie umiera od uduszenia ale odchodzi z powodu niewydolności/wyłączania się poszczególnych narządów a najszybciej wątroby i mózgu więc miejmy nadzieję, że nie skłamałaś.
Nie sklamalas, w tej chwili nie da sie tego przewidziec, przy tym raku czesto wystepuje niewydolnosc krazeniowa.
U nas bulgotalo strasznie, ale serce stanelo zanim zaczol sie dusic. Cisnienie na dzien przed smiercia bylo 80/40, takze pielegniarka HD stwierdzila ze bedzie spokojnie.
Cytat:
3. Jeżeli będzie się dusił to co wtedy?
Zwieksza dawke morfiny i wprowadza w stan uspienia.
KasiaKasiaKasia,
Nie martw sie na przyszlosc, co ma byc to bedzie, najwazniejsze ze zapewnilas opieke HD, nie zostaniecie sami, uwierz mi to cudowni ludzie i nie pozwola cierpiec.
Przerzuy do mozgu przyspieszaja smierc, natomiast wolal bym uniknac slow i czynow ktore SP Tesc wykonywal, z drugiej strony wlasnie te przerzuty pozwolily mu odejsc w nieswiadomosci.
U nas potoczylo sie bardzo szybko, wlasciwie okolo 36 godzin trwal proces odchodzenia.
_________________ NDRP, Tesc walczyl 4 miesiace i 1 dzien. Na zawsze w naszych sercach.
Nie jesteśmy pod opieką HD (jeszcze). Póki co "orientowałam" się u pani doktor, która pracuje w przychodni (przy okazji jest lek. na oddziale paliatywnym).
Powiedziała, że pielęgniarka może przychodzić codziennie, pani doktor w razie potrzeby też przyjdzie.
Gdyby potrzebny był aparat tlenowy albo inne sprzęty to funkcjonuje u nas HD i przyjście kogoś to kwestia dnia.
Moje pytanie:
1. Czy lekarz z taką specjalizacją (mimo, że pracuje w przychodni) może przepisać/zalecić podawanie morfiny?
Z góry dziękuję za informację i obiecuję nie zawracać głowy na święta.
Pozdrawiam Kasia:)
_________________ Co Cie nie zabije to Cie wk....zdenerwuje...
Po to jest forum żeby pytać i uzyskać odpowiedź. Okres obecny będzie trochę utrudnieniem w uzyskaniu odpowiedzi, święta, wyjazdy więc opóźnienia mogą wystąpić.
funkcjonuje u nas HD i przyjście kogoś to kwestia dnia
Ja tez mam Hospicium oddalone o kilometr od miejsca zamieszkania, mimo to musisz wiedziec ze sa kolejki, a Hospicium ma zakres dzialania, czesto dojezdza do innych pacjetow kilkanascie kilometrow.
zastanow sie nad tym, w tej chorobie niestety wszystko moze sie wydazyc nagle, a patrzenie na cierpienie jest niczym przyjemnym, jak zreszta i na odchodzenie tez.
Pozdrawiam w Nowym Roku
_________________ NDRP, Tesc walczyl 4 miesiace i 1 dzien. Na zawsze w naszych sercach.
Póki co "orientowałam" się u pani doktor, która pracuje w przychodni (przy okazji jest lek. na oddziale paliatywnym).
Powiedziała, że pielęgniarka może przychodzić codziennie, pani doktor w razie potrzeby też przyjdzie.
Lepiej weź przekaz do Hospicjum Domowego - lekarz i pielęgniarka z przychodni mogą co prawda pomóc ale mają ograniczenia np. przy przepisywaniu leków do zwalczaniu bólu, których HD nie ma.
Marcin J napisał/a:
zastanow sie nad tym, w tej chorobie niestety wszystko moze sie wydazyc nagle
Właśnie tak może być. I niestety jak wskazują liczne historie - nawet na tym forum - najczęściej tak jest że stan chorego załamuje się nagle.
Dlatego lepiej zatroszczyć się o odpowiednią opiekę wcześniej.
Pozdrawiam serdecznie
_________________ Niech nasza nadzieja będzie większa od wszystkiego, co się tej nadziei może sprzeciwiać.
Co do "mojego" HD to jest nieudolne...
Kilka pacjentów zostało bez lekarza (nie ma czasu WCALE), bez przeciwbólowych leków/ograniczenia .
Dlatego do akcji wkroczyć musiała przychodnia zdrowia właśnie.
Jak wspomniałam wcześniej, lekarka z POZ u nas jest lekarzem med paliatywnej (jedna ze specjalizacji).
Z tego co wiem, takie lekarz nie ma ograniczeń lekowych...
Jeżeli się mylę to poprawcie mnie proszę..
Może Madzia70 coś wie??
Pozdrawiam serdecznie:*
_________________ Co Cie nie zabije to Cie wk....zdenerwuje...
Powiem od siebie tylko tyle. Na RAKA PŁUC NIE UMIERA SIĘ CIĘŻKO pod warunkiem, że są wprowadzone środki przeciwbólowe.
Tata otrzymał morfinę początkowo w tabletkach (Sevredol od 5mg zaczęliśmy).
Potem morfina podskórnie (zakończyliśmy na 40mg/4h) oraz plastry z fentanylem.
Tata cierpiał psychicznie, przez okropne przerzuty na skórę oraz przez brak sił.
Nie umarł przez uduszenie (tego się bałam), zasnął spokojnie.
Pozdrawiam:*
_________________ Co Cie nie zabije to Cie wk....zdenerwuje...
Nie tylko o nazwę chodzi. Samo istnienie tego wątku jest nieporozumieniem. Wszystkie posty z powodzeniem mogły się znaleźć w wątkach merytorycznych lub kciukowych.
Co niby mi jako chorej ma dać ten wątek? Może stać się jedynie kanwą do pisania czarnych scenariuszy swojej śmierci i kombinowania jak umrzeć może wcześniej, ale lekko i przyjemnie.
Cóż - piszą w tym wątku głównie bliscy chorych, którzy o dziwo po tym co sami przeszli nie liczą się z uczuciami innych.
Fakt, że na 5 stron wątku jest tylko jedna wypowiedź chorego mówi sam za siebie...
_________________ Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum