Witam
Od jakiegoś czasu czytuję Wasze forum w celu głębszego zrozumienia choroby i ewentualnych wskazówek co robić i czego można się spodziewać dalej.
Mając już komplet zdecydowałam się opisać historię mojej mamy.
Wszystko zaczęło się w sierpniu, mama zaczęła czuć się bardzo słabo, niestety należy do tych, które w ostateczności udają się do lekarza i uważają, że wszystko przetrzymają, tak więc zanim dotarła do lekarza trochę czasu minęło.
W poczekalni straciła przytomność, miała krytyczne ciśnienie i zabrali ja do szpitala. Tam w zasadzie nikt nie potrafił zrozumieć co jest przyczyną spadków ciśnienia znajdującego się na granicy życia poziomu żelaza. Po 4 dniach wzmocniono ją i wypisano do domu zalecając dalszą diagnostykę u lekarza rodzinnego. Mama przestała czytać, cyferki też jej się myliły. Musiała natychmiastowo zrezygnować z pracy, bo jako główna księgowa nie mogła pracować w takim stanie. Bardzo powoli kontaktowała, mówiła, że wie co chce powiedzieć, ale brak jej słów
Po tygodniu od wypisu, do mamy zadzwonił sam ordynator informując, że chyba znalazł już przyczynę jej dolegliwości.
Zadziwiające, ze dopiero po tygodniu ktoś zauważył na zdjęciu płuc guza, tym bardziej dziwne jest, że po odbiorze po tygodniu wypisu (przy wyjściu go nie dali ponoć sekretarka miała urlop ) przeczytaliśmy w zaleceniach - Badanie TK na życzenie pacjenta. Mama była tak słaba, że z nikim o niczym nie rozmawiała, poza tym nie zna się na terminologii medycznej i niczego nie mogłaby sobie życzyć.
Druga sprawa ordynator jakby kompletnie nie znał się na przepisach, nakazał iść po skierowanie na TK do lekarza ogólnego a tam dowiedzieliśmy się, że on takiego skierowania dać nie może. Po kilku potyczkach słownych i kolejnych dniach, w których mamie nikt nie chciał pomóc wreszcie badanie zostało zrobione.
Okazało się, że jednak guz w płucach, znów czas oczekiwania i w końcu trafiła na Odział Pulmonologiczny i tam dalsza diagnostyka.
Mama miała robiona dwukrotnie bronchoskopie, po pierwszej o zgrozo czekaliśmy miesiąc na wynik. Miesiąc bezczynności a choroba postępuje, a po miesiącu okazało się, że wynik nie wyszedł, kolejna bronchoskopia i znów oczekiwanie i znów to samo, tym razem za mało pobranych tkanek żywych i tylko obraz budzący podejrzenie a brak jednoznacznej oceny.
W trakcie leczenia w szpitalu (bo mama długo dochodziła do siebie, tak słaba była, że pacjentki z sali nie dawały wiary, ze odżyje) zrobiono TK głowy i okazało się, ze widoczne tam są 3 guzy, z czego jeden w móżdżku. Mamie zaczęto podawać kroplówkę chyba ze sterydami i od razu zaczęła lepiej się czuć, szybciej kojarzyć i powoli uczyła sie na nowo czytać. Mozolnie, powoli ale jednak był postęp. Po wypisie w drodze do domu nagle przestałą widzieć, na 5 minut całkowicie straciła wzrok, byliśmy przerażeni, później wzrok powoli powracał, ale widziała jakby za mgłą i niewyraźnie.
Jako, że dostaliśmy kierowanie do Poradni Radioterapii udałyśmy się tam i po badaniach zakwalifikowano mamę na leczenie, trzeba było znów swoje odczekać i wreszcie naświetlania głowy, które były tak silne o czym od razu lekarz uprzedził - straciła włosy i to bezpowrotnie.
Naświetlania znosiła bardzo dobrze, w zasadzie teraz jak pomyślę to był najlepszy okres, przeczytała nawet dwie całe książki. Byłam z niej taka dumna.
Po naświetlaniach nagle zrobiła się bardzo słaba, nogi prawie całkowicie odmówiły jej posłuszeństwa, wcześniej narzekała na nie, ale teraz sama praktycznie nigdzie nie mogla się wybrać, potrzebowała podparcia i bardzo powoli poruszała się. Znów przestałą czytać, nie potrafiła złożyć literek, zapominała co jak się nazywa i co miała zrobić.
Znów czas oczekiwania na miejsce na udziale pulmonologicznym i w końcu kolejna 3 bronchoskopia, oczekiwanie i telefon o wyniku i prośbie stawienia się na chemię.
Po 1 chemii czułą się w miarę dobrze, po drugiej tragicznie, po 3 już znośnie, ale po wypisie do domu zaczęła dokuczać jej wątroba, kolejna chemia przed nami 20. Obawiam się, aby w wątrobie nie było przerzutów.
Mama nadal jest bardzo słaba, powolna, nerwowa, opuchnięta na buzi a oczy ma jakby za mgłą. Nadal źle widzi i złe jej czytać, choć codziennie ćwiczy mózg jak mówi, nie może się z tym pogodzić, bo zawsze pochłaniała książki.
Bardzo proszę o pomoc w zrozumieniu na jakim etapie znajduje się moja mama. Nie znalazłam oznaczenia jaki stopień raka ma? Ile czasu Nam zostało, czego mogę się spodziewać i co mogłabym zrobić żeby jej pomóc?
Póki co mama mieszka sama, brat zagląda do niej po pracy, cały czas dzwonię, odwiedzam na weekendy i żyję w ciągłym strachu czy coś sama sobie niechcący nie zrobi, przez nieuwagę czy zapomnienie, ale ona nie chce zamieszkać ze mną, raz, że daleko od miejsca, gdzie dostaje chemię, dwa nie chce bo póki co jak mówi daje radę a ja nie mam aż tyle miejsca u siebie by ją zabrać i dać jej jakiś kąt w dwupokojowym mieszkaniu, bo musiałabym zabrać pokój dziecku.
Bardzo się boję i prosiłabym o pomoc, załączam skany ostatniego wypisu ze szpitala z prośbą o ocenę i rokowania stanu mamy
[ Dodano: 2012-12-12, 23:41 ]
oto skany, zmniejszyłam, bo chyba przez to nie chciały się załączyć