bardzo Ci dziękuję za to co napisałaś. Myślę, że możesz mieć dużo racji. Moja mama nie może pogodzić się z pogarszającym się stanem zdrowia. Mama nie ma tych strasznych bóli nowotworowych. Ona zwyczajnie słabnie fizycznie i znika. I to ją przerasta, bo pewnie uświadamia jej to co wkrótce pewnie nastąpi. Najgorsze jeszcze jest to, że mama nie potrafi o tym rozmawiać. Zresztą nigdy nie była osobą wylewną. I pewnie to hospicjum kojarzy jej się z "ostatnią prostą".
Wczoraj po powrocie do domu, nie mówiąc mamie o niczym, pojechałam do naszej lekarki po skierowanie do hospicjum domowego. Stwierdziłam, że nie będę czekać, aż ona się zgodzi, tylko postawię ją przed faktem dokonanym. To była taka instynktowna decyzja. Dziś jest pewniejsza swojej decyzji po Twoim wpisie - dziękuję.
Teraz już tylko czekam na kontakt z hospicjum - niestety jest kolejka.
W moim przypadku chory jest mój 70-letni Tata. Przerzuty mnogie do mózgu, 5cio krotne naświetlania całego mózgowia już się odbyły, źródło przerzutów wciąż nie zdiagnozowane. Bezradność jest straszna. Tatuś jest przygnębiony albo zdenerwowany a ja wciąż mówię Mu, że może żyć jeszcze i rok i dwa i że ma się cieszyć chwilą obecną, nie patrząc ani wstecz, ani w przyszłość. Bo tak naprawdę nikt z nas nie wie, co z nim będzie za chwilę.
Prawda jest o wiele bardziej dramatyczna - po lekturze tego forum wiem, że niestety nie możemy liczyć na rok czy dwa. I wciąż mam do siebie samej pretensje o wszystko: że nie mogę być z Nim cały czas - odwiedzam go często, ale mieszkam 500km od Jego miejsca zamieszkania i - niestety - muszę chodzić do pracy, zajmować się dziećmi i wypełniać "codzienne" obowiązki.
Mam do siebie pretensje, że moje codzienne rozmowy przez telefon i moje postępowanie podczas wizyt Go denerwują - pewnie jestem nadopiekuńcza, ale staram się wczuć się maksymalnie w jego sytuację i postępować tak, żeby go nie denerwować. Ale jednak denerwuję.
Jestem zła, że nie umiem mu pomóc, że mimo wszystko zajmuję się innymi rzeczami,a nie tylko Nim, że czasem się uśmiecham, rozmawiam z ludźmi jakby nigdy nic, pracuję, zajmuję się domem, dziećmi, działką - czuję się, jakbym go zdradzała takim postępowaniem :(
_________________ Monika -------
Gdzie jest mój Tatuś?
Moja mama odeszła.
Odeszła 08.08.2014, odeszła w domu, byłam przy niej do końca. Była pod opieką domowego hospicjum, któremu jestem bezgranicznie wdzięczna. Choć była pod ich opieką tylko tydzień, to dali nam oni ogromne poczucie bezpieczeństwa. Byli cały czas w kontakcie z nami, zabezpieczyli niezbędne środki dla mamy.
Choć było to bardzo trudne doświadczenie, cieszę się, że mogłam tego doświadczyć - być przy mamie do końca, zapewnić jej komfort odchodzenie w domu, odchodzenia bez bólu. Fakt, pod sam koniec nie było z nią kontaktu ponieważ z powodu duszności była na morfinie, ale była z nami, wśród najbliższych.
Wcześniej, jak myślałam o chwili śmierci mojej mamy, byłam przerażona, bałam się bardziej o siebie jak to zniosę, jak się zachowam, co ja z tym wszystkim zrobię. Dziś chyba jestem trochę nawet dumna, że dałam radę, nie panikowałam, po prostu byłam z mamą trzymając ją za rękę w tych ostatnich chwilach mówiąc jej jak bardzo ją kochamy i że będzie nam jej brakowało. I brakuje okropnie.
To było dla mnie najtrudniejsze doświadczenie, ale i najbardziej wartościowe. Dzięki temu stałam się inną osobą, bardziej dojrzałą i silniejszą.
A mamy brakuje bardzo i jeszcze dużo czasu będzie musiało upłynąć zanim oswoimy się z nową sytuacją.
Witam serdecznie wszystkich forumowiczów.
Jestem tu nowa. Ale najchętniej nigdy bym tu nie zaglądała.
Moja kochana mamunia gaśnie mi w oczach. Zdiagnozowano u niej w lipcu 2014 roku płaskonabłonkowego złośliwego raka szyjki macicy st. III z możliwymi naciekami na moczowód i odbytnicę. Dowiedziałam sie o tym dwa dni temu... Moja mama wszystko ukrywa, bądź sama nie jest świadoma powagi sytuacji. W sumie to chyba lepiej, jesli nie wie. Od początku jest leczona paliatywnie (chemia i naświetlania), ale wydaje mi sie, ze ona nawet nie zdaje sobie sprawy z tego co to znaczy. Leczenie jest malo efektywne. Guz juz raz pękł. Przerzuty. Mama przez caly czas mnie chroniła, kłamiąc. A to, ze rak nie złośliwy, a to ze nie ma nigdzie przerzutów. Az tu nagle kolejne TK i przerzuty na płuca, trzustkę, tarczyce, wątrobę... Ja jestem bardzo dociekliwa i uważam, ze mam prawo wiedziec co sie z moja mamusia dzieje. Tymbardziej, ze mieszkam 1000 km od niej i nie moge byc z nia w każdej chwili.
Niestety musialam sie uciec do podstępu i wykraść jej dokumenty, zeby wiedziec co sie z nia dokladnie dzieje. Teraz juz wiem, ze czekamy na najgorsze. Najgorszy koszmar mojego życia sie dzieje. Nie winie jej za to. Robi to, co uważa za słuszne. Widocznie miala swoje powody.
Mamuni odejmuje wlasnie jedna rękę. Jest przekonana, ze to rwa barkowa. Ja myśle, ze to wina guzow na płucach. W TK nie ma nic o przerzutkach w kręgosłupie, czy kościach. Wykryto natomiast zwyrodnienie. Ręka staje sie zupełnie niewładna. Do tego ten ból, ktory dobija ja każdego dnia. Mamcia płacze, ze juz nie moze wytrzymać. Ja tak bardzo chciałabym jej pomoc. Po świętach ide dla niej po plastry z morfina. Ale czy one jej w ogole pomogą? Ketonal i DHC razem dają marna, chwilowa poprawę.
Obecnie jestem przy niej, wszystko za nia robię, ale za tydzien musze wracać do swojego domu i do swojego życia. Nie wiem jak ja to zrobie. Jak to przeżyje. Moze juz jej nigdy nie zobacze? Wczoraj miala 53 urodziny. Śpiewałam jej "Sto lat" i wyłam w głos. Nie mogłam sie uspokoić. A ona na to: "Czemu Ty dziecko płaczesz?". Na końcu języka mialam "Bo nie chce zebys umarła", ale powiedziałam tylko, ze to dlatego, ze tak strasznie ja kocham.
Te Swieta beda dla nas bardzo smutne i ciężkie, moze ostatnie z mama. Moze nie. Na ojca nie mam co liczyc, bo to człowiek niepotrafiący okazywać nam zadnych uczuć. Ale pomaga mamie i opiekuje sie nia, a to teraz najważniejsze. Brat jeszcze nie wie. Powiem mu na dniach.
Wiem, ze jest bardzo zle i nie wiem ile mamuni jeszcze zostało życia, ale czytałam wasze posty i widze, ze i na leczeniu paliatywnym mozna sporo życia wygrać. Niestety rak mojej mamci szybko sie przerzuca. Liczne przerzuty w ciagu 7 miesięcy. Strasznie boje sie tego co nas czeka.
Moja nadzieja jest jeszcze Holandia, gdzie mieszkam juz od 10 lat. Tam każdemu dają szanse. Stadium III czy IV nieważne. Jak jest co ratować, to sie ratuje. Szansa jest mała, ale jest.
Wiem, ze przede mną bardzo ciężki okres. W nocy sni mi sie, ze mamcia umarła. Budzę sie w ciężkim szoku. Próbuje nie dac po sobie poznać, ze dokladnie wiem co sie z mamcia dzieje. Korzystam z każdej chwili z nia i mowię, ze ja kocham. Udaje, ze wszystko jest ok. Co jeszcze moge zrobic? Dobija mnie patrzenie jak cierpi.
Pisze tu, bo wiem, ze mnie zrozumiecie. Czuje sie taka bezradna. Taka mała. Ból nie do opisania. Nikomu nie życzę.
_________________ You made me who I am... Nie odchodź prosze...
Niekiedy śmierć przychodzi niezapowiedziana… że nie zdążyliśmy nawet się pożegnać.
Niekiedy nas zupełnie zaskakuje… gdy mieliśmy jeszcze tyle planów.
Niekiedy przychodzi zbyt szybko… bo nie zdążyliśmy się nawet przeprosić.
Niekiedy przychodzi nie w porę… gdy chcieliśmy właśnie poważnie porozmawiać.
Niekiedy śmierć zapowiada swoje przyjście… gdy lekarz powie prawdę o stanie zdrowia.
Niekiedy można się jej spodziewać… bo wiek lub postępujące osłabienie na to wskazuje.
Niekiedy śmierć jest wyczekiwana… gdyż człowiek jest już zmęczony życiem.
Niekiedy przychodzi jak wyzwolenie… gdy kończy czas choroby i trudnego cierpienia.
Fragment z książki - Gdy umiera ktoś bliski ks. Roman
Movanha, - pamiętaj iż obecny czas to czas na:
wypowiedzenie tych słów - jeszcze niewypowiedzianych,
to czas którego wcześniej nam brakowało...
na przekazanie ogromu miłości, czułości, wsparcia...
czas na opatrywanie ran, leczenie odleżyn, uśmierzanie bólu fizycznego i psychicznego
czas by towarzyszyć aż do końca....
czas aby pomóc przejść Mamusi " na drugą stronę".
Movanha, mam świadomość tego jaki trudny to czas, gdy przychodzi zmierzyć się z ogromem emocji i bólu.
Jest czas dany obu stronom..
Czas - żeby godnie i z szacunkiem pożegnać się z bliskimi i w ogóle z tym światem.
Czas - żeby rozwiązać nierozwiązane sprawy...
Dlaczego?
Dlatego, że wyrzuty mogą dręczyć później przez długi czas..
Pozdrawiam Cię świątecznie i życzę dużo siły w tym trudnym dla Was czasie...
PS. Śmierć zabiera naszych bliskich zawsze zbyt szybko, za wcześnie
Dzis mama czuje sie lepiej, bo wczoraj, po kolejnej wielkiej konspiracji, załatwiłam jej w tajemnicy morfinę w tabletkach. Dzis nie boli, ale mama za to caly czas śpi. Wole zeby sobie spała, niz ma ja tak bolec.
Ciesze sie, ze dalam jej szanse spędzić bezbolesne swieta. Od razu i mnie troszke poprawił sie nastrój, ze ona nie cierpi.
Jestesmy silniejsi, niz nam sie wydaje. Teraz to widze. Straszne cierpienie, a jednak ogromna determinacja, zeby zrobic WSZYSTKO co sie da.
A to wszystko z miłości. Bezgranicznej.
_________________ You made me who I am... Nie odchodź prosze...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum