Witam bardzo serdecznie wszystkich forumowiczów i dziękuję twórcom tej strony.
Jestem tu nowa, znalazłam tą stronę i przepraszam za to, że prawdopodobnie podobne tematy już się tu pojawiły.
Od trzech dni mój świat legł w gruzach. U mojej ukochanej Babuni, która mnie wychowała i której zawdzięczam wszystko zdiagnozowano nowotwór. Może po kolei...
Od pół roku Babcia skarzyła się na ból kręgosłupa. Jakoś bardzo tym się nie przejęłam, bo ból kręgosłupa wydawać by się mógł niczym poważnym, przynajmniej tak mi się wydawało. Od tygodnia pojawiły się zawroty głowy, a w piątek babcia krzyczała z bólu głowy, nie potrafiła utrzymać się na nogach, a utrzymanie długopisu w dłoni było niemożliwe. Trafiła do szpitala na oddział neurologiczny, gdzie stwierdzono obrzęk móżdżku i niewyraźny na obrazie tomografii zmianę. Wykonano dodatkowo rtg klatki piersiowej, a tam okazało się, że na prawym płucu są dwa duże guzy. Zmianę w móżdżku potraktowano już jako przerzut.
Słuchajcie Kochani, od soboty moje życie straciło sens. Pierwszego dnia, po wybuchu histerii zaczęłam stosować tzw. wyparcie - przecież babcia nie skarżyła się na płuca, więc to nie może być prawda. Z każdą chwilą dociera do mnie tak okrutna prawda. Na okrągło płaczę, trzęsę się jak galareta, żadne leki uspokajające na mnie nie działają, a wykonanie przeze mnie jakiejkolwiek czynności jest niemożliwe.
Nie potrafię poradzić sobie z emocjami, jestem totalnie "rozwalona". Nie wyobrażam sobie, że babcia może odejść. Jest ona dla mnie tak bardzo bliska, tak bardzo ważna. Oddałabym wszystko, żeby tą choroba nie okazała się prawdą. Właściwie wydaje mi się, że gdy dojdzie do chwili rozstania ja po prostu nie wytrzymam tego i albo trafię do psychiatryka, albo sama zakończę tą moją egzystencję. Nie potrafię przewidzieć swojej rekacji. Najgorsze jest to, że w domu muszę jeszcze grać twardziela, mój dziadek jest po dwóch udarach, wylewie i migotaniu przedsionków - on jeszcze nie jest świadomy powagi sytuacji, bo chcę go uchronić. Ale tracę już cierpliwość, rozklejam się coraz częściej.
Powiedzcie mi co ja mam robić, nie daję już rady, mam ochotę wrzeszeć, rzucać cokolwiek złapię w rękę, dopaść do wszystkich starszych ludzi, którzy mają się dobrze, bo moja Babunia ma dopiero 66 lat, więc dlaczego ona, dlaczego już...
Jestem osobą wierzącą, od trzech dni błagam Boga o cud, ale jak uczy Kościół trzeba godzić się z wolą Bożą. Ale ja nie potrafię. Boję się, że moja wiara tego nie przetrzyma.
Jutro jest kluczowy dzień - babcia będzie miała badanie rezonansu magnetycznego, dzięki któremu dowiem się czy zmiana w móżdżku to przerzut. A ja muszę iść do pracy, do przedszkola, nie wiem jak wytrzymam w tym wrzasku dzieciaków i czy w tych nerwach będę w stanie się nimi zaopiekować.
Wiem, że wielu z Was przechodzi teraz przez to samo. Proszę, napiszcie cokolwiek, tylko Wy możecie mnie zrozumieć. Bo ani mój chłopak, ani koleżanki tego nie rozumieją. Słów "No przykro mi, musisz wierzyć", a następnie gadania o swoich przyziemnych sprawach mam już dość. W tym wszystkim chce być na razie sama, bo mój chłopak, który niby chce mnie wspierać opowiada głownie o swojej pracy pełen optymizmu. Mam ochotę go po prostu udusić. Czym jest praca, czym są pieniądze, czym jest cokolwiek w obliczu takich naszych osobistych tragedii.
Pozdrawiam wszystkich,
Asia
_________________ +29.08.2014 r. (9 miesięcy i 22 dni walki). Kocham Cię, moja dzielna Bohaterko!
Asiu naprawde ciezko to znosisz, Twoja milosc do Babci jest bezgraniczna i stad to cierpienie, ktorego zapewne nikt nie zrozumie. Babcia jest rzeczywiscie mloda i jesli jest w dobrej kondycji ogolnej, lekarze podejma leczenie. Nie wiem co Ci napisac i jak Cie wesprzec? Kazdy przezywa tragedie na swoj wlasny sposob i nikt za niego tego nie zrobi, chocby nie wiem jak chcial. Postaraj sie ze wszystkich sil odzyskac rownowage bo Twoj spokoj jest potrzebny nie tylko Tobie,ale rowniez Babci i Dziadkowi. Jestem pewna, ze pomalu oswoisz sie z sytuacja i czarna rozpacz przekujesz na pomoc Babci w jej walce. Jeszcze nie zlozyliscie broni, jestescie na poczatku drogi i wszystko sie moze zdazyc. Wspieram Cie dabra energia i myslami Nic wiecej nie moge zrobic
Rozumiem Cię doskonale, gdyż sama przechodziłam niedawno ten czas. Moja mama ma nowotwór płuc. To co wtedy czułam, można porównać do Twych doświadczeń…. w głowie i w sercu były takie same emocje… dużo mi dało czytanie różnych "podobnych "wątków... jest tu dużo osób które na pewno odpowiedzą na twe ewentualne zapytania (w wątku merytorycznym).
To był też czas mojego oswajania się z chorobą mamy, lękiem, czy dam radę z mamą to wszystko przejść, czy zrobię wszystko, co do mnie należy, czy wystarczy mi sił… To był też czas takiego wypłakania się, ale i przygotowania się do walki, trudnej walki.
Jesteś z babcią bardzo zżyta. Kochasz ją i sama jesteś w szoku, ale teraz Ona potrzebuje twej opieki i wsparcia, twej siły.
Ten etap szoku minie, niedługo zaczniesz działac…
Przytulam cię mocno.
Witajcie. Niedawno przeszłam przez To samo, co Wy. Najpierw wypierałam, potem wierzyłam w cud, nie spałam, odchodziłam od zmysłów, czułam się nierozumiana, rozważałam samobójstwo. Odnoszę wrażenie, że inni są dużo silniejsi, że łatwiej im zmagać się z życiowymi problemami niż mnie, ale czytając fora coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jest więcej takich osób jak my, przeżywających chorobę bliskich dokładnie w taki sposób, jak to opisujecie. Myślę, że to kwestia naszej wrażliwości i uczuciowości. Niektórzy umieją założyć maskę i udawać, że nic się nie stało; wracają do przyziemnych spraw, jakby nigdy nic. Ja, niestety, tak nie potrafię, a w zaistniałej sytuacji wręcz działa mi to na nerwy. Dlatego w pełni podzielam Twoje odczucia, Asiu i wierz mi - naprawdę Cię rozumiem.
Asiu, doskonale Cię rozumiem. Przechodzisz przez fazę szoku, niedowierzania, złości, żalu - wszystko po kolei - jak w garnku. Prosisz Boga o cud, miotasz się. Takie emocje, u osób które słyszą diagnozę - są normalne. Tyle, że Ty (jak wynika z Twego opisu) przeżywasz je bardzo intensywnie.
Ten etap (z różnym nasileniem) będzie się pewnie przewijał, w tej Walce, którą teraz zaczynacie. Ludzie, którzy są obok nas, a tego nie doświadczyli, często nie są w stanie nas zrozumieć, nie wiedzą co powiedzieć, tak po prostu.
A prawda jest taka, że nikt za chorujących i ich bliskich, tej walki nie stoczy.
Lekarze z pewnością podejmą się leczenia, jeśli stan pacjenta będzie na to pozwalał.
Wiem, że to trudne. Ale wierzę, że znajdziesz w sobie siłę, by być podporą dla Babci, by Jej towarzyszyć. Może na teraz wydaje się to Tobie niemożliwe (nie ten moment), ale w tej walce zostaw też maleńki kawałek przestrzeni życia dla siebie. Wiem, że to trudne. Przybędzie Ci spraw i obowiązków, to pewne. Ale staraj się, na tyle na ile możesz, wytrzymywać w pracy i na te parę godzin skupić się tylko na tym. Może wówczas będzie Ci odrobinkę łatwiej.
Wiem, co piszę, bo sama przechodziłam przez podobne emocje.
Człowiek jest w stanie znaleźć w sobie wiele siły, więcej niż by się spodziewał.
Nie myśl o psychiatryku itp., bo czy Twoja Babcia chciałaby Twego nieszczęścia?
Życzę Ci siły
Dziekuję Wam wszystkim. Wciąż mam rozdarte serce, jeszcze nigdy niczego tak się nie bałam, ale muszę być silna. I wciąż wierzę w cud.
Dobrze,że jest takie miejsce jak to i że ktoś naprawdę mnie rozumie.
_________________ +29.08.2014 r. (9 miesięcy i 22 dni walki). Kocham Cię, moja dzielna Bohaterko!
A powiedzcie mi czy nowotwór z przerzutami to już wyrok? Ciągle łapię się jakiś - pewnie złudnych nadziei...
Wczoraj miałam kryzys, wytrzymałam w pracy, wytrzymałam w szpitalu, ale po powrocie do domu wybuchnęłam płaczem i nie mogłam się uspokoić. Nie mogę jeść, nie mogę spać- mimo, iż odczuwam już zmęczenie.
Dziś jest jakoś inaczej, obudziłam się z drżeniem całego ciała, połknęłam leki na uspokojenie i teraz...wyparcie, nic do mnie nie dociera...
Zaraz pędzę do Babci do szpitala. I pewnie reakcja po powrocie będzie najgorsza.
_________________ +29.08.2014 r. (9 miesięcy i 22 dni walki). Kocham Cię, moja dzielna Bohaterko!
To stwierdzenie brzmi już jak banał, ale wszystko zależy od rodzaju choroby (umiejscowienia ogniska pierwotnego) i właściwości organizmu. Z powodu raka trzustki straciłam moją kochaną Ciocię, która była dla mnie jak matka. Z kolei Jej kuzynka, a moja dalsza ciocia, żyje z nowotworem piersi z przerzutami do kości już kilka lat i funkcjonuje całkiem normalnie - jeszcze ma siły pomagać innym. Trzeba być dobrej myśli.
Faza szoku minie, ale na pewno jest cały czas żal i niedowierzanie. Potem zaczyna się czas wyciszenia, przynajmniej u mnie, bo chociażby człowiek pękł to nie ma na to wpływu. W pogodzenie z diagnozą nie wierzę, ale w to, że może być dobrze już tak. Dzięki czytaniu forum zrozumiałam, że to nie jest wyrok i każdy dzień jest cenny. Rozumiem Cię, bo moja mama jest chora, a ja się ostatnio posypałam całkowicie. Teraz nadal żyję ze świadomością jej choroby, ale rozumiem już, że to nie oznacza, że już jutro jej nie będzie. Trzeba wydrzeć życiu ile się da. Ja na zrozumienie przez otoczenie już nie liczę.
Słuchajcie Kochani, jestem przerażona. Od niedzieli Babunia jest juz na oddziale neurochirurgii, w czwartek będzie miała operację móżdżku.
Wciąż jest mi bardzo trudno pogodzić się z diagnozą, ale najbardziej sypię się po powrocie ze szpitala. Od kilku dni, a dokładnie od soboty babcia ma zaburzenia świadomości, często się powtarza, pyta kilkakrotnie o to samo, opowiada niestworzone historie. Początkowo tłumaczyłam to sobie działaniem plastrów przeciwbólowych z Fentanylem. Jednak lekarz dziś stwierdził, że to objaw guza. Wyjaśnił przy tym, że stan, który prezentuje obecnie Babcia jest maksimum, jaki będzie można osiągnąć, nigdy nie będzie już lepiej.
W dodatku Babcia zrobiła się strasznie agresywna, wszystko ją drażni, denerwuje, ciągle krzyczy i oznajmia swoje niezadowolenie nie zwracając uwagi na miejsce i otaczających ją ludzi. Kiedy łagodnie zwróciłam jej uwagę, wykrzyczała, że nie chce mnie już więcej widzieć w szpitalu.
Boję się co będzie dalej. 7 do 10 dni po operacji babcia wróci do domu i co wtedy? Mam pozwolić na demolowanie mieszkania, bo babcia nie będzie w stanie kontrolować swoich emocji?
Ile człowiek jest w stanie wytrzymać? Musze patrzeć na niesamowity ból, który doskwiera ukochanej osobie, kilkakrotnie powtarzać to samo, bo bacia się zapomina, a do tego radzić sobie z jej napadami agresji? Dlaczego? Za co? Czy to ma być chichot losu, który śmieje się nam wszystkim w twarz?
Nawet w najgorszych scenariuszach nie wyobrażałam sobie, że coś takiego nas spotka. Guza móżdżku nie życzę nawet najgorszemu wrogowi...
_________________ +29.08.2014 r. (9 miesięcy i 22 dni walki). Kocham Cię, moja dzielna Bohaterko!
Joanno, choroby są różne, ale na pewno łatwych nie ma. Niestety, musisz nauczyć się być cierpliwą. Miejmy nadzieję że po operacji babci zachowanie się zmieni.
Chorzy ludzie też czasem zachowują się dziwnie, może to wynik leków, samej choroby ale i też charakteru i sposobu przeżywania. Nie każdy radzi sobie też z własna niemocą.
Trzymaj się kochana.
Pozdrawiam Cię cieplutko. Magda
Tak to już jest z chorobą nowotworową. U nas był, co prawda, guz trzustki, ale potem też doszło rozdrażnienie, splątanie, zaniki pamięci i dziwne, zmyślone historie (a Ciocia zawsze była rozsądna i logiczna do bólu). Rozumiem Cię i wiem, jak ciężko to wytrzymać. Nie da się być twardym, patrząc na cierpienie bliskich. Na to nie ma mocnych. Mnie też zdawało się, że los kpi sobie ze mnie i z dnia na dzień powala na ziemię coraz cięższymi ciosami, żebym nie mogła się już podnieść.
Myślę, że operacja zawsze daje pewną nadzieję na poprawę. Porozmawiaj z lekarzami - może będzie można podawać Babci jakieś leki wyciszające na te wybuchy agresji. Tak jak pisze magdal, człowiek pod wpływem choroby bardzo się zmienia. Choroba przejmuje kontrolę nad jego uczuciami i emocjami. Życzę dużo cierpliwości i wyrozumiałości i serdecznie Cię pozdrawiam.
Ja niestety wiem co czujesz, mój tato umiera .
my byliśmy bardzo ze sobą związani , mama zawsze powtarzała ze trzymamy "sztamę" na dobre i złe. Kiedy dowiedziałam się że jest chory nie mogłam uwierzyć ...Jak to przecież mój tato ma dopiero 60 lat ...czemu on ? czemu taki dobry człowiek ? czemu mój tato ? Ten który jak miałam ochotę na coś slodkiego szedl mi do sklepu , ten który robił najcudowniejsze placki ziemiaczane , ten który nigdy nie narzekał żeby zostać wnukiem ....czemu on ? tyle jest zła na świecie to czemu Bóg upatrzał sobie właśnie nas...To są pytania bez odpowiedzi ...nie warto ich sobie zadawać ...
Ja tłumacze sobie że może poprostu Bóg u siebie chce mieć takie osoby u siebie...
Teraz kiedy razem jesteśmy już w ostatniej fazie i odliczamy godziny serce mi się kraje ....widze jego cierpienie , ból, smutek .Wychodzę z pokoju żeby się wypłakać i wracam z uśmiechem żeby się nie bał .....żeby się czuł bezpiecznie w tej ostatniej naszej współnej drodze....
Z niektórymi rzeczami trzeba się oswoić , nie da się ich zmienić mimo że robi się wszystko dla tej drugiej osoby . najważniejsze moim zdaniem to byc przy niej - do ostatniego odechu , ostatniego zabicia serduszka.....
Tola, łzy mi popłynęły... chyba dlatego że nigdy takiej więzi emocjonalnej z tatą nie miałam...
Trzymaj się kochana, dużo sił Ci życzę w ten najtrudniejszy czas.
Przytulam. Magda
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum