absenteeism dziękuję za poprawę, i przepraszam za błąd. W zamyśle chciałam napisać, że chemia paliatywna nie prowadzi do wyleczenia, wiadomo, że jeśli spowoduje ona zmniejszenie masy guza to pacjent będzie lepiej funkcjonował i dłużej żył.
Mam pytanie.
Tatusia cały czas męczy uczucie ciężkich nóg i ich ból przy całkowitym braku opuchlizny. Zaczęło się to zanim zaczął przyjmować sterydy. Wiem, że może to (i najprawdopodobniej tak jest) być wynikiem nacisku w mózgu (przerzuty do OUN), ale pamiętam też, że gdy tylko pojawiły się te objawy, Tata przyjmował Acard i odczuwał ulgę.
Gdy zdiagnozowano meta i zaczął przyjmować sterydy, przestał przyjmować Acard.
Moje pytanie do specjalistów na tym forum, jako że wizytę u lekarza mamy dopiero za 2 tygodnie.
Tata obecnie przyjmuje Pabi-Dexamethason, Polprazol i Apap lub Nurofen, kiedy chce złagodzić ból nóg.
Czy może spróbować wrócić do Acardu, czy musimy z tym poczekać do wizyty u lekarza, która odbędzie się za dwa tygodnie? Bardzo chciałabym mu ulżyć już teraz.
Czy nie będzie interakcji z Pabi-Dexamethasonem i Polprazolem? Który z leków przeciwbólowych ma wybrać, jeżeli włączy Acard - ibuprofen czy paracetamol?
Bardzo proszę forumowych Specjalistów o radę.
_________________ Monika -------
Gdzie jest mój Tatuś?
Dziś jadę do Taty do Warszawy, będę rano u niego. Tatusiowi gorzej - ma stany splątania, nic nie pamięta, dziś się przewrócił w kuchni :(
Wizyta u onkologa dopiero w poniedziałek.
Proszę, poradźcie, w jaki sposób mogę umieścić Tatę w szpitalu? Tatuś, jeszcze niedawno, nie zgodził się na hospicjum domowe, tak więc jestem w kropce.
Czy mam dzwonić po pogotowie - czy przyjedzie do chorego przy nowotworze rozsianym z przerzutami do mózgu? Słyszałam, że nie chcą przyjeżdzać i pomagać chorym w tym stanie.
Bardzo chcę, aby mojemu Tatusiowi pomógł jakiś lekarz. Nie wiem, czy w takim stanie da radę dojechać w poniedziałek do centurm onkologii. Co mam robić na Boga? Chcę zacząć działać, gdy tylko rano pojawię się w Warszawie u Rodziców.
Czy powinnam się starać, aby Tatę przyjęto na oddział medycyny paliatywnej? Gdzie?
Co mam zrobić i jak? Pomóżcie, proszę :(
_________________ Monika -------
Gdzie jest mój Tatuś?
Rada, ciężko coś napisać, może to postępowanie choroby i niestety tak będzie.
Do szpitala, czasami jest problem, właśnie taki , że nie chcą zabierać w tym stanie.
Może odczekajcie troszkę, o ile nic sie nie pogarsza. A zrobisz jak ci serduszko podpowiada, tym sie kieruj. HD jak najszybciej, zawsze to jakaś pomoc. Pozdrawiam.
Niestety realnie to nie wygląda tak różowo jak w serialach ...
Po to potworzono hospicja stacjonarne i domowe, żeby pacjent miał prawo, szansę i możliwosć z tego skorzystać.
Przepraszam, jeśli to zabrzmi brutalnie, ale wyobraź sobie, że trzeba indywidualnie podejść do każdego pacjenta to on tego nie chce, a tamtego nie chce rodzina, a jeszcze innego lekarz ... Nie wykonalne. Co to znaczy że pacjent nie chce? bo co? Bo uważa że hospicjum to ( przepraszam za wyrażenie ) "umieralnia" ?
NIE.
To jest opieka, pomoc, nota bene - DARMOWA, o czym wielu zapomina.
W naszym kraju, jest wiele "anomalii" w każdej dziedzinie życia ( mówiąc oględnie ) - ale jest też wiele dobrego, darmowego i własnie po to żeby z tego skorzystać.
Wiem, że serce Ci krwawi - jako córce, wiem, bo wiem co znaczy ta choroba, hospitalizacja etc. ale poza tym, że jest to Twój ukochany Tata, to jeszcze jest to pacjent i należy się mu i przede wszystkim potrzebna mu będzie bardzo fachowa pomoc.
A jak się będziesz czuła, jak zabiorą Tatę do szpitala i za chwilę oznajmią, że "nic tu po nich" żeby zabrać do domu, i co?
Jak sobie dacie radę, bez opieki, leków itd.?
Każdy człowiek, jeśli ma szansę, powinien być uświadomiony co go czeka i jakie są w tym przypadku procedury.
Wysiadam...Już nie wiem co robić
Do warszawy dojechałam w piątek rano... zobaczyłam że Tato się dusi... udało mi się wezwać pogotowie. Na sorze na Woloskiej okazało się że Tato odwodniony i ma dużo pić - ale on nie chce pić. Wyrzuca mnie z pokoju razem - piciem. Duszności ma co rano straszne - nie pozwala wezwać pomocy tylko chwyta Mamy inhalatory na astmę i bierze tyle dawek, aż mu przejdzie. Gdy próbuję mu wytłumaczyć, że taka ilość leku może go zabić - każe mi sie doczepić i krzyczy.gdy mu duszności przechodzą natychmiast zapala papierosa.
Tata zawsze robił wszystko po swojemu,miał władzę absolutną w domu.i nie chce z tego zrezygnować.
A do szpitala nie chce wydaje mi się dlatego, że tam nie pozwalająpalić i go krytykują, a on to ciężko znosi. A w domu powie, żeby się od niego odczepic no i nic nie mogę zrobić. Przecież gonie zmusze - jest wolnym człowiekiem...
_________________ Monika -------
Gdzie jest mój Tatuś?
Jest. I być może będzie się tak zachowywał do końca. Proponuję nie narzucać mu tematu rzecenia palenia. Być może tata czuje, że jest to jedyna "przyjemność" jaka mu została.
Kochana u nas jest podobnie, choć bez krzyku. Mama też sobie popala.. Ale co jej zostało, to już nie pomoże ani nie zaszkodzi. A my musimy to zrozumieć, to dla chorych może jest jak lekarstwo. Pozdrawiam.
Przepraszam za błędy, ale piszę na urządzeniu, którego nie znam i nie umiem obsługiwać.poza tym jestem strasznie zdenerwowana.
Spróbuję Tatę namówić na hospicjum domowe,a docelowo - również na stacjonarne. To straszne, ale nie wyobrażam sobie procesu odchodzenia Taty w domu. Z Mamą na głowie, ktora jest zazdrosna o uwagę jaką poświęcam Tacie. Ciągle lamentuje, że jest nieszczęśliwa a Tata jej zniszczył życie i że ona ma 7 chorób i że to ona wymaga opieki i uwagi. A tak naprawdę to jest zdrowsza fizycznie ode mnie mimo 78 lat.alezawsze Tata się nią opiekował i nic nie musiała robić
Chce aby mój Tatą nie cierpiał. To mój priorytet. Chcę być z nim być przez cały czas i będę, ale nie w domu, bo tam mu nie zapewnie komfortu i braku cierpienia.
Tylko żeby on to zrozumiał. Żeby nie myślał że go zdradziłam...
Boję się. O tate, o mame i że stracę pracę, bo szef nie chce mi dać urlopu bezpłatnego.
Boję śie że jestem wyrodna córką.
Wydaje mi się, że choroba Twojego taty była jedynie impulsem do rozpoczęcia wojny i tak na prawdę prędzej czy później taka sytuacja by się wydarzyła. Argumenty "nie bo nie" zawsze brzmią infantylnie, szczególnie wypowiadane przez osobę prawdopodobnie dojrzałą, jednak, jakkolwiek pierwotne, tak jest to zachowanie mające na celu obronę przed nieznanym, szokującym. Jest to po prostu reakcja obronna, niewykluczone, że potęgowana samym stanem chorobowym (meta do CUN).
Proponuję szczerą rozmowę, bez owijania w bawełnę. Jeśli argumentem znowu będzie "nie bo nie" to chyba najlepszym wyjściem będzie, ze wszystkimi tego konsekwencjami powiedzenie - zadzwoń, jak będziesz mnie potrzebował, jesteś wolnym człowiekiem. Z wielu doświadczeń widzimy jak trudnym (lub wręcz niemożliwym) zadaniem jest przekonanie osoby uparcie zapatrzonej w swój światopogląd, którego jednak nie potrafi w żaden logiczny sposób argumentować.
Sytuacja jest, szczególnie dla Ciebie bardzo trudna ale takie jest życie.
Powodzenia!
Pozdrawiam serdecznie
_________________ www.rjforum.pl - Nowotwór jądra to nie wyrok! Masz wątpliwości? Dowiedz się więcej!
Przepraszam, za brutalność ( ewentualną ) mojej wypowiedzi, ale powinnaś zadbać o siebie, swoją psychę - przede wszystkim.
Bo coś mi się zdaje, że najgorzej to Ty będziesz miała.
Przykro mi, ale musisz zadbać o siebie, bo inaczej sobie nie poradzisz z emocjami.
Proponuję szybką wizytę u psychologa, najlepiej onkologicznego, on Ci na pewno podpowie co i jak masz sobie w głowie poukładać, żebyś od nadmiaru wszelakich emocji, wyrzutów sumienia, gdybania, etc., nie "zwariowała".
Pamiętaj, to brutalne, ale Twoi rodzice, są dorosłymi ludźmi i powinni być odpowiedzialni, i nie zawsze i nie wszystko można tłumaczyć chorobą ....
Zgadzam się z poprzedniczką. Poszukaj pomocy u psychologa. Jeżeli teraz nie jesteś na to gotowa (a Ty wiesz to najlepiej) za jakiś czas spróbuj..Nie obwiniaj się, nie jesteś wyrodną córką - chcesz jak najlepiej dla rodziców, ale musisz zrozumieć, że są dorośli - pomyśl też o sobie proszę.
Trzymam za Ciebie, za Was ..kciuki.
Święta racja. Czasami trzeba powiedzieć stanowczo. W moim przypadku było tak, że mama powiedziała "nie będę brała już leków", a ja na to- komu zrobisz na złość tylko sobie, powiedziałam jak tak chcesz, trudno. Noi mama leki bierze jak brała.
To ci chorzy czasami chcą , żeby nad nimi nadskakiwać, chcą być na pierwszym miejscu, choć może nie złośliwie, ale zachowują sie tak jakby tylko oni byli najważniejsi. Są, ale my też żyjemy, mamy dzieci, męża i nie możemy być i zachowywać sie jak zamknięci w klatce. Musisz więcej docenić siebie, a będzie Ci lepiej, to na pewno.
Jeśli chodzi o Hospicjum, tu nie ma co namawiać, tu trzeba to załatwić bo możesz sobie nie poradzić. Ja poszłam do lekarza wziełam skierowanie, zadzwoniłam do HD, umówiłam na dany dzień i oznajmiłam mamie, że przyjedzie lekarz i pielęgniarka.
Powiedziałam, że to jest pomoc dla niej i dla mnie. Koniec gadania.
Mają też psychologa więc lepiej byc nie może.
A pracę pielegnuj bo wiesz jak to dzisiaj jest, a żyć z czegoś trzeba.
Pozdrawiam.
Jestem już w Jeleniej Górze, w pracy. Ciągle funkcjonuję na granicy histerii, chociaż wiele rzeczy udało się załatwić pozytywnie.
Po pierwsze zapisałam wczoraj Tatę do hospicjum domowego - zgodził się. Dziś będzie miał pierwszą wizytę - rozmawiałam rano z Panią Doktor przez telefon, starając się przed wizytą przekazać jak najwięcej faktów i opisać sytuację w domu u Rodziców.
W piątek byliśmy u Pani Onkolog, która stwierdziła infekcję w oskrzelach Taty (dostaliśmy antybiotyk) oraz przepisała tramal na razie w najniższej dawce (Tatuś mówi, że działa). Rano i wieczorem dzwonię i będę dzwoniła do Taty z "poleceniem" wzięcia leków. Wiem na pamięc, co i w jakiej dawce ma brać, tak więc z marszu mówię, co i jak.
Jednocześnie Pani Onkolog bardzo pomogła namawiając Tatusia, aby wziął też skierowanie do hospicjum domowego. Wyjaśniła, że w razie zaostrzenia choroby zawsze może tam pójść na kilka dni, podbudować siły a następnie wrócić do domu - taka forma szpitalno-pobytowa. Tatuś dał się namówić i mamy w domu skierowanie do hospicjum stacjonarnego.
Ale i tak mam straszne uczucie rozdarcia - ciągle mam uczucie, że powinnam być przy Tacie, a jestem w pracy, 500km od niego. :(
Ten stan na granicy histerii utrzymuje się we mnie od poniedziałku, kiedy to moja Mamusia zrobiła mi karczemną awanturę za to, że przekazałam jej zdanie jej lekarza, że jej choroby nie zagrażają życiu i nie są ciężkie i że spokojnie może normalnie funkcjonować - ubierać się, wychodzić z domu itd. Zwyzywała mnie, lekarza, wszystkich awanturowała się, klęła, zagroziła, że nie będzie brała leków, krzyczała, że chce umrzeć i że ona poświęciła dla mnie życie, taka biedna i chora a ja ją taka świnia jestem.... I to wszystko przy Tacie.
Płakałam potem przez 3 godziny i nie umiałam się opanować. Histeria totalna. Normalnie nie mogłam zatamować łez, jak z zepsutego kranu się ze mnie lało. Od tamtego czasu nie umiem dojść do siebie - tak mi się wszystko trzęsie w środku.
Przepraszam, że pomieszałam wątek merytoryczny z kciukowym, ale w głowie też mi się pomieszało. Mam wrażenie że lecę w dół i nigdzie nie mam oparcia.
Poprosiłam Panią doktor, aby porozmawiała też z moim Bratem przyrodnim, który mieszka z rodzicami w Warszawie, w jednym mieszkaniu. On jest miły i chętny do pomocy, ale mój Ojciec, którego jest pasierbem, nie chce od niego pomocy. Od Mamy zresztą też nie chce, krzycząc na nią, co Mama skwapliwie wykorzystuje skarżąc mi się, jak to on ją traktuje :(
Na mnie też Tatuś krzyczy, żebym mu dała spokój i że nic nie chce, ale nie zwracam na to uwagi i robię swoje. Przecież to wina choroby a nie jego.
_________________ Monika -------
Gdzie jest mój Tatuś?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum