Ciśnienie szaleje, lekarz kazał nam to kontrolować. Na ogół jest bardzo niskie, 90/50, 74/46 (!!), ale czasem skacze do 170/100. Temperatura 35.5-9.
Lekarz z hospicjum jest bardzo miły i kompetentny, pierwszy raz od dawna mąż ma okresy bez bólu, jestem za to naprawdę wdzięczna. Wiem, że hospicjum nie wyleczy człowieka.
Ale jestem coraz bardziej przerażona... Chwilami mój mąż wygląda bardzo źle, wręcz boję się wychodzić z domu... Ale są też chwile, kiedy jest lepiej, ma względny apetyt, całkowicie jasny umysł. Boję się. Nie potrafię sobie wyobrazić najbliższej przyszłości.
A to jest w tej paskudnej chorobie bardzo ważne, wiem bo u nas długo trwało zanim ból opanowaliśmy.
Monika_75 napisał/a:
Ale są też chwile, kiedy jest lepiej, ma względny apetyt, całkowicie jasny umysł.
I te chwile pielęgnuj, wykorzystuj na wspólne rozmowy i bycie razem.
Monika_75 napisał/a:
Boję się. Nie potrafię sobie wyobrazić najbliższej przyszłości.
To normalne, ten strach nam wszystkim towarzyszył, właściwie od chwili postawienia diagnozy do samego końca, niczym nie szło go zagłuszyć. Dasz radę to przetrwać, tak jak my wszyscy, nie myśl o przyszłości, ona sama przyjdzie, wykorzystuj wspólnie spędzony czas.
Mocno Cię przytulam i bądź silna na tyle na ile potrafisz.
Dziękuję
Rzeczywiście te ostatnie dni bez bólu to coś (w pozytywnym sensie) nowego. Mój mąż jest bardzo zadowolony z opieki hospicyjnej, widzę, że wręcz ożywia się i promienieje przy tych wizytach, może dlatego, że całe życie miał pracę polegającą na kontakcie z ludźmi, a w ostatnich latach tego zabrakło (nie pracuje od diagnozy, od 2009). Teraz, poza tym ciśnieniem, które wywołuje złe samopoczucie, największym problemem są niestety zaparcia. Przeglądam forum i widzę, że zastosowaliśmy chyba już wszystko, także forlax (dwa razy) - także bez efektu. Dopiero wczoraj, w desperacji lewatywę - trochę pomogło. W czwartek będzie lekarz, musimy do tego wrócić. Zaparcia potrafią trzymać ponad tydzień, mąż przy tym dużo pije, także maślanki z otrębami, kompot ze śliwek, pastę z senesu i suszonych owoców (przepis od lekarza z HD), siemię, laktulozę, do tego xenna, teraz ten forlax - nic nie pomaga.
[ Dodano: 2016-01-04, 13:39 ]
No i dzisiaj znowu zasłabł na dializie :( Ech, za dużo na jednego człowieka...
Monika_75,
A jak dużo je Twój mąż? Może niekoniecznie macie do czynienia z klasycznymi zaparciami, ale ze zbyt małą masą pokarmową w jelitach? Wtedy trudno oczekiwać regularnych wypróżnień. Dodatkowo silne leki przeciwbólowe ( co dokładnie Mąż dostaje?) mogą skutkować sporymi problemami.
Lewatywa z kawy pewnie i jest skuteczna, ale ( nie gniewaj się izajarz) chyba nie poleciłabym jej osobie dializowanej, z krwawieniami z pęcherza i generalnie w naprawdę ciężkim stanie ogólnym.
Być może również rozwój guza w pęcherzu powoduje ucisk w obrębie jelita grubego, nie wiem.
Ale zdecydowanie pytajcie lekarza. Póki co najbezpieczniejsza jest opcja z dbaniem o odpowiednią ilość wypijanych płynów.
Sił życzę, trzymajcie się.
Je dość dobrze, od miesiąca, kiedy ma dializy, apetyt mu się poprawił. Nie są to ogromne ilości, zjada śniadanie (np 2 kanapki), jednodaniowy obiad (gęsta zupa lub drugie danie), coś na kolację. Pije ok. 1,5 litra. Przez dwa miesiące przed leczeniem szpitalnym było strasznie, prawie nie jadł, wymiotował (wszystko z niewydolności nerek), schudł wtedy prawie 30 kg. Teraz waży 74 kg (180 cm wzrostu), to może nie wydaje się mało, ale skóra wisi, nogi i ręce ma bardzo chude.
Lewatywę, tak jak pisałam, w końcu zrobiliśmy, ale też się trochę obawiam tej metody jako regularnego sposobu na wypróżniania. Z leków są teraz: Melodyn 35+52,5 (naraz, co 3 dni) + Lyrica (pregabalina) 75 mg raz dziennie + Bunondol 0,4 doraźnie. I to pomaga, nawet Bunondol bierze tylko przy przewozie na dializy (przesiadanie się na łóżko, wózek - powoduje ból). Lekarz będzie w czwartek.
Mój Mąż zmarł 28 marca, w poniedziałek wielkanocny. Miał 67 lat. Ostatnie trzy tygodnie spędził w hospicjum stacjonarnym ze względu na dolegliwości fizyczne nie do opanowania w domu. Rak przeżarł się na zewnątrz, wylał się na całe podbrzusze.
Do końca chciał żyć, nie chciał odchodzić. Do końca jadł i pił, walczył do ostatniego oddechu. Odszedł bez bólu (dzięki pracownikom HS), ale świadomie. Byliśmy z nim, nie mogliśmy nic więcej zrobić.
Monika 75 - tak bardzo Ci współczuję, życzę dużo siły w tym smutnym czasie. Przeżywałam to samo rok temu, mój mąż odszedł w I Święto Zmartwychwstania. Jestem myślami z Tobą. Niech koniec cierpienia Męża będzie dla Ciebie pocieszeniem.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum