O morfologii krwi np. tutaj oraz tutaj (są tam podane oznaczenia, o które pytasz).
Spadek markera - i to niemal trzykrotny - zdaje się wskazywać na skuteczność leczenia na obecnym jego etapie.
Jednak biorąc pod uwagę wysokie stadium zaawansowania choroby, trudno powiedzieć, jak bardzo długotrwała będzie to tendencja.
Scyntygrafia mogłaby służyć ocenie występowania i rozległości przerzutów do kości.
Jeżeli wynik byłby negatywny (brak przerzutów), mógłby służyć za punkt odniesienia dla porównań w przyszłości.
_________________ Solve calceamentum de pedibus tuis: locus enim, in quo stas, terra sancta est [Ex: 3, 5]
Bardzo dziękuję Richelieu za tak szybką odpowiedź.
Mam wielką nadzieję, że może jednak wszystko będzie dobrze.
Rozumiem, że ta scyntygrafia kości powinna być raczej zrobiona? Tylko dlaczego nie dali skierowania. Muszę się o to upomnieć.
Czy to możliwe, aby w tak zaawansowanej chorobie sama operacja tak dużo pomogła?Poza operacją mama jeszcze nic innego nie miała. Dopiero zaczynamy leczenie.
Wiem, wiem.
Po prostu chyba wszyscy liczymy na cud.
Rozumiem, że wcześniej albo później ale będzie źle
Oby jak najdłużej było dobrze.
Pozdrawiam serdecznie.
[ Dodano: 2010-12-29, 23:47 ]
A czy jesteście w stanie określicz ile mamy jeszcze przed sobą?
Wiem, że to pytanie bardzo trudne, ale...
Na ile możemy jeszcze liczyć? Czy to miesiące, czy może jednak lata?
[ Dodano: 2010-12-30, 12:52 ]
Oj! Chyba postawiłam zbyt ciężkie pytanie.
Ale gdyby jednak ktoś mógł mi cokolwiek powiedzieć
Witam.
długo mnie nie było, ale to dlatego, że mama czuła się świetnie. Humor jej dopisywał, nastawienie jej się bardzo poprawiło.
Cały czas bierze Megesin. Jutro mieliśmy jechać na kontrolę do CO B-szcz, ale okazało się, że nie ma mamy lekarza, a poza tym mają jakiś remont i nie dadzą rady zbadać markerów. Tak więc wizytę przełożyliśmy na 07.02.
Ale od wczoraj mamy problem. Mama zaczęła plamić! Nie jest to mocno, ale jest. Dziś rano zadzwoniłam do jej lekarza aby ustalić co z wizytą i powiedziałam o tym plamieniu. Kazał odstawić leki, stwierdził, że to prawdopodobnie od nich.
Co teaz, jeśli mama nie będzie mogła ich brać? Martwi mnie, że od dziś do 07.02 będzie bez jakichkolwiek lekarstw.
I jeszcze jedno. Jakieś 3 tygodnie temu mama miała jednorazowy wzrost ciśnienia 190/130 i puls 100. Pojechaliśmy z nią do szpitala, tam dali jej kroplówkę, wykluczyli zawał i puścili do domku. Od tej pory wszystko w normie.
Co o tym wszystkim myślicie? Co dalej z mamy leczeniem?
A tak w ogóle to męczy mnie to, że mama o niczym nie wie. Lekarz tak kazał i mi też się wydawało, że tak jest lepiej. Ale sama nie wiem czy to dobrze. Kiedy z nią rozmawiam, to ona cały czas wówi, że skoro się tak dobrze czuje to znaczy, że leki pomagają. Nawet wczoraj kiedy zaczęła plamić, to stwierdziła, że to na pewno oznaka, że lek pomaga?
Jest mi ciężko ciągle jej mówić, że nie ma się czym przejmować, że wszystko będzie dobrze. Gryzie mnie sumienie. To takie okłamywanie jej, robienie nadziei. Powiedziałam mężowi, że uważam , że mama powinna wiedzieć o swoim stanie. Ale mnie wyzwał...
Ona sądzi, że na 100% wyzdrowieje. Czy my nie robimy błędu?
Sprawa jest bardzo delikatna. To Ty najlepiej znasz mamę i dzięki temu możesz z pewną dozą prawdopodobieństwa przewidzieć, jak może zareagować na prawdę odnośnie swojego stanu zdrowia. Bo takie wieści mogą wpłynąć zarówno mobilizująco jak i deprymująco, a wiadomo, że stan psychiczny chorego bezpośrednio przekłada się na skuteczność terapii. Ja na Twoim miejscu rozważyłabym np. stopniowe wdrażanie informacji - żeby nie wszystko mówić od razu, ale jednak powoli zbliżać się do faktycznego stanu. To może jej pozwolić uporządkować jakieś swoje sprawy.
Dzięki K2196.
Ja najchętniej bym mamę uświadomiła. I tu masz rację, że delikatnie, stopniowo, ale jednak do celu. Ale to moja teściowa i więcej do powiedzenia ma tutaj mój mąż i jego siostra. To oni muszą podjąć tą decyzję. Lepiej znają mamę. Ja wiem, że gdyby poznała prawdę to by się zupełnie załamała, poddała. Jednak uważam, że powinna wiedzieć, powinna być świadoma tego z czym walczymy. Teraz cały czas jej wmawiamy, że nie ma się czym przejmować, że będzie ok, że lekarz powiedział, że wyzdrowieje. Ale mi coraz gorzej patrzeć jej w oczy i to mówić.
jeszcze miesiąc temu uważałam,ze należy uświadomić chorego,ale na dzień dzisiejszy troszkę zweryfikowałam swoje podejście,moja mama BYŁA twardą babką i wydawało mi się,że zniesie wszystko,ale teraz widzę,ze ona woli jak to ja się wszystkiego dowiaduję i stopniowo jej uswiadamiam,ona nawet nie pyta,czeka aż ja cos powiem
tak było gdy okazało się,że jest podejrzenie meta do głowy,więc zaczęłam od tego,że jest podejrzenie czegoś tam i tak pomalutku z każdą rozmową coś dodaję,tłumaczę jaki to rak(oczywiście w ramach mojej skromnej wiedzy)
z kolei dziś odwiedziłam wujka który walczy z tym gnojkiem już 3 lata i wiem,że cała prawda by go załamała,ale nigdy nie padło z moich ust słowo że wyzdrowieje i będzie ok bo tak nie będzie
musicie znaleźć swój sposób
ściskam serdecznie
Witajcie.
Piszę, ponieważ potrzebuję Waszej pomocy.
Dziś byłam z mamą w CO i wyszłam z tamtąd głupsza niż weszłam. Już zupełnie nic nie rozumiem . Ale zacznę może od początku.
Dzisiejsze wyniki krwi (oczywiście tylko te, które są poza normą):
CA 125 426!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
CA 15-3 23,32
HGB 10,6
piszę to z głowy bo mama z nerwów gdzieś zgubiła wyniki
Z wynikami trafiłyśmy do Pana doktora. Usłyszałam, że to raczej "nie jest rak trzonu macicy, a raczej jajnik"!!!!!!!!!!!!!!!??????????????????????????????????
Lekarz stwierdził, że te wyniki wskazują na raka jajnika, że jest to dla nas miód na uszy ponieważ w związku z tym istnieje duże prawdopodobieństwo, że chemia podziała. Później wróciłam jeszcze do niego, ale bez mamy, bo nie za bardzo dotarło to do mnie i nie za bardzo cokolwiek rozumiałam. Spytałam się wprost o co chodzi w tym wszystkim?
Najpierw po operacji(w szpitalu powiatowym) informują nas, że to od jajnika, że nie ma się czym martwić. Potem, kiedy są już wyniki badań histopatologicznych wszyscy(w CO, prywatnie) stawiają na mamie krzyżyk i współczują bo nic się z tym nie zrobi, bo to rak trzonu macicy, który na nic nie reaguje. Mama dostaje tabletki Megesin, które jak już tu wspomniałam odstawia po jakimś czasie, bo plami, na wyraźne życzenie lekarza. A dziś ten sam lekarz mówi , że to "chyba" jednak jajnik i że może wszystko będzie ok. Mama dostaje skierowanie na chemię na 22.02. Ludzie!!!!!!!!!!!!!!!!!Zadałam lekarzowi pytanie na jakiej podstawie to wszystko się tak zmienia. Ja wiem, że powinnam się cieszyć, ale niech mi to logicznie wytłumaczy. A on na to, że z wyników krwi widać że to jajnik, bo CA 125 to marker jajnikowy. To spytałam skąd teza, że był to trzon macicy. Odp: Z badań histopatologicznych. Nadal nic nie rozumiałam , ale Pan doktor stwierdził, że zadaję mu za dużo pytań, że ma już dość. I na tym się skończyła nasza wizyta. Do teraz nic nie rozumiem. O co tu chodzi? Na co w końcu mama choruje i co z tym dalej.
Bardzo proszę Was o pomoc w zrozumieniu tego, bo ręce mi dziś opadły.
Co w końcu z mamą jest?
Czytając Twoje relacje bardziej rzetelna wydaje mi się diagnoza postawiona na podstawie wyniku badania histopatologicznego aniżeli na podstawie wartości markera.
Ponadto pośrednio za tym też przemawia umiejscowienie i wielkość zmian nowotworowych: zajęcie trzonu macicy i pęcherza.
Jeżeli nawet okazałoby się, że jest to zaawansowany rozsiew raka jajnika, lepiej reagującego na chemioterapię niż rak trzonu macicy, to ze względu na rozległość i zaawansowanie tych zmian moim zdaniem radykalne ich wyleczenie byłoby co najmniej bardzo trudne.
Cieszyć się trzeba, że jest dobra reakcja na dotychczasowe leczenie i jak dotąd nie dochodzi do chemiooporności.
Tyle potrafię powiedzieć na ten temat, uważam, że to jednak lekarz - dysponując Waszą dokumentacją i pełną wiedzą o historii choroby - powinien wyczerpująco poinformować Was o możliwym dalszym postępowaniu i zaproponować optymalną terapię.
Pozdrawiam.
_________________ Solve calceamentum de pedibus tuis: locus enim, in quo stas, terra sancta est [Ex: 3, 5]
Bardzo Wam dziękuję za tak szybką reakcję.
Ja już naprawdę nie wiem co będzie dalej. Tak jak napisałam lekarz aż się wkurzył kiedy zaczęłam zadawać mu te pytania.
Najgorsze jest to, że przedtem cały czas mówił, że chemia w mamy przypadku nic nie da, a wręcz przeciwnie, mamie będzie jeszcze gorzej, bo napewno nie pomoże a może zaszkodzić. Przecież pytaliśmy, prosiliśmy o chemię. Stwierdził, że tylko hormony, nic więcej nie mógł nam zaproponować. Teraz nagle serwuje chemie, wysadzie nie bardzo wiedzac co mamie jest, bo wszystko jest na chyba. A co jak chemia nie pomoze, tylko zaszkodzi.
[ Dodano: 2011-02-09, 14:16 ]
Richelieu, co do dokumentacji i wiedzy lekarza prowadzącego, a tego co tutaj do tej pory opisałam to w zasadzie starałam się Wam przekazać wszystko. Cała mamy choroba zaczęła się kiedy na początku grudnia wykryto tego wielkiego guza, potem to już była operacja, a to co dalej, to już wszystko Wam opisałam.
Dla mnie to niezrozumiałe, że histopatologicznie, czyli jak rozumiem w mikroskopowym badaniu tkanek stwierdza się raka trzonu macicy, a po wzroście CA 125 mówią, że to chyba jajnik. Czy to w ogóle jest możliwe?
A poza tym, mama znów czuje się niezbyt dobrze, a nawet powiem, że kiepsko. Chyba Wam nie wspominałam, ale od kilku dobrych lat mama ma chorobę zwyrodnieniową stawów. Miała już taki okres, że ledwo chodziła. Ale załatwiliśmy jej jakieśdobre zastrzyki w kolana które postawiły ją w miarę na nogi. Ostatnio było całkiem dobrze. Potem wyszła sprawa raczyska, gdy zaczęła brać tabletki to tak jak pisałam, czuła się świetnie. Jak ją znam to naprawdę nie pamiętam jej w tak dobrej kondycji. Ale od kiedy odstawiła te tabletki to wszystko z powrotem zaczęło się walić. Strasznie ją bolą stawy, ma problemy ze wstawaniem, z codziennymi czynnościami. Dziś kiedy u niej byłam to wyglądała bardzo żle. Ledwo chodzi. Mówi, że czuje się bardzo słabo, tak jak przed operacją. Co to może być? Czy to może mieć coś wspólnego z rakiem, czy może raczej psychicznie mama nie daje rady?
Proszę pomóżcie nam!
Ja już po woli tracę siły i coraz częściej przychodzą złe myśli.
Mama coraz gorzej się czuje. Ledwo chodzi, jest słaba.
Dziś byliśmy na USG. I załamałam się!
Oto opis badania:
Wątroba normoechogeniczna, bez zmian ogniskowych. Pęcherzyk żółciowy bez złogów. Drogi żółciowe wewnątrzwątrobowe oraz PŻW nieposzerzone. Trzustka o jednorodnej echogeniczności, bez zmian ogniskowych o prawidłowych wymiarach. Śledziona jednorodna, wymiary w normie. Obie nerki prawidłowej wielkości, bez złogów i zastoju moczu. Grubość warstwy miąższowej w normie. Pęcgerz moczowy słabo wypełniony. Okolica okołoaortalna w normie.
Za pęcherzem widoczna lito-torbielowata zmiana 100x65x66 mm o charakterze TU. W prawej pachwinie widoczne węzły chłonne dł do 17 mm, o prawidłowej echogeniczności i echostrukturze.
W górnej części blizny pooperacyjnej podskórnie położony zbiornik płynowy o śr. 10 mm.
Lekarz powiedział nam, że góra wygląda dobrze, ale dół źle. Z całą pewnością powiedział, że coś tam jest, nie wie czy to się coś odbudowało. Powiedział, że w dzisiejszym badaniu nie jest w stanie określić co to może być. Będzie potrzebne kolejne USG jak mamę 22.02 zawieziemy do CO, albo tomografia, która dokładnie to wyjaśni. Poprosił, abył przyszła do niego, jak się wszystko wyjaśni, bo sam jest ciekawy co to jest.
Mama się załamała, stwierdziła, że doszło do niej że powoli umiera. Ja staram się ją podtrzymywać na duchu, ale sama nie wiem już co się dzieje i co jej mówić.
Proszę Was o pomoc. Może jednak Wy mi powiecie coś konkretnego.
Za pęcherzem widoczna lito-torbielowata zmiana 100x65x66 mm o charakterze TU
To jest bardzo duża zmiana, i na pewno nie jest to coś, co powinno być w organizmie zdrowego człowieka.
Charakter TU = guzowy (łac.: tumor = guz).
Niestety, na podstawie tego co o tym wiemy - powyższy cytat - praktycznie nie można powiedzieć czegokolwiek więcej, tym bardziej, że nawet lekarz dysponujący bogatszą dokumentacją też dokładnie nie wie, co to jest.
Na podstawie dotychczasowych Twoich postów mogę przypuszczać, że jest to guz o charakterze przerzutowym od stwierdzonego nowotworu trzonu macicy (ewentualnie - jak lekarz brał pod uwagę - jajnika, ale moim zdaniem jest to mniej prawdopodobne).
W tej sytuacji nic innego mi nie przychodzi na myśl, jak zgodzić się z jego zdaniem, że trzeba zaczekać na wynik TK.
_________________ Solve calceamentum de pedibus tuis: locus enim, in quo stas, terra sancta est [Ex: 3, 5]
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum