Witam.
Tak się składa ,ze ze śmiercią bardzo często się spotykam,bardzo często z ludźmi chorymi rozmawiam na ten temat .Czasami potrafię to ludziom wytłumaczyć,czasami przestają się bać a najbliższa rodzina przechodzi to lżej.
Bo choćby nie wiem jak to tłumaczyć i jak opisywać to pozostanie to wielkie przeżycie,wielka trauma.Na początek wkleje to co mówi na ten temat Pismo Święte
J 6,55.60-69
„Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. A spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać? Jezus jednak świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego, jak będzie wstępował tam, gdzie był przedtem? -- " Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda". -- Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą. Jezus bowiem na początku wiedział, którzy to są, co nie wierzą, i kto miał Go wydać. Rzekł więc: Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli mu to nie zostało dane przez Ojca. Odtąd wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: Czyż i wy chcecie odejść? Odpowiedział Mu Szymon Piotr: Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga.
Może tyle tytułem wstępu.
Podczas wizyt u ludzi w terminalnym okresie choroby bardzo często rozmowa schodzi na temat życia i śmierci.Bardzo często pada pytanie to dlaczego nikt nie przyszedł powiedzieć co tam jest ,jak tam jest.
Ale czy tak naprawdę nikt nie przyszedł dać znać że odchodzi?
Czy nikt nigdy nie dostał w jakiś sposób znaku ,że coś się dzieje nie tak.Albo coś spadnie co nigdy spaść nie powinno,albo coś się tłucze po mieszkaniu.
Dzieją się takie cuda ,które normalnie dziać się nie powinny.To po pierwsze.
A po drugie.Autentyczne przejście na drugą stronę czyli relacje ludzi ,którzy przeżyli śmierć kliniczną.
Jest ich bardzo niewielu,bo po takim przeżyciu tydzień przebywa się na OIOM-ie.
Nie mówię o "wyjściu duszy z ciała" bo to sam przeżyłem,zresztą nie tylko ja bo i inni też to opisali.
I tutaj jest odpowiedź ,że jednak nie jest tak do końca.
A jak ja to tłumacze i choremu a przy okazji i rodzinie.
A co by było gdyby dusze naszych zmarłych przyszły i powiedziały np tak "a zostawcie to wszystko bo tam jest tak dobrze".
Kto zamieszkiwałby ziemię? kto wychowywałby dzieci?
Czasami ból zęba odbiera chęci do życia,czasami byle problem urasta do takiej rangi,że odbiera chęć do życia.Ile razy my sami mieliśmy dość tego życia z byle problemu?który
mijał,z którego później się śmialiśmy.
Często do tego dodaje jeszcze pytanie a kto by spłacał kredyty,tak dla rozluźnienia atmosfery.
I jest to normalna kolej rzeczy albo inaczej tak to nasze życie się toczy.Ludzie się rodzą ,kochają, żenią,płodzą dzieci,później je wychowują a na końcu odchodzą.
I zaś następne pokolenie a potem zaś następne i tak się to toczy.
W moim ulubionym filmie "Zielona Mila" Tom Hanks już jako bardzo stary człowiek powiedział ,że Pan Bóg pokarał go długim życiem.I faktycznie długie albo nawet bardzo długie życie jest karą Boską,dlatego ,że musiał pogodzić się z odejściem osób najbliższych.
Kto by tego chciał?kto by chciał żyć np 120 lat pochować swoje dzieci,swoje wnuki?
Co pomaga przeżyć śmierć osób bliskich?
Rozmawiałem ostatnio z psychologiem pochodzącym z Bieszczad.Tam na terenie niektórych wsi istnieje "instytucja płaczki".
Polega to na tym ,że na pogrzeb przychodzi 10 "bab" tzw płaczek.W pewnym momencie zaczynają tak płakać,że wszyscy uczestnicy płaczą rzewnymi łzami.
I właśnie łzy pozwalają ludziom lżej przeżyć okres żałoby,Nie chodzi tutaj o to,żeby zapomnieć,bo tego się nie da,ale o to żeby to lżej znieść,łatwiej przejść do normalnego życia.
Następne to nie przebywać samemu .To jest najgorsze co może być.Będąc w domu samemu człowiek zaczyna myśleć.A jak zacznie myśleć to nic dobrego nie wymyśli.
Wizyty u rodziny,znajomych .Rozmowa może i wspólny płacz,jeżeli jest taka potrzeba.Nie wstydźcie się tego.To pomaga.
Dzieci po śmierci rodziców.
Miałem 15 lat jak zmarła moja mama.W 1970 roku nikt nawet nie pomyślał o wizycie u psychologa.Sam sobie musiałem z tym poradzić,i sobie poradziłem.Na pewno mnie to też zmieniło.Bardzo wcześnie musiałem sie z tym zmierzyć,musiałem poznać tą ciemną stronę życia.
Trzy lata temu nagłe na serce zmarł mój kuzyn.Zostało troje dzieci.Najmłodszy w wieku
chyba 13 lat.Był przy tym jak ojciec umierał,patrzył na to.Było to dla niego bardzo wielkie przeżycie.I też było pytanie do którego psychologa się udać?
Na szczęście obyło się bez tego.Raczej w tym wieku należy psychologa unikać.Pomyślcie co by się działo gdyby w szkole się dowiedzieli ,że taki młody człowiek chodzi do psychologa.To dziecko w szkole miało by delikatnie mówiąc przewalone.
I już na koniec.Czy warto zmieniać świat.Niech on się kręci tak jak się kręcił.
Rodząc się pamiętamy naszych dziadków a czasami i pradziadków.
A potem odchodzą po kolei pradziadkowie potem dziadkowie potem kolej na naszych rodziców a na końcu i na nas.I tak to jest od wieków i nie ma co zmieniać ani za bardzo się bać.Słońce wstanie i zajdzie czy z nami czy bez nas.Lata ,miesiące i dni będą następowały tak jak to jest do tej pory czy z nami czy bez nas czy z naszymi bliskimi czy bez.
Tak jesteśmy stworzeni i niech tak już zostanie.
Pozdrawiam. |