Witajcie!
nie mam dobrych wieści...
Babuleńkę w piątek R wzięła do szpitala.
Ciężkie w przebiegu, obustronne zapalenie płuc.
Stan krytyczny.
Gorączkę zbili dość szybko, zacewnikowali, bo nie kontrolowała wypróżnień.
Cały czas jest pod kroplówkami i tlenem.
Wydawało się, że stan zdrowia odrobinkę się poprawił...
W sobotę i niedzielę zjadła mi kilka łyżek zupy i brzoskwinek, które uwielbia.
Wtedy była jeszcze przytomna i kontaktowała- miała oczywiście majaki i dużo podsypiała.
W sobotę był u Niej ksiądz.
Wyspowiadała się i przyjęła SNCH.
Wtedy jeszcze nas poznawała, pytała o prawnuka.
W nocy miała trudności z oddychaniem.
Majaczyła, zrywała się, nie mogła znaleźć sobie miejsca.
Dzisiaj nikogo nie poznaje, jeśli ma otwarte oczy- patrzy niewidzącym wzrokiem.
Raz jej zimno, raz gorąco.
Wstaje, chce wyjść na zewnątrz- bo się dusi.
Nie kontaktuje, woła bliskich, mówi od rzeczy.
Nie chce pokarmu, pije.
Bardzo zmieniła się na twarzy...
I te Jej oczy, kochane oczy- są jakby za galaretką...
Wiem, że to potwornie zły znak.
Wyłam jak bóbr, bo przypomniałam sobie w szpitalu, jak Babusia robiła pierogi z serem i śpiewała mi: "chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi, kogo lisek przyodzieje, ten się nawet mie spodzieje" i odwracała głowę niby, że nie specjalnie.
A ja, bąk niewiele większy od mojego Synka pałaszowałam ser, który w piramidkach wcześniej ułożyła na cieście.
Potem z przejęciem szukała tego LISA, a ja z dziobem pełnym sera, zaśmiewając się tarzałam się obok Niej...
Jezu i ten najlepszy na świecie żurek na zakwasie i placki z blachy i drożdżówki i sernik i murzynek, które piekła specjalnie dla mnie...
A teraz leży Kruszyna, niewiele większa od wróbla i cierpi
Dziadziuś.
Dziadziuś też jest w spitalu, od soboty.
Zawieźliśmy Go w odwiedziny do Babci, ale źle się poczuł i Go zostawili.
Grypa bardzo osłabiła serce.
Humor jak na okoliczności ma dobry.
Bóle brzucha coraz bardziej intensywne.
Męczące biegunki.
W nocy pluł krwią.
Dziś mieli mu zrobić USG i zlecili konsultację laryngologiczną.
Jest samodzielny, na chodzie, ma apetyt.
Stosunkowo dobrze wygląda.
Też nachodzą mnie wspominki:
Jak Dziadkowiak z Babcią przynośili mi podczas żniw całe wielkie gałązki jeżyn, bo byłam grzeczna i siedziałam na snopku, kiedy Oni pracowali. I liczyłam zające, bociany itp.
Jak Dziadek wspinał się na drzewo po moje ulubione wiśnie, albo kiedy kradłam Mu z traktora śliwki, które schował sobie na przekąskę...
Albo, żeby mnie, małego niejadka zmobilizować do jedzenia- pozwalał boksować się po brzuchu, za łyknięty kęs... a był świeżo po resekcji żołądka, z powodu wrzoda
.
A jak byłam chora to udawał, że jest kowbojem i próbował ujeżdzać to cielaka, to świnki- tyko po to, żebym się śmiała
.
A teraz jest taki wyniszczony chorobą...
Pamiętacie, jak pisałam, że panicznie boję się, żeby podczas tego czasu, którego poświęcamy Dziadkowiakowi bardziej intensywnie nie umknęła mi niespodziewanie Babuleńka??
Chyba powinnam być wiedźmą...
bo tak się właśnie dzieje
I każy dzień zaczyna się z obawą...
Pozdrawiam Was wszystkich.
[ Dodano: 2011-01-11, 16:41 ]
Babusince doprowadziłam język, usta i wargi do stanu używalności.
Wymusiłam zrobienie maczaków i pędzlowałam wszystko, bo to była jedna wielka, biała skorupa. Wyschnięta do granic, wysuszona.
A teraz jest jak nowa
A i najważniejsze! Mnie poznawała!!!!!!!
I mojego mężusia.
I słyszała jak mówiłam Jej, że Ją kocham.
I odpowiedziała. i mnie tuliła.
I Dziadkowiaka zacałowałam.
echhh...