Kochani,
Piszę tutaj, bo może komuś te informacje będą pomocne. Jak wyglądały ostatnie chwile, ile trwało odchodzenie, jak można pomóc i jak sobie radzić z emocjami.
Mama została zdiagnozowana 4,5 roku temu. Rak jajnika 3C. Leczenie-standard operacje i chemie, zabiegi typu nefrostomia, stomia… do kiedy można było. To był bardzo trudny i ciężki czas dla Mamy, dla nas zresztą też. Ale nie o tym.
Kiedy, w lipcu, niecałe 4 miesiące temu, Mama usłyszała, koniec leczenia, skierowanie do hospicjum, wtedy zaczęła się równia pochyła. Nam udało się tak zorganizować opiekę, żeby Mama była w domu. Otrzymaliśmy pomoc i wsparcie w ramach hospicjum domowego. A było to trudne, nie tylko ze względu na długą kolejkę oczekujących, ale też opór Mamy. Słowo hospicjum było niemalże zakazane w domu, nie było nigdy rozmów o śmierci, odchodzeniu, niczym z tym związanym. Mama do końca była święcie przekonana, że tak jest dobrze. Myślę, że nawet w dzień przed śmiercią nie wierzyła, że to już teraz, albo że do końca nie chciała nas swoją świadomością zbliżającej się śmierci obarczać. Piszę o tym, bo taka postawa się też zdarza i nie ma w tym nic dziwnego. Nie trzeba wtedy niczego robić na siłę. My z takiego założenia wyszliśmy- tematu śmierci nie było, bo Ona sobie tego nie życzyła, chociaż wiedziała, to oczywiste. Trudne to, ale uznaliśmy że najważniejszy jest Jej komfort i spokój.
Mama odchodziła w domu, otoczona naszą obecnością, miłością, troską i szeptanymi słowami. Ostatnie godziny (Jej było ich koło piętnastu od momentu ostatniego przebłysku świadomości) to czas okropny. Zadziwiające zaś było to, czego można się najbardziej obawiać-nie było w nim bólu fizycznego, który przez ostatnie miesiące i tygodnie Mamy nie opuszczał, mimo stosowania wszelkich metod jego łagodzenia. Ostatnie godziny były bez bólu, ale nie można było Jej dotykać ani przekręcać, żadnych czynności higienicznych, z wyjątkiem zwilżania ust. Nie wiem, czy to normalne, czy tak się zdarza, ale tak było. Zrezygnowaliśmy też z podawania płynów, nie dało się podłączyć ostatniej kroplówki, dotyk powodował grymas bólu, a my nie chcieliśmy, żeby przez to jeszcze cierpiała. Nie powiem, że jest to łatwe, tak pogodzić się i zaniechać , bo cały czas z tyłu głowy krąży myśl: a może się jeszcze ocknie, może należy jednak mimo wszystko to robić do końca…? I twarz, która tak bardzo się zmienia. Sama choroba nowotworowa odarła niebywale piękną kobietę z Jej urody, ale ostatnie godziny zmieniły Ją doszczętnie. Całemu misterium towarzyszyły wszelkie inne objawy zbliżającej się śmierci- coraz płytszy oddech, przypominający pracę respiratora, pół otwarte, nieobecne całkiem oczy, brak jakichkolwiek reakcji, i na koniec oddech stał się głośniejszy, żeby po niedługim czasie ustać.
W tych strasznych ostatnich momentach absurdalnie i zupełnie nieoczekiwanie pomagała nam myśl, że Mamy już z nami nie ma, jest w czymś w rodzaju poczekalni przed dalszą podróżą, a Jej ciało zostaje tutaj niczym zrzucona skóra węża-jeszcze przed chwilą wężem było, ale teraz to tylko skóra, opakowanie, bardzo obolałe, zmęczone i zniszczone…
Czemu o tak intymnym przeżyciu piszę? Bo może komuś żegnającemu najukochańszą osobę to pomoże. Tak silnie, jak Mama nie chciała w swoim życiu TEGO wiedzieć, ja chciałam i szukałam informacji na tym forum, wielokrotnie czytając przez łzy wątki o opiece paliatywnej i odchodzeniu. Może komuś da ulgę, albo pomoże ten wpis.
Pogrzeb odbył się w zeszłym tygodniu-na trumnie stało Jej zdjęcie. Mimo, ze zrobione już w trakcie choroby, w pełni oddające Jej piękno fizyczne, ciepło i wieczny optymizm bijący z Jej oczu. Taką Ją zapamiętamy.
Bardzo bym chciała podziękować tym, którzy pisali i piszą swoje historie tutaj i tym, którzy je moderują, za bardzo, ale to bardzo pomocne, wyważone zdania, podpowiedzi i szacunek do życia i śmierci.
Na pewno nie był to łatwy do napisania post, zwłaszcza, że dotyczy tak ciężkiego tematu jak śmierć kogoś bardzo bliskiego. Wielu z nas już to przeszło, inni mają to przed sobą. Trudne to są chwile, które w większości z nas odbijają się na długie lata, u niektórych ta trauma zostaje w sercu na zawsze.
Trudno w takich momentach coś mądrego napisać więc pozwól, że chylę czoła przed takimi osobami, które z taką miłością i ogromnym poświęceniem trwają i walczą o swoich chorych, że w tym ostatnim momencie Ich życia są razem i bezpiecznie w poczuciu miłości odprowadzają na tą drugą stronę.
Moja mama też nie rozmawiała o śmierci... A jakieś 2-3 tygodnie przed pytała kiedy w końcu wrócąjej siły... Mimo że była już po 10 dniowym okrecie nieprzytomności... Moja mama odchodziła w hospicjum, Lekarka mowiła że chce mnie przez swoją śmiercią "uchronić" , Udało Jej się, odeszla pó godziny przed moim przyjazdem....
ToCiężki czas dla Ciebie , ale też ulga że mama już nie cierpi. Przynajmniej ja tak czułam...
Trzymaj się cieplutko. Mama już odpoczywa, Byc może spotkała tam swoich bliskich którzy już odeszli... Będzie dobrze Trzymaj się :*
Mnie się to nie udało. Nie udało mi się dotrwać do końca z tatą. Zgodnie z jego decyzją ostatnie dni spędził w hospicjum stacjonarnym. Starałyśmy się z mamą być przy nim jak najwiecej. Ale w istatnią noc było tak trudno, ze moja mama zasłabła i musiała jechać do domu. Ja wytrzymałam do 24 i poczułam, ze dłużej nie dam rady. Pozegnalam się z tatą i wróciłam do domu. Zmarł rano, chwile po przyjściu mojej mamy, jakby na nią czekał. Mimo to mam wyrzuty sumienia, ze wymiękłam.
marzena66, [b]nikka, Marcin J,Ola Olka, zebrazebra8,[/b]
Dziękuję Wam za odzew i ciepłe słowa.
Nikka, my to chyba się znamy innego wątku...też (niestety; dotyczy wątku, nie znajomości)
zebrazebra8, tak tak, ja też te wyrzuty czułam, bo mimo czuwania wieczorem i w nocy na zmianę, ten ostatni oddech Mamy był bez naszej obecności. A jednie usłyszany. A przecież widziałam, że to już, niebawem i powinnam była cały czas być w Jej pokoju. Ale tak to już jest, odważę się nawet powiedzieć, że nic to nie ma wspólnego z wymiękaniem, chociaż jasne, że się boimy a samo świadkowanie temu momentowi budzi w nas sprzeciw. Wielokrotnie, tu również czytałam, że nasi bliscy często wykorzystują ten moment, kiedy nas nie ma obok. Nikka też o tym pisała.
Tak sobie myślę, może to brzmi dziwnie, że wystarczająco dużo cierpienia dostało się też nam, zostającym tu, jeszcze w czasie trwania choroby i umierania najbliższych, że już nie powinniśmy sami sobie dodawać kolejnych...Ściskam mocno i łączę w zrozumieniu i żalu.
Dziękuję za tą wiadomość. To jest coś czego panicznie się boję. Mama jest aktualnie w takim stanie, że raz jest jej lepiej raz gorzej. Nie wiem ile jeszcze to wszystko potrwa, ale najgorsze jest w tym wszystkim czekanie na to, żeby to 'jakoś' minęło. Mama jest po 5tej chemioterapii w przeciągu ostatnich kilku miesięcy (na przerzuty na wątrobe) i jej stan w żaden sposób się nie poprawia. Jedyna rzecz która daje tą głupią nadzieję, to to, że są takie dni kiedy rozmawia całkiem normalnie i to sprawia, że naiwnie wierzę, że to wszystko da się jeszcze cofnąć. Na dodatek u mnie w domu również ten temat jakby nie istnieje....
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum