Może to będzie kolejne pytanie do psychoonkologa a może i Wy powiecie jak to wygląda u Was. Chodzi mi o lęki nowotworowe u bliskich osób które zachorowały czy zmarły na raka.
Nigdy nie byłam nawet bliska hipochondrii. Uważałam, że wszyscy ja i moi bliscy będziemy żyli długo i w dorbym zdrowiu a pomrzemy ze zwykłej starości. A teraz, po tym jak zachorował i umarł Tata popadłam w jakieś lęki, obawy czy jak to nazwać. Nie o siebie się boję ale np o mamę. Nie to że dopatruję się wszędzie raka ale potwornie się boję. DO tego stopnia że mi się śni po nocach, a śni mi się np wynik mammografi mojej mamy z opisem zalecenie: naświetlania paliatywne (której nie robiła akurat ostatnio). Budzę się przerażona.
Choroba i śmierć Taty mnie połamały. Dotyk ostateczności był jak potężny cios a nie jak dotyk. Na myśl, że teraz miałabym jeszcze raz tego doświadczyć, że to może spotkać mamę tracę oddech. I nie wiem jak to oswoić. Jak sobie poradzić z takim strasznym strachem. Coś chyba jak trauma powypadkowa.
A jak jest z Wami? Jak sobie radzicie? I od razu mówie, to nie tak, że ja o tym rozmyślam i prowokuję te sny. To jest poza kontrola racjonalnej czesci mnie. Staram sie żyć "normalnie" nie pielegbowac swej rozpaczy ale pamiec o ojcu. I nie pielegnowac tych lekow. Ale one podnoszą łeb.
_________________ *Jedno tylko jest w tym dobre - rzuciłam palenie*
Szaraiwka,ja nie dopatruje się nigdzie raka,nie śnią mi się takie rzeczy.
Ale po śmierci mamy (a moja mamcia zmarła podczas snu) ciągle podsłuchiwałam śpiące osoby-dzieci,męża,tatę,jak u teściów byliśmy to także ich, czy oddychają.W nocy wstawałam i sprawdzałam, mimowolnie przez sen szturchałam mojego męża,aby tylko się poruszył.Było to strasznie dla mnie męczące,zresztą do teraz czasem jeszcze na tym się łapię.
Wiec sądzę,że może Ty akurat tak zareagowałaś na śmierć swojego taty.Wiem,że tego nie prowokujesz,to tak jakoś samo z siebie-stres....
szaraiwka
też tak miałam, śniło mi się że jestem chora na raka, że chodzę na naświetlania , do lekarzy w czasie jak tata jeszcze żył
teraz cokolwiek robię idę widzę go jak umarł i leży na łóżku
nie widzę już jego twarzy postury jak był zdrowy
widzę wychudzonego smutenego ojca który zmagał się sam ze sobą
patrzę teraz jak cierpi moja mama, jak nie potrafi w to uwierzyć -ja też zresztą
jest bardzo ciężko , może faktycznie potrzeba nam czasu dużo czasu, ale co zrobić jak nic nie przynosi ulgi , czas leci a ból ten sam i smutek...?!
SZARAIWKA- w związku z tym że moja mama jest w takiej sytuacji w jakiej jest (ciąglę wierzę w cud), jej starsza siostra również choruje jak moja mama, no może troszkę inny przebieg choroby- najpierw rak piersi później macica i jajniki, na szczęście ciocia nie ma żadnych przerzutów. Psiapsióła Kasiula z czerniakiem, sąsiadka śp. Zosieńka, cudowna kobieta, zmarła na raka w ciągu pół roku- nawet nie wiedziała ze go ma a jak sie dowiedziała było już wszystko zaatakowane.Siostra mojego taty też ma w tej chwili pousuwane narządy kobiece i długo mogła bym tak wśród rodziny i znajomych wymieniać...
Ja już popadłam w paranoję, boję się panicznie raka, wszystko co jest nie tak w moim organizmie, kźde jedno badanie doprowadza mnie do panicznego strachu.
Nigdy wcześniej nie bałam sie żadnej choroby- o raku myślałam że zawsze można z nim wygrać i nie bałam się tej choroby...
A teraz... Mojego strachu nie da się słowami opisac...
Mówią ,że czas goi rany i tak jest ale blizny zostają na zawsze .Najpierw Tato nie wybudził sie po II operacji ..Po śmierci mamy zmobilizowałam się do zrobienia badań żeby mnie dręczyły domysły .Kiedy wyniki okazały sie być dobre uspokoiłam się . Dręczyły mnie myśli dlaczego nie namówiłam mamy na badania ,dlaczego tak sie stało .Każdą śmierć swoich bliskich przeżywałam inaczej .Najtrudniej było mi kiedy odeszła moja chrześniaczka .Byłam przy jej śmierci i czułam sie bezradna .Zarzucałam sobie czy zrobiliśmy wszystko żeby jej pomóż wyzdrowieć .Każda kolejna chemia dawała nadzieję a jednak coraz bardziej wyniszczała . W tym żalu i rozpaczy po jej śmierci starałam sie pomagać jej małej córeczce i matce .To mi pomagało nie wracać myślami wstecz .Póżniej odchodziły następne bliskie mi osoby .Siostra zmaga się z czerniakiem ,jest po operacji i odpukać jest dobrze .Takie myśli ,które nawracają chyba każdy ma , kto stracił bliskich .To mija ale potrzeba czasu .Wraca kiedy odczuwamy u siebie niepokojące objawy .Dlatego lepiej zrobić badania to chociaż to nas uspokoi .O wiele gorzej znosimy odejście bliskich jeżeli byliśmy z nimi na co dzień,opiekowaliśmy się nimi .Przyznam ,że bywało i tak ze musiałam sie wspomagać tabletkami .W moim odczuciu to choć byśmy nie wiem jak sie starali to jak ktoś ma odejść to odejdzie .Dlatego nie warto sobie nic zarzucać ,bo to i tak nic nie da .Musimy żyć dalej wśród żywych .
Ciesze sie, ze znalazlam to forum. Mozecie mnie uznac za hipochonryczke, histeryczke itp. Pozwolcie mi prosze pisac. Tyle klebi sie w mojej glowie i nie bardzo mam z kim porozmawiac.
Chyba zaczynam fiksowac. W mojej rodzinie rak pojawia sie dosc czesto. Dziadek zmarl na raka pluc, drugi sp. dziadek - rak prostaty, sp. babcia - rak odbytu, sp. ciocia - rak zoladka, wujek - rak tchawicy, kuzynka (23 lata) - ostra bialaczka, a teraz jeszcze mama.
Ten rak sie tak kreci i kreci w poblizu. Jednka na wiesc o chorobie mamy w mojej glowie stanelo 'kiedy ja?', 'czy jestem nastepna w kolejce?' i panika. Niedlugo zrobie badania genetyczne i wezme szczepionke na HPV. Jednak co jeszcze moge zrobic?
Zaczelam drazyc temat zapobiegania, leczenia, profilaktyki i nagle zdalam sobie sprawe z madrosci naszych organizmow. Od wielu lat jestem wegetarianka, nie przestalam jesc miesa z przekonan ideologicznych to sie po prostu stalo, obudzilam sie pewnego dnia i nigdy wiecej nie zjadlam miesa. Jesli herbata tylko zielona. Cwicze joge, medytuje, a potrzeba tego wszystkiego plynie gdzies ze srodka.
A jednak w to moje zdrowe zycie wkradl sie strach. Czy to normalne, ze obliczu choroby mojej mamy, ja tak zamartwiam sie o siebie?
Nie wolno sie bac. Nie wolno.
My walczymy z choroba taty na ile potrafimy, on biedny nie ma sil a my staramy sie miec sile i wiare za niego. Poniewaz nie ma nikogo kto wiedzilaby wszystko do konca wierze w to, ze mozna miec sile za kogos i dla kogos, w koncu niezbadana jest potega naszych mysli, emocji, ich powiazan...
Mialam moment, ze pomyslalam o chorobie, ze moze i mnie sie zdarzyc ale szybo sie tej mysli pozbylam-tak myslec nie wolno. Nie wolno martwic sie na zapas, doszukiwac, dreczyc- to nie pomaga. Musimy myslec o sobie jako o osobach zdrowych, silnych,trzeba dostrzegac rzeczy dobre, szukac pozytywow nawet malenkich, to co dobre przyciaga dobre, jacy jestesmy i jak odczuwamy zalezy od nas samych. Trzeba myslec pozytywnie. Ja jak mam dola to zaraz sama sie nawracam- wiem, ze musze myslec na dobrze, musze miec "ladnie" w glowie dla mojego taty.
Nena po przeczytaniu Twojego postu przed oczami znow stanal mi film 'My sister's keeper' (Bez mojej zgody) i to do czego moze doprowadzic, sila, wiara i walka za kogos. W przypadku mojej Mamy chcialaby tego uniknac. Uszanuje kazda jej decyzje.
Dziwne jak wszystko przyciagamy, pare tygodni przed zdiagnozowaniem Mamy obejrzalam ten wlasnie film, zaczelam czytac 'Milosc, medycyna i cuda'. Ktos nad nami czuwa i podsuwa nam to czego w danej chwili potrzebujemy. Wierze, ze stanie sie to co najlepsze dla nas wszystkim.
nena napisał/a:
Nie wolno sie bac. Nie wolno.
Nie wolno zaprzeczac swoim uczuciom, emocjom. Zepchanie ich w podswiadomosc, to jak przykrywanie g.. serwetka, niby nie widac ale dalej smierdzi. Im trzeba stawic czola, zaakceptowac je bo sa czescia nas samych. Oswojone strachy staja sie mniejsze, traca swoja moc, te zepchniete w podswiadomosc wprost przeciwnie mocy nabieraja.
Pozytywne myslenie to troche przereklamowany produkt.
Napisalam "nie wolno sie bac" w odniesieniu do samej siebie- nie zamierzam bedac(mam nadzieje) zdrowa osoba wmawiac sobie chorob, obawiac sie, ze zachoruje, ze cos mi sie stanie. Nie mozna zyc obawiajac sie nieszczesc, ktorych nie ma.
Pozytywne myslenie przereklamowane czy nie- nie wiem. Wiem, ze znam wiecznych pesymistow i naprawde ciagle cos im sie przydarza.
Ja nie mam super rozowo, kazdy ma lepsze i gorsze chwile, bywa, ze sie poplacze.. ale czarno myslec na stale nie zamierzm.
AgnieszkaM napisał/a:
Chyba zaczynam fiksowac. W mojej rodzinie rak pojawia sie dosc czesto. Dziadek zmarl na raka pluc, drugi sp. dziadek - rak prostaty, sp. babcia - rak odbytu, sp. ciocia - rak zoladka, wujek - rak tchawicy, kuzynka (23 lata) - ostra bialaczka, a teraz jeszcze mama.
Ten rak sie tak kreci i kreci w poblizu. Jednka na wiesc o chorobie mamy w mojej glowie stanelo 'kiedy ja?', 'czy jestem nastepna w kolejce?' i panika. Niedlugo zrobie badania genetyczne i wezme szczepionke na HPV. Jednak co jeszcze moge zrobic?
Po pierwsze podobno zaszczepienie HPV ma sens przed rozpoczęciem współżycia (często lekarze zapominają o tej informacji), po wtóre nie można dać się zwariować, bo co to wtedy za życie.
Pisałam o swoim uszkodzeniu genu APC, mam usunięta całą tarczycę i jelito grube. W moim wypadku występuje jeszcze polipowatość dwunastnicy, macicy. Jeden z onkologów uważa, że może to być nawet któryś z zespołów MEN (ale w tarczycy nie miałam raka rdzeniastego więc raczej po prostu skłonność genetyczna). Oprócz tego co napisałam w temacie: UZDRAWIANIE - SAMOLECZENIE - ZDROWIE... domowe sposoby... : z rodziny jeszcze dziadek zmarł na niezidentyfikowaną chorobę żołądka, drugi miał coś z prostatą, były dwa przypadki raka płuc i jeszcze raz jelito (u wujostwa).
W dziedziczeniu nowotworów istotny jest wiek wystąpienia u bliskich, jeśli występuje do 45; 50 roku życia może być uwarunkowany genetycznie, później często nie jest (mogą mieć wpływ czynniki zewnętrzne).
Ja żyję w miarę możliwości zupełnie normalnie, jem prawie wszystko (czasem dokucza tu brak jelita). Oczywiście nie zaniedbuję wizyt na onkologii: jelito co 3 miesiące od prawie 10ciu lat; tarczyca (teraz termin za 15 m-cy) niestety u endokrynologa wstyd się przyznać ale w ciągu tych 14stu lat byłam parę razy na początku po operacji (będzie trzeba tam wrócić, bo kontrole na onkologii mam coraz rzadziej).
Może części perypetii życiowych: zdrowotnych i nie tylko nie jesteśmy w stanie uniknąć, można oczywiście wyeliminować w miarę możliwości pewne czynniki ryzyka, ale pozostaje zdać się na to co przyniesie los.
Natomiast stres i zamartwianie się może tylko zaszkodzić.
Witam,
to niesamowite! Dopiero teraz widzę, jak wiele osób wokół mnie cierpi, przeżywa to wszystko co ja. Do tej pory myślałam, że jestem sama ze swoimi problemami i lękami. Życie dało mi w kość! Myślałam, że w końcu przyszła pora złapać oddech, oderwać się od samych złych chwil. A tu proszę! - wraca choroba nowotworowa mojego TATY! Wraca i przewraca wszystko do góry nogami. Znów zaczynają się bezsenne noce;ranki to walka ze sobą o każdy kolejny dzień; lęk przed każdym dzwonkiem telefonu. Myśli galopują, tysiące pytań. Co to będzie? Jak będzie? Czy dam radę? Czy psychika wytrzyma? Uwierzcie świadomość choroby paraliżuje mnie ....
blatka[b]
też tak miałam bałam się jak dzwonił telefon że to mama z informacją że tata umarł
codziennie rano wstawałam i modliłam się by to nie było w ten dzień...
ale ten telefon dzień nastąpił
ból, rozpacz nie do opisania.Wiedziałam że zdarzy się to lada chwila myślałam że jestem gotowa ale myliłam się nie da się przygotować, przyzwycziłam się do taty leżącego w łóżku jak spał albo leżał i milczał-ale był
teraz go nie ma i jest pustka i ten sam widok jak leży w łóżku czekając na tą chwilę :(
Zaraz was wytrzepię po tyłkach!!!!Więcej optymizmu!!!!Nie możecie tak myśleć. Ja mam dwa guzy mózgu i wielkiego guza tarczycy-już nadającego sie do operacji ale nie poddaję się i żyję pełną piersią. Nie mozecie tak myśleć.Co Wam to daje????Dołujecie sie niepotrzebnie. Co Wam jest pisane to i tak będzie.Cieszcie sie tym co macie,dziećmi ,rodziną pracą,życiem-chociaz nie jest łatwe ale ważne że jest.Więcej wiary w Tego na górze,więcej wiary w siebie i optymizmu...
Najpierw patrzyłam codziennie jak chłoniak żarł mojego ukochanego dziadka z którym mieszkałam od urodzenia. Przegrał,miałam wtedy 16 lat. To był cios. Nigdy wcześniej nie zmarł mi nikt z rodziny.Potem na raka piersi zachorowała moja ciotka-siostra ojca. Przegrała. Jak grom z jasnego nieba spadała na mnie wieść, że moja najlepsza przyjaciółka z którą przyjaźniłyśmy sie od dziecka mieszkając na tym samym piętrze ma glejaka. Od momentu postawienia diagnozy i błyskawicznej operacji żyła a własciwie była w śpiączce 4 miesiące i zmarła w wieku 30 lat zostawiając 6-cio letnią córeczkę. A w międzyczasie okazało się że mój tata ma raka układu pokarmowego. Przeszedł operacje. Czuł się dobrze. Wydawało się,że będzie wszystko ok. Jednak złośliwy los spłatał figla i zmarł na zawał...Myślałam,że już nic mi się nie przydarzy wiecej zwiazanego z chorobą ale 4,5 roku temu okazało się,ze mam dwa guzy mózgu. Ledwo przezyłam operację,przeszłam śmierć kliniczną.Zmieniłam się nie tylko fizycznie ale i psychicznie. Jednak po początkowym załamaniu jakie przeżyłam-co prawda było chwilowe ale było-odzyskałam równowagę psychiczną. Staram się cieszyć każdym dniem,cieszę się że żyję,nie wiem ile jeszcze mi zostało tego życia ale nie myślę o tym bo bym oszalała...
Czy choroba jest dobrem? Nie. Jest złem. Sama w sobie nie ma żadnego pozytywnego sensu. I zrozumiałe, że rozmiar tego zła, powikłań, ubytków, itp. jest różny i dalej - działa na osoby o różnej sile psychicznej. W związku z tym niedawanie rady i załamywanie się, a także dawanie rady i niezałamywanie się są zrozumiałe. Lepiej byłoby nie dodawać sobie żalu czy stresu, nie odejmować sobie jeszcze więcej zdrowia. Ale zbierać, przyjmować, kontemplować wszelkie dobre rzeczy, m.in. przewartościowanie, nabranie większej wrażliwości, rodzinę, jeśli ktoś ją ma i jeśli mu się w niej układa, przyjaciół, jeśli ktoś ich ma (albo chociaż jednego), pozostałą część zdrowia i pozostałe możliwości, piękno przyrody, jeśli się jest jeszcze na nie wrażliwy, muzykę, jeśli ktoś ją czuje, itp. itd.
I może jeszcze (oczywiście nie na siłę) jeśli ładowanie się dobrymi rzeczami na tyle wzmacnia, że możesz dawać coś dobrego innym, to dawaj.
Boże kobieto ile Ty przeszłaś w tym swoim życiu.!!!
Podziwiam Ciebie na prawdę. Ale wszystko co napisałaś to święta racja.
Oby każdy miała takie podejście do życia jak TY. Tyle optymizmu i radości.
Szkoda że mieszkasz tak daleko wpadłabyś na kawkę do Mnie
a jak się czuje Twoja mama?
Marzenko to co tutaj napisałam jest tylko małym fragmentem tego co przeszłam. Mogłabym jeszcze wiele naprawde wiele napisać ale po co..-niezła telenowelka by wyszła bijąca na głowę zapewne Klan i tym podobne :):).I tak to nic nie zmieni. Tą namiastką moich przeżyć chciałam Wam tylko pokazać że pomimo wszystko trzeba być silnym. Wiem,nie kazdy tak potrafi a ja dziękuję Bogu za taki charakterek jaki mi dał.
A moja mamcia czuje sie lepiej. Rano mieli jej zrobić rezonans. Wierzę że moja szybka decyzja pozwoliła jej uniknąć naprawdę ciężkiego stanu. Głowka-choć operowana-pracuje :):)
Byłam jakiś czas temu w Gliwicach bo w Zabrzu mieszka mój wujek. Jeśli bedę u niego to Ci napiszę i może łykniemy jakąś kawusię
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum