Justynko, ten skromny bukiecik niech symbolizuje wdzięczność tych, którym pomogłaś i uznanie tych którzy śledzą Twe posty : )
Aaaa... bardzo dziękuję za te słowa. Ale, z jakiej racji te podziękowania?
Pozdrawiam serdecznie (z uff ... ) upalnego Mazowsza.
PS. Niedługo minie 6 lat od momentu, gdy zachorowałam (tzn. trafiłam do szpitala z podejrzeniem OBS) i 3 lata od zakończenia leczenia (tzn. wtedy nie wiedziałam, że to koniec leczenia; planowano jakieś leczenie, ale ostatecznie nie było).
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Myślę, że Twoi lekarze podjęli decyzję o zakończeniu leczenia kierując się Twoim dobrem. Nie zawsze wystrzelanie wszystkich naboi leży w interesie pacjenta, choćby ze względu na skutki uboczne, które bywa , że mogą przewyższać znacznie korzyści, a korzyści też nie zawsze są pewne.
Życzę kolejnych lat w zdrowiu, życzę żeby choroba była już tylko wspomnieniem i żebyś nigdy nie musiała szukać odpowiedzi na pytanie „ co by było gdyby” . Na takie pytania nie ma odpowiedzi.
żebyś nigdy nie musiała szukać odpowiedzi na pytanie „ co by było gdyby”
Powiedzenie 'co by było gdyby' nie grozi mi .
Ponieważ nie mam mamy życia równoległego, i nie sprawdzimy co by się stało, gdyby był inny wybór.
Znam swoją chorobę i wiem, że jest nieobliczalna (zresztą jak życie ). W trakcie leczenia mogłyby się zdarzyć przeróżne 'atrakcje', niekoniecznie miłe. Leczenie niesie za sobą różne skutki uboczne i ... zmęczenie materiału. Itp itd.
A tak to od 3 lat jestem bez leczenia, organizm całkiem nieźle się zregenerował (na tyle na ile się dało). I nawet gdyby (tfu tfu ... ) nawróciło, to i tak bym nie żałowała, że została podjęta decyzja o braku dalszego leczenia. Otrzymałam 3 lata, hm... mimo wszystko całkiem fajnego życia.
żebyś nigdy nie musiała szukać odpowiedzi na pytanie „ co by było gdyby”
Powiedzenie 'co by było gdyby' nie grozi mi .
Ponieważ nie mam mamy życia równoległego, i nie sprawdzimy co by się stało, gdyby był inny wybór.
Znam swoją chorobę i wiem, że jest nieobliczalna (zresztą jak życie ). W trakcie leczenia mogłyby się zdarzyć przeróżne 'atrakcje', niekoniecznie miłe. Leczenie niesie za sobą różne skutki uboczne i ... zmęczenie materiału. Itp itd.
A tak to od 3 lat jestem bez leczenia, organizm całkiem nieźle się zregenerował (na tyle na ile się dało). I nawet gdyby (tfu tfu ... ) nawróciło, to i tak bym nie żałowała, że została podjęta decyzja o braku dalszego leczenia. Otrzymałam 3 lata, hm... mimo wszystko całkiem fajnego życia.
Każda krytyczna sytuacja prowokuje mnie do stawiania tego typu pytań i do analizowania tego co się wydarzyło. Nie potrafię się zdystansować. To strasznie wyczerpuje, zwłaszcza kiedy analizowane zdarzenie jest konsekwencją mego wyboru. To niesamowite obciążenie.
Nie wykorzystano u mnie wszystkich możliwości leczenia onkologicznego, lekarze nie byli jednomyślni, niby prosta choroba a jednak – na każdym etapie musiałam wybierać.
Pomimo że od 1-ej diagnozy upłynęło ok. 6 lat, od ostatniej ok. 3 lata i pomimo wielu innych przeciwności mam apetyt na długie życie : ). Nie jestem skromna w swoich oczekiwaniach ale już tak mam : )
Jeszcze raz wszystkiego dobrego
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum