Nie wiem czy ktoś zagląda ,ale chyba nie
Mój kochany mezulek odszedł w hospicjum stacjonarnym 15 stycznia o godzinie 8.20 .Długo nie miałam siły pisac i w ogólne nie myslałam nawet o forum.
Wyglądał jakby spał ,był jeszcze taki normalny ,ciepły i nie zemdlałam ,choć wiele razy myślałam, że pewnie jak umrze to zemdleję ..
Prawda jest taka że nie chciałam wiedziec które to stadium i ile mu czasu zostało.Wolałam żyć ze świadomoscią ze wyzdrowieje ,że bedzie z Nami ,bo to jedyny człowiek który mnie kochał i miałam tylko jego (oprócz córki )
Dzis znów rozgrzebałam sobie ten cały bajzel w głowie ,bo musiałam poszukać dokumentów dla urzędu z rozliczenia .Nietety ciagną sie za mną niedokończone jego sprawy jak smród po gaciach
No i tak otworzyłam te dwa kartonowe pudełka ,które w szafie swojej postawiłam ,bo zabrałko odwagi żeby je wynieśc na strycch jak ciuchy.Czasem lubię na nie spojrzeć jak szukam pościeli i lubię mieć świadomośc że nie ma go, a jest w tym pudle z sowami
Mam tam jego rzeczy ze szpitala i z hospicjum.Jego czapkę w paski z jego zapachem ,zeszyt w którym coś nabazgrał i pióro które kupił sobie po "ucieczce" ze szpitala..
Mój mężulek miał genialne pomysły.Potrafił wyprosić te swoje ćpanie ,żeby móc jechac na miasto kupić pióro wieczne ,albo raz mi zrobił prawie niespodzianę - pisze prawie ,bo się wydało przez to ze zgubił kartę bankomatową na mieście.
A było to tak ,że wyprosił od lekarza przepustkę na miasto ,żeby mi i Z zrobić prezenty pod choinkę.Oczywiście nie byłam niczego swiadoma ,nastawiona na wspólne Święta w szpitalu.
A żeby go wypuścili to dwa dni namawiał ,zaangażował w to pielęgniarki ,obstrzykneły mu tyłek porządnie ,pozyczyli kartę na autobus i dostał kilka godzin na zrobienie zakupów.Pech chciał że sklepy otwierali ok 10-tej a On biedak o 8-mej się już wybrał.
Później umordowany wrócił do szpitala ,a tam zarganizowały dla Niego papier i do Zosi prezentu z kartek i kolorowych długopisów wyczarował papier ozdobny
Narysował kwiatki ,motylki i takie tam .
Że na Święta wychodzi powiedział na dwa dni przed ,choć nie było jasne czy przez to w jakim stanie był go wypuszcza.
Mój maż dał Nam i sobie najpiękniejsze Święta jakie mieliśmy ,choć były najskromniejsze.Po wyjściu ze szpitala, a był dopiero wieczorem ,pomógł mi kleić pierogi i upiec rybę.O prezentach nic nie wiedziałam ,wiec meega zaskoczenie ile był w stanie dla Nas zrobic ,jak mu zalezało ,jak Nas kochał.Mi pewnie do głowy by nie przyszło wypuścić sie na miasto w takim ciezkim stanie,zeby móc komuś przyjemnośc sprawić.
W dzień wyjścia jak sie okazało że czekał 1,5 h na taksówkę na tym mrozie .Możecie sobie tylko wyobrazić ogrom tego jego przedsięwziecia.Ja o mało przez to zawału nie dostałam ,byłam zła trochę ,bo nie myślał o sobie ,o zdrowiu ,ale tym wszystim sprawił ,ze będę mu wdzieczna do końca życia.
Trochę się rozspisałam ,ale musiałam żebyscie wiedzieli jaki był kochany
Z choróbskiem było tak ,że w grudniu trafił do szpitala ,dokładnie rok od poprzedniej hospitalizacji ,dzień przed moimi urodzinami .Pomyśałam że znów go przebadają ,posiedzi kilka godzin i go wypuszczą z torbą leków.Poleżał więcej niż tydzień niestety.Okazało się że ma zblokowane calkiem jelito ,że guzy już wszystko zatkały ,dali więc sterydy po których się polepszyło.Cały czas mówili o kolejnym cyklu chemii w styczniu - tak bardzo na Nią licyliśmy
Wspominali tez o pozajelitowym dozywianiu ,ale to temat otwarty ,do przedyskutowania z onkolowiem dowodzącym.
Tydzień później trafił znów do innego tym razem szpitala no i tam już został do 8 stycznia.
W miedzy czasie nerki zaczęły siadać ,dawki morfiny przestały pomagac ,dostał nowe leki
Całe dnie spędzałam w szpitalu ,wyczerpana i głodna ,ale nie myślałam później nawet czy umrze ,czy że wyzdrowieje - w zasadzie nic nie myslałam ,byłam po prostu .A musiałam być na kazde zawołanie - na toaletę ,na prysznic ,na okłady,karmienie ,kładzenie i podnoszenie i stało sie to moja codziennoscia ,a czas tak zasuwał ,że rękę dałabym uciać ,że z rok w tym szpitalu żeśmy lezeli..
Mój mąz dał mi też popalić ,oj niedobry był dla mnie czasami
Był czas wyzywania ,czas kiedy do niczego sie nie nadawałam ,pytania "po co tu jestem" ? Czas kiedy niczego nie potrafiłam zrobić - a to za dużo na łyżkę nabrałam ,a to że nie patrzę na Niego na okroągło i nie wiem kiedy On chce się podnieć ,albo wręcz przeciwnie ,że się wciąz na Niego gapię ,że poduszka za nisko ,albo że nogi nakryłam i w ogóle najlepiej to wara !
Ciężko to znosiłam ,no bo jak to tak ? To ja przy Twoim łóżku od rana wczesnego do nocy ,a Ty mi mówisz że ja do niczego jestem ? A to sobie sam radź ! Radź sobie sam ,albo licz na to że pielęgniarka przyniesie tak szybko jak ja podam.
Czasem w myślach go nie lubiłam i to bardzo ,chciałam wyjść w złosci ,ale nie potrafiłam krzyknąć ,czy uciec .Wtedy zagryzałam wargi ,głowę spuszczałam żeby łez nie widział,żeby nie widział jaka jestem słaba ,że nie radzę sobie wcale .Albo pytał tylko "Dlaczego mi to robisz,dlaczego tak do mnie mówisz?
Myślałam o tym ze czasami był niesprawiedliwy ,ale zaraz karciłam siebie samą i obwiniałam świat ,Boga ,jego rodziców ,że nie dopilnowali ,że On tak obciązony genetycznie (polipowatość rodzinna ) ,a nic nie zrobili ,że nie przyszło im na myśl że pół rodziny wymarło ,a dopiero w chorobie dostali nagłego oświecenia ,że przecież kuzynka,ciotka,babka,wujek pomarli na raka i że On pewnie w tej złości jest taki ,bo zdaje sobie sprawę że umiera ,a mnie zostawi ,że ja będe żyć ,a jego zycie będzie przerwane.I wiele razy próbowałam choć w ułamku pomyślec jak On ,jak się musi czuć ,jak to jest wiedziec że mało dni zostało ,jak się pogodzić ?
Niezbyt fajny był moment jak podali mu złe leki? ,jak w nocy nie moglam spac ,jak czułam że coś złego dzieję się w szpitalu.Paliłam im telefon na oddziały póki nie odebrali no i moje przeczucia byłu nieomylne.
Nie pozwolili mi niestety przyjechać ,bo leżał na sali zbiorowej .Z samego rana przyszło trzech doktórów z czego jeden uprzejmie oświadczył że mężuś o włos uciekł spod kosy bo miał śmiertelną dawkę potasu w organiźmie ,no i cos tam mu zbili ,coś kombinowali ,ale jak do rana nie wyeliminują ,to mam się pożegnać.Później sytuacja się powtórzyła raz jeszcze.
No i miał te swojej omamy morfinowe coraz częsciej i coraz częściej przesypiał prawie całe dnie ,był nieprzytomny .
Przyszedł czas na wózek , na balkonik ,ale był nagle dzień że śmigał na nogach i znów wózek.
7 stycznia przyszła Pani z opieki paliatywnej .Doczekałam sie swojej rozmowy ,tej jak z filmów z orzeczeniem że Twój mąz umrze ,został mu tydzień ,miej serce i oddaj go do hospicjum.Rozmowa która odbiera ostatnią nadzieję ,której sie trzymałam kurczowo ,a przecież chciałam prosic o dozywianie .I uswiadomiła mi przemiła Pani że go zamęcze.
Czekałam jeszcze na telefon czy zwolniło się miejsce ,a co najlepsze nie myslałam wtedy o tym że ktos musiał umrzec ,zeby On mógł pójsc ,liczyło sie żeby nie bolało .
Zostało ostatnie zadanie żeby go namówić na pobyt tam , bo wczesniej nie chciał ,miał nadzieję i walczył ,ale tym razem powiedział tylko że jeśli uważam ze jest to dla Niego dobre ,to On się zgadza i tyle..Wiec już chyba sie poddał .Wiedział że kazdy kęs to będzie wielki ból ,wymioty ,że kazdy łyk wody przedłuży meczarnie ,więc wolał nie jesć i nie pić,a nawet nie brac tej morfiny o którą mnie wyprosił.
Był jak zwierzak co wpadł w sidła i z bólu odgryza sobie łapę.
Jeszcze zdążył przyjsc ksiądz zorganizowany przez teściową ,choć z rana odmawiał ,a i ja sceptycznie nastawiona ,bo przeciez nie w głowie mi było " ostatnie pożegnanie" Namówiłam go mówiąc "albo przyjdzie teraz ,albo w ogóle" no i się zgodził.Postarał się go wyspowiadac ,choć już nie kontaktowy był .
Wiem że powiedział ksiedzu ze ma wspaniałą żonę i to znaczyło dla mnie wiecej niż cokolwiek na świeciE
Ksiadz miły ,podziękował za opiekę nad Nim ,powiedział też ,że podziwia mnie bo mimo młdego wieku nie nawiałam ,tylko trwam przy Nim mimo że nie jest to łatwe,a zna przypadki gdzie małżeństwa przez chorobę się rozpadały i nawet jeśli to jest nie do pomyślenia ,to niestety się zdarza.
Mąż przeciągał jeszcze moją wizytę w hospicjum ,ja z resztą też sama nie chciałam za bardzo wyjśc ,no ale córka w domu trzeba było wrócić.Wyszłam ok 22 bardzo zaniepokojona ,bo miał nasilone urojenia ,nie widział jak leje do kubka ( lał colę na podłogę) mózg mu już płatał figle delikatnie mówiąc,Kilka razy by się przewrócił i bardzo się bałam go samego zostawić.
Tej nocy źle spałam .O 7 -mej nad ranem telefon z hospicjum że miał ciężką noc,że źle to zniósł ,ale nie powiedzieli nic konkretnego ,zapytałam tylko czy mam przyjechać natychmiast - powiedzieli oczywiście!
Jak na złość nie znałam numeru na żadną taksówkę (mieszkam w UK ) więc organizuję przez neta .Nie wiem gdzie się podziać ,dzwonię do przyjaciela ,ten w pracy nie moze mnie zawieźć ( nie sadził ze jest to az tak pilne) Ja zdenerwowana nie wiem co robić ,biegam i myślę tylko o tym że muszę tam dotrzeć ,zeby teraz nie płakać ,bo jestem mu potrzebna.Taksówka przyjeżdża dopiero o 8 .Jadę i mam wrażenie że wszystko stoi w miejscu .W środku wszystko krzyczy ,bo wiem że mój mąż umiera i nikt nie musi oficjalnie telefonowac ,bo ja to czuję .
Zaczynam płakać ,chce ochrzanić cabiarza żeby jechał szybciej ,ale jak na złosc cholerny korek W głowie myśl żeby wysiąść i biec ,ale nie mam szans ,bo to spory kawałek.
Do hospicjum docieram o 8.30 ,patrzę na zegarek jeszcze wspisuje się na liste odwiedzajacych.
Widze spojrzenie Pani z recepcji i wiem ze jest coś nie tak.Nie zdążam dotrzeć do pokoju ,kiedy dopada mnie pielęgniarka i oznajmia spokojnym głosem że mój mąż nie żyje ,ze strasznie jej przykro i patrzy na mnie z niepokojem widac że zakłopotana .Pytam kiedy ? Odpowiada że przed chwilą ,że ok 10 minut temu ,a mi w głowie jedna myśl ,że dałam dupy ,że zawiodłam ,bo nie zdązyłam .I ta myśl bolec mnie będzie zawsze.Podpieram się ściany ,nogi sie uginają.Pielęgniarka łapie mnie pod ramię i prowadzi do pokoju,Otwieram drzwi ,zasłonięta zasłona .Wchodz a On lezy ,oczy ma zapadnięte ,usta otworzone ,wygląda tak jak wczoraj kiedy sie żegnałam .Siadam na łóżku i zaczynam płakać ,przytulam się i krzycze na Niego - dlaczego nie zaczekał ?..Pytam pielęgniarki jak odszedł ,bo to było wtedy dla mnie najwazniejsze ,bo chę wiedziec czy go bolało ,czy cierpiał ? Mówi że nie cierpiał i że nie był sam ,ze była przy nim jej koleżanka.W nocy się zerwał z łóżka ,biegał po pokoju ,nie wiedział gdzie jest.Dali mu leki i położyli do łóżka.Nad ranem sytuacja powtórzyła się .Czuję żal i mam pretensję ,że już w nocy nie poinformowały mnie ,że byłabym przynim ,bo wydaje mi się że się bał.Mówi że kazał nad rano zadzwonić po mnie i wiedział że już do Niego jadę,a to zabolało mnie jeszcze bardziej ,bo przecież czekał ! Nie odszedł po cichu w snie tylko kazał zadzwonić ,pewnie chciał się przytulić ,pożegnać ,uścisnąc mi dłoń ..A ja dałam taką plamę ..
Miałam wrażnenie że jeszcze oddycha ,że jak nim potrząsnę ,krzyknę z rozpaczy to wróci ,że otworzy oczy że umrze raz jeszcze przy mnie.
I tak leżałam z Nim i albo zasnęłam ,albo się wyłaczyłam.
Może to i głupio ,ale zapomniałam już o życiu sprzed choroby ,pamietam Nasze wesele ,ostatnie wakacje we wrzesniu spedzone w Polsce ,później to juz tylko choroba .Kiedy przywołuje jego obraz to widzę go jak siedzi hospicjum w fotelu ,jak nalewa sobie coli ,jak wymiotuje ,widze jego uciekające oko ,widze jego jak lezy i Naszą rozmowę w wieczór przed ,kiedy spoglądał na mnie tym jednym ślipiem otworzonym dosc długo ,a co rzadko mu się zdarzało z racji uciekających oczu i powiedział "Ale Ty dla mnie milutka jesteś" i usmiechnął się jakby
A ja kucałam i trzymałamgłowe na jego kolanach i jego rękę myślałam o tym jak bardzo go kocham i uśmiechnęłam się przez łzy.
Tak chciałam go bardzo pocałowac ,przytulić nie sprawiając bólu ,poczuć znów że jest moim boskim ksieciem , a nie schorowanym ciałem.Tak strasznie pragnęłam poczuć się znów kobietą ,wtulić się w jego silne ramiona ,poczuć jego miękkie piękne usta ,a miałam przed sobą zaledwie 50-cio kilowe chucherko.Jak straszny jest widok ukochanego męzczyzny ,zniszczonego choroba ,jak buzia nie zamykasie ,bo zostały już tylko ścięgna ,ale patrzysz na Niego z wielką miłością i myślisz o tym jak kochasz ,a nie że straszy ,że jest brzydki i chudy i pachnie smiercią .
Mój mąz był uparty i kazał się prowadzac do sklepu z hospicjum przez pierwsze dwa/trzy dni ,a mieliśmy do przejścia jakieś 300 m i mimo że ledwo zipał to szedł po cole i wiem jak ludzie patrzyli ,jak się oglądali za facetem w laczkach , w porozcinanej piżamie pod przewody z zapadnięta zupełnie twarzą i kroplówką na stojaku.
Bardzo pragnę się przytulić do mojego męza ,powiedzieć raz jeszcze jak kocham ,że miałam tylko jego,a zostały mi dwa pudełka rzeczy osobistych i trochę ciuchów.
Jego jeden sweter wisi w szafie ,jeszcze pachnie perfumami ,a w pudełku trzymam czapke która nosił do ostatniego dnia ..Czasem otwieram pudełko i wącham a nawet nakładam i lepiej mi ,bo popłacze sobie i czuje się jakbym była trochę bliżej Jego,ale boje się ze zapach zwietrzeje z czasem jak wspólne chwile sprzed choroby..