Witam. Przepraszam że nic nie pisałem tyle czasu sam nie wiem czemu. Po kolei.
W wigilię zabraliśmy mamę do domu. W stanie ogólnym dobrym. Wyniki dobre, stomia w miare działała, nie wymagała sondy odbarczającej. W ciągu kilku dni udało się załatwić opiekę Hospicjuum domowego.
Trafiliśmy na wspaniałą pielęgniarkę a o lekarzu nawet nie chce wspominać bo nie warto.
Były dni że było super z mamą ale były też dni że bolało i cierpiała.
Po ok 2 miesiącach pojawiły się ciagłe wymioty, a leki mało co działały.
Pod koniec marca zapadła decyzja o założeniu sondy odbarczającej.
1 kwietnia pojawiły się lekkie dusznosci więc lekarz z Hospicjuum prosił by przyjechać do szpitala to zrobi badania.
W związku z wysokim CRP 120 zapadła decyzja o pozostaniu w szpitalu. Diagnoza zapalenie układu moczowego. I dusznosci.
W związku z panującą epidemią jakiś lekarz badający mamę stwierdził że prawdopodobnie ma koronawirusa. Afera była na cały szpital!jakim prawem ją przywiozłem. Mnie wyproszono ze szpitala i miałem się zamknąć w domu z całą rodziną i czekać na wyniki testu. Mame zamknieto w izolatce na 7 godzin bez żadnej pomocy traktując jak trędowatą.
Oczywiście wynik wyszedł negatywny i mama trafiła na normalny oddział.
Na drugi dzień mama czuła się dużo lepiej ale był weekend więc za wiele nie robili. Dnia 3 kwietnia stan mamy się pogorszył nasiliły się dusznosci, ale lekarz mówił że za wcześnie na poprawe bo antybiotyk za krótko jest podawany.
Mama zamiast żywienia pozajelitowego dostawała kroplówki dożylnie, i to aż ponad 3 L na dobe a po każdej kroplówce duszności się nasilały
Dnia 5 kwietnia o 14 mama zadzwoniła do mnie że umiera, że się dusi,
Dzwonię do lekarza i pytam się co się dzieje . Lekarz mówi że teraz robią wszystko żeby to co jej podawali jak najszybciej "oddała" że dają leki moczopędne bo jest płyn w płucach. Że dopiero będą robić RTG klatki
O godzinie 16 mama zmarła w samotności i w cierpieniu a to boli najbardziej.
W karcie napisane niewydolność oddechowa spowodowana obustronnym zapaleniem płuc.
Mama miała 56 lat. Od 2014 roku walczyła z tą chorobą. Była to heroiczna walka jej i całej rodziny. 7 operacji i ponad 50 chemii. Były wzloty i upadki . Były łzy sukcesów i porażek.
Teraz ją już nic nie boli, nie cierpi, jest w lepszym świecie.
Mi jest strasznie ciężko, czuje się przegrany bo może coś mogłem więcej zrobić. Teraz musimy przejść przez pogrzeb a potem czas pokaże. ...
[ Dodano: 2020-04-08, 21:57 ]
Chciałem wam wszystkim serdecznie podziękować za pomoc jaką tu uzyskałem, za rady, słowa otuchy i wsparcie podczas całej naszej walki z chorobą mamy .
Serdecznie dziękuję moderatorom za cenne rady i za zainteresowanie się moim wątkiem.