A może jak tato nie chce brać tabletek trzeba je zamienić na coś innego? Ból przy przerzutach do kości jest straszny. Mój tatuś na ból był wytrzymały,ale tego nie był w stanie wytrzymać,w szpitalu ustawili Mu leki,miał duże dawki morfiny ... Boleć nie bolało ale i malo kontaktował,coś za coś. Ale lepsze to niż wycie z bólu. Porozmawiaj z lekarzami,tato nie może cierpieć
_________________ Tatuś walczył 3 tygodnie - diagnoza DRP z przerzutami do kręgosłupa i wątroby 05.12.2014r. - 26.12.2014r. (*)
Mój tato miał drobnokomórkowego raka płuc (DRP) - na temat tego jak leczony jest Twój tato na raka nerki się nie wypowiadam bo się nie znam na tym, natomiast wiem,że nie powinno i nie może boleć.
_________________ Tatuś walczył 3 tygodnie - diagnoza DRP z przerzutami do kręgosłupa i wątroby 05.12.2014r. - 26.12.2014r. (*)
Jest kilkanaście minut po 3 w nocy. Od 1 w nocy ból jak cholera. Żadne tabletki nie działały. Zadzwoniłem po pogotowie. Przyjechali i podali 10ml morfiny w zastrzyku. Po pół godzinie zadziałała. Teraz mija godzina od czasu, gdy pogotowie odjechało, a ból wraca. Do południa mamy wizytę z opieki paliatywnej. Non stop zwiększają dawkę wszystkiego, a ból galopuje do przodu i nie udaje się im go ujarzmić.
Ojciec panicznie boi się usiąść, bo wie, że już nie wstanie. Nogi nie chcą go nieść, ale wyrywa się, szarpie, by jeszcze - przy pomocy balkonika - zrobić trochę kroków do przodu. Śpi na stojąco. Mega uparty...
Cała nadzieja w Nich, muszą ustawić dobrze przeciwbólowo. Powiedz, że do tej pory leki niewiele pomagają albo pomagają na chwilę. Tato musi mieć wprowadzone leki na stałe, brane systematycznie plus do tego jakiś lek, który doraźnie będziecie mogli jeszcze dołączyć w razie ponownego bólu. Pogotowie niewiele pomoże, to tylko pomoc doraźna, pomoc na chwilę.
adgol2004 napisał/a:
Śpi na stojąco
Na to też trzeba coś zadziałać. Boi się jak wiele osób, że jak już siądzie, położy się to więcej nie wstanie. Takie chodzenie to też dla Niego męczarnia, zwłaszcza przy przerzutach do kości, też zasugerujcie lekarzowi ten problem, chyba lepiej będzie jak tato trochę poleży, pośpi.
adgol2004 napisał/a:
Mega uparty
To choroba tak zmienia człowieka, chce walczyć na siłę ale choroba osłabia i czyni spustoszenie.
Po nieprzespanej nocy nareszcie jest jakiś postęp w walce z bólem. Odrzucono WSZYSTKIE tabletki przeciwbólowe na rzecz morfiny dawanej podskórnie. Jak na razie ojciec bardzo szybko się męczy. Fakt, ból jest zminimalizowany.
Dojście do ubikacji (7 metrów od łóżka) zabierało nam godzinę czasu z 10-minutowym postojem koło kominka, na którym można się oprzeć. Powrót z ubikacji to kolejna godzinna wyprawa z taką samą przerwą. Tak było do przedwczoraj. Teraz ten odcinek bierzemy na trzy raty; po dwóch metrach przerwa z siedzeniem na krześle. Z powrotem nie ma szans, aby wrócić o własnych siłach. Z jednej strony cieszę się, że ojciec walczy, ale widzi, że z każdym dniem słabnie.
Nie mogę zapomnieć tego widoku, gdy po minucie, może dwóch, zobaczyłem na ziemi kałużę potu z jego twarzy. Tak mocny miał atak bólu i to po dobrej godzinie od podania Sevredolu 20mg. Nie było innej opcji, abym nie zadzwonił po pogotowie.
Możecie mi powiedzieć Wasze doświadczenia z morfiną i przerzutem do kości? Czy człowiek śpi po morfinie?
Gdy pytałem o to pielęgniarkę, to odpowiedziała mi, że jest to różnie. Niektórym załączają się schizy i w ogóle nie śpią, a są też tacy, którzy śpią.
Witaj adgol2004, bardzo wzruszyly mnie Wasze problemy. Wydaje mi si e, że powinieneś spróbować położyć Tatę na oddziele onkologicznym , bo tylko tam może otrzymać kompleksową pomoc. Skoro jest leczony aktualnie votrientem, ma pelne prawo do takiej opieki szpitalnej, a nie tylko paliatywnej. Może pomogą coś naświetlenia, może jakieś zabiegi odbarczające u ortopedy lub neurochirurga.
Mój mąż ma przerzuty do kośći w całym organizmie, ale od lipca br maiał już 3 naświetlenia przeciwbólowe, co 4 tygodnie dostaje krplówkę z biosulfonianów, a leki przeciwbólpwe ma tak ustawione, że praktycznie nie odczuwa bólu.Następnym razem nie wzywaj karetki, tylko można spróbować udać się na SOR tam gdzie jest onkologia i spróbować połozyć na oddział.
Pozdrawiam i wspólczuję.
Sęk w tym, że mój tata nie będzie chciał (i nie chce) leżeć w szpitalu. Chce być w domu. Najlepiej się czuje, gdy obok niego jestem albo ja albo moja żona.
Trzy dni temu nogi odmówiły posłuszeństwa całkowicie. W nocy zrobił ostatnią marszrutę wokół kominka wraz ze mną. W sumie to niecałe 7 metrów. Ten odcinek pokonaliśmy w dość szybkim czasie, bo w półtorej godziny. Umęczeni oboje (ja i on). Do tej pory trwało to ok. 2 godziny. Nad ranem prosił mnie, bym pomógł mu wstać. Trzymając się z jednej strony balkonika a z drugiej strony mnie, starał się podnieść. Stanął pionowo, po czym padł bezwładnie na kolana...
Krzyk z bólu, panika z jego strony, drgawki... Dobrze, że moja żona była za oknem (myła parapety) i przybiegła. Od tego czasu nie ma mowy o samodzielnym wstawaniu. Palce lewej stopy już nie pracują; prawej - jeszcze trochę się ruszają.
Dziś założono ojcu cewnik. Ulga dla wszystkich! Wiecie, ile moczu zalegało w pęcherzu? Ponad 2 litry! Po godzinie od założenia cewnika po raz pierwszy od dłuższego czasu usłyszałem, że ból jest wytłumiony i że czuje się ... znacznie lepiej! Wrócił mu nawet tymczasowy uśmiech na twarz, a wraz z nim nasz też.
Dzisiejszej nocy był niesamowity ból w nogach, który - jak opisywał mi ojciec - przemieszczał się za kilka minut. Wpierw był w biodrze, potem w podudziu, potem w kolanie, a na końcu pod stopami. Opisywał to jako ciągłe uczucie strasznie bolącego kłucia. Po Ketonalu (100mg) przeszło po godzinie. Następnym razem wstrzyknę 2 kreski morfiny (wg zaleceń lekarza).
Apetyt wzorowy. Picie płynów ponad normę. Nawet ojciec się ucieszył z cewnika, bo może wrócić do picia swojej ciągłej dawki - 4 - 5 litrów na dobę. Teraz jego głównym zajęciem jest analizowanie wypitego płynu z ilością moczu, który po krótkiej chwili się pojawia.
Po morfinie są schizy. Najlepsze były "latające karpie" wielkości jednego łokcia. Śmiałem się przez godzinę. Codziennie słyszę różne historie, które się nie wydarzyły naprawdę, a tylko w jego wyobraźni. Z każdym dniem jest ich coraz mniej, ale wciąż są. Gdy wraca mu pełna świadomość, to przypominam mu te historie i śmiejemy się z nich wspólnie.
Kupiłem wózek toaletowy (do kupy), ale transfer ojca z łóżka na wózek jest bardzo trudny. Jego waga (93kg), niesprawne w 100% nogi oraz cholerny ból przy każdym poruszeniu się sprawiają, że przeprowadzka na kibelek na kółkach jest męczarnią dla nas wszystkich.
Dziś otrzymaliśmy wyniki kreatyniny. Wskaz jest lekko ponad normę. Nie jest źle.
Najgorsza jest dla mnie myśl, że za dwa tygodnie mamy jechać do onkologa, aby znów zakwalifikować się na dalsze "leczenie" Votrientem. Nie ma już mowy o tym, aby ojciec był przewożony na siedząco. Na leżąco też nie wytrzyma, bo w karetce strasznie rzuca na prawo i lewo. Dwa tygodnie temu, wracając karetką, byliśmy obaj połamani. Co dopiero na leżąco. Co tu zrobić?
Kolejne dni mijają. Nogi już w 80% wysiadły. Teraz ojciec albo siedzi albo leży. Ból galopuje do przodu. Morfinę podajemy już co 4 godziny podskórnie. Co kilka dni dochodzi kolejny plaster. Doszły też spreje przeciwbólowe. Nic nie daje. Nic. Wczoraj wieczorem było "wycie do księżyca" z bólu. Być może że było to spowodowane jazdą do szpitala poprzedniego dnia. A poszło o krew w moczu. Było jej sporo i do tego pełno skrzepów. Ciśnienie bardzo niskie. Lekarz rodzinny zadecydował: zlecenie na transport do szpitala. Po czterech godzinach tam się znaleźliśmy (abstrahuję już od krzyków spowodowanych bólem podczas transportu czy przenoszenia). Rozmowa ze szpitalnym lekarzem trwała może 2 minuty. Otrzymaliśmy reprymendę, że z takim czymś nie przyjeżdża się do szpitala, bo w przypadku choroby nowotworowej krew w moczu i nawet ze skrzepami to normalka. Zrobiono wyniki krwi. Dano morfinę dożylnie i skierowanie na transport do domu. Znowu czekanie kilka godzin na karetkę. Od tego czasu ból i jeszcze raz ból.
Od wczoraj 22:00 ojciec śpi szesnastą godzinę. Gdy to piszę, jeszcze śpi. Osobiście nie nazwałbym tego snem ale transem. Bo podnosi ręce, oczy. Gdy rozgląda się po pokoju, macham mu, a on mi odmachuje. Pytam go "jak się spało", a on na to, że dobrze i śpi dalej.
Ociec przebudził się w sobotę o 19:00 po prawie 19 godzinach spania jednym ciągiem. Chciał wstać. Poruszył lewą nogą i ... zaczął się niesamowity, przeokropny ból. Krzyk, wrzask, darcie się z bólu - to mało powiedziane. Morfina, tabletki, plastry - nic nie działało. Nic. Kompletnie nic. Jest decyzja lekarki paliatywnej: zwiększamy dawkę morfiny, co sprawiło, że ojciec już tylko leżał, majaczył i ten cholerny ból. Przez całą sobotnią noc ból przemieszany z krzykiem. Żadnej poprawy. Z ojcem nie było kontaktu.
1.listopada spędziliśmy w domu przy ojcu. Zero poprawy. Ból, którego odzwierciedleniem był nasilający i opadający krzyk, odzwierciedlała krzywa sinusoidy; trochę w górę, by osiągnąć maksymalny poziom, po czym spadek. Przy braku bólu oddech ojca ustawał na dwie, trzy, niekiedy na cztery sekundy. Myślałem sobie, że zaraz będzie zgon. Myliłem się.
Nocka z niedzieli na poniedziałek była przeplatana wytłumionym krzykiem, którego uciszała morfina. Były stęki, pojękiwania i kilkusekundowy bezdech. Wiecie, co było najgorsze? Cisza, która wybrzmiewała w uszach nienaturalnie.
O 6:00 rano podałem morfinę i postanowiłem się nieco położyć. Nastawiłem sobie zegarek na 10:00. Obudziły mnie dzwony z pobliskiego kościoła, które biły o 9:30. Nasłuchuję, słyszę oddech ojca. Ubieram się. Schodzę po schodach. Słyszę gulgotanie w gardle. Oddech ustał. 9:45 - koniec historii jednego z kilku tysięcy pacjentów, którzy umierają każdego roku na raka nerki. W czwartek (5.listopada 2015r.) pogrzeb.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum