Przykra sytuacja, bardzo, wiedziałeś, że choroba mamy daje słabe szanse ale jednak operacja dawała jakieś nadzieje przynajmniej na dłuższy czas. Takich operacji wykonuje się bardzo dużo, czy lekarze mówili co było powodem, że w mamy wypadku tak niekorzystnie się wszystko potoczyło? Na forum mamy przecież sporo osób po tej operacji i zawsze z powodzeniem, dlatego tak jestem zszokowana, że u Was się nie udało, co poszło nie tak lekarzom, mówili, tłumaczyli?
Oczywiście, nie musisz odpowiadać i ja to zrozumiem.
Jeszcze raz bardzo mi przykro i życzę Waszej rodzinie dużo sił.
Bardzo mi przykro , nigdy nie jest właściwa pora na odejście kochanej osoby ale patrząc na to przez co my musieliśmy przejść i przez jakie cierpienie przechodziła moja mamusia,w tej chorobie darem od Boga jest późna diagnostyka, człowiek żyje w nieświadomości i odchodzi niezależnie od terapii którą proponuje medycyna. Gdybym sama dowiedziała się dziś że mam guza na trzustce nie zgodziłabym się na żadne leczenie i modliła o szybką, bezbolesna śmierć Bóg oszczędził Ci patrzenia na męki mamy i totalną bezradność- bo tak naprawdę nie ma ratunku.... nie analizuj, nie rozważaj czy ktoś zawinił i źle leczył mamę, uwierz że jej czas był dokładnie obliczony.... nie cierpiała długo, a gdybyś widział przez jakie piekło trzeba przejść w tej chorobie inaczej podchodziłbyś do problemu.
Jestem w żałobie tak jak Ty, najgorsze dni dopiero przed nami....trzymaj się
Boże bardzo mi przykro. Codziennie wchodziłam na Twój post, czekając na lepsze wieści o Twojej Mamie. Nie ma wątpliwości, że operacja się nie udała i to jest chyba odpowiedź na pytanie, co się stało. Zrobiłeś wszystko, co było można.
_________________ Mamuś- rak przewodów żółciowych, trzy tygodnie walki od diagnozy
Mamuś- kocham Cię
Jest mi bardzo przykro z powodu Twojej Mamy.
Mój Tata zmarł we wrześniu, przeszedł operację metodą Whipple’a w Centrum Onkologii w Bydgoszczy.
Zdaniem chirurgów operacja się udała. W trzeciej dobie po operacji Tata trafił na OIOM z powodu ostrej niewydolności oddechowej i krążeniowej. Po 5 tygodniach zmarł. Wyniki badań histopatologicznych po operacji wykazały, że był to guz pozapalny.
mp
Boże bardzo mi przykro. Codziennie wchodziłam na Twój post, czekając na lepsze wieści o Twojej Mamie. Nie ma wątpliwości, że operacja się nie udała i to jest chyba odpowiedź na pytanie, co się stało. Zrobiłeś wszystko, co było można.
Dziękuje wszystkim za ciepłe słowa. Niestety ta sytuacja jest po prostu totalnie ponad moje siły, byliśmy z mamą bardzo blisko, bardzo źle się czują też moje dzieci (6 i 3 lata). Starszy syn napisał list-laurkę do babci który włożyliśmy do trumny. Napisał "bardzo Cię kochałem babciu chciałbym się jeszcze z Tobą pobawić i mam nadzieję że jest ci teraz fajnie". Na górze narysował babcie w okularach na dole swoją buźkę i strzałkę, że idzie do góry do babci. Wymyślił też że chciałby napisac list do świętego mikołaja że bardzo kocha babcie i żeby ten list mu dać, to on zawiezie ten list babci do nieba.Po prostu serce mi pękło jak to wszystko powiedział i narysował nie wiem jak mam dzieciom wytłumaczyć taką tragedię , starszy co rano ma mokre oczy bo myśli o babci, młodszy też już pyta "Dlaczego nie ma babusi która dawała mi zawsze gumeczki?"
Z mamą przeżyliśmy wiele lat pod jednym dachem (ostatnie 8 lat ja z żoną na górze domu z dziećmi, ona mieszkała na dole i nam pomagała). Mieliśmy osobne wejścia, mama się nie wtrącała ale jak prosiliśmy zawsze pomagała, wnuczki były jej oczkiem w głowie, żona powiedziała mi kiedyś że woli z nią przebywać niż z własną mamą ale w tym roku na działce obok zbudowałem dla niej dom bo na górze robiło się już ciasno. Chociaż tak strasznie się cieszyła z tego domu i ze wszystkiego co tam sobie powybierała, to zabrakło jej raptem miesiąca żeby się wprowadzić, bo zabił ją rak - wszystko tam jest praktycznie gotowe! Nie wiem co z tym domem teraz zrobić jak tam wczoraj wszedłem i zobaczyłem to wszystko co to myślałem że mnie stamtąd wyniosą, przed samą operacją wybierałem z nią jeszcze jakieś detale kontakty itp. ona miała w tym roku wigilię tam robić...
Zamiast tego dostała na 67 urodziny raka z najgorszymi rokowaniami i jeszcze operacja której rzekomo ten szpital robi 250 rocznie akurat im tym razem nie wyszła i zmarła później na oiomie...Życie jest podłe robi mi się po prostu niedobrze jak o tym wszystkim myślę...
Najgorsze, że dzień wcześniej była totalna poprawa poprosiła o kosmetyki, gazety, nie miała już respiratora. To była sobota myślałem że odlece ze szczęścia zostawiłem jej na nosie okulary i obok gazety, kazałem jej żeby się szykowała do wyjścia na górę na normalny oddział... Następnego dnia w niedziele rano zabrałem dzieci do kina na ninjago, bo ostatnio nie miały taty bo tylko szpital i szpital, w trakcie seansu dostałem telefon z oiom że zmarła i wyszliśmy. Jak odbierałem jej rzeczy to te okulary były całe połamane i porysowane na szkłach, gazeta porwana, nie chcę myśleć co tam się działo... Z tego co wiem to wysiadło serce a potem oddech.. Pamiętam że jak wychodziłęm to pomimo że nie miała już resp ani morfiny i wszystko szło dobrze to ciągle nie było przepływu w tętnicy wątrobowej i powiedzieli, że bardzo mocno zwiększają teraz leki rozpuszczające krew żeby rozpuściły się te zakrzepy... może coś się odczepiło i powędrowało do serca, nie wiem...Tłumaczenie profesora po operacji było takie : "był to twardy guz i takie guzy tworzą zwykle własne naczynia krwionośne i jak przecięliśmy to wszystko się posypało". Nie polecam niestety Łodzi jeśli chodzi o chirurgię, trzymajcie się z daleka od tego miasta, mogłem mamę zawieźć do Katowic albo do Warszawy, ale mieliśmy szybko termin a tłumaczyli nam że "czas jest ważny trzeba szybko wycinać bo to daje szybko przerzuty" a oni przecież tyle tych operacji robią i to jedyna szansa na wyleczenie...
Nie ma to wszystko już znaczenia w tej chwili żadnego, myślałem że jestem bardziej zahartowany bo w 2013 pochowałem ojca ale jak pomyśle o tym jak musiałem parę dni temu zawieźć do skrzydlewskiej dla mamy sukienkę buty wybrać biżuterię itp. to po prostu zastanawiam się czy to nie jest po prostu jakiś zły sen i że może mnie ktoś z tego złego snu obudzi?
Dziękuje Wam jeszcze raz za wsparcie. Droga naszej ukochanej mamy i babci dobiegła końca i nic nam jej nie zastąpi, może Wam i Waszym bliskim ta walka lepiej się ułoży i nie skończy taką tragedią, życzę Wam tego z całego serca...Mnie zostało tylko udawanie że ona nadal tam jest na dole , jak tam schodzę do jej części domu to wszędzie czuje jej zapach, stoją jej rzeczy i mogę sobie wyobrażać, że jest w pokoju obok albo śpi w swojej sypialni...
maciek8791,
Nie jestem w stanie za wiele napisać, łzy same ciekną, bardzo Ci współczuję i rozumiem. Też mieszkaliśmy z mamą w jednym domu, też nie tak dawno Ją straciliśmy, też na raka i bardzo długo wszystko stało zanim otworzyłam drzwi Jej pokoju i weszłam tam ponownie żeby zrobić jakikolwiek porządek.
Jeszcze dużo tych ciężkich dni przed Tobą/Wami, potrzeba czasu, dużo czasu żeby z tym wszystkim się oswoić.
Dużo sił Tobie/Wam wszystkim życzę z całego serca.
Wiem ze słyszenia, że często ludziom się poprawia przed samą śmiercią i przychodzi nagły przypływ sił. Czasami osoby umierające potrafią nawet czekać na przyjazd kogoś bliskiego i dopiero potem odchodzą.
Przy raku trzustki jest tak, sam o tym chyba też pisałeś, że ludzie żebrzą o możliwość zrobienia im operacji, bo wiadomo że tylko ona daje jakieś szanse. Na ogół chorym proponuje się tylko chemie paliatywną. Więc jeśli w szpitalu Barlickiego powiedzieli, że zrobią i to natychmiast, to KAŻDY postąpiłby tak samo, bo tu czas ma zasadnicze znaczenie. Gdzie teraz wieźć tak ciężko chorą Mamę do innego miasta i prosić się znowu lekarzy o tak skomplikowaną operacje!
Ja miałam taką samą sytuację z moją Mamą, w Łodzi nigdzie nie chcieli jej przyjąć z żółtaczką, odsyłali ją na śmierć do domu. W Jonscherze zlitował się jeden chirurg, który też sobie nie poradził ze stanem Mamy.
Wiem jak bardzo Ci jest ciężko. Czuje się tą bezsilność i przekonanie, że ta kochana osoba pewnie liczyła na nas, że coś zrobimy, że jej pomożemy, że dopilnujemy jej leczenia, a My nic nie mogliśmy zrobić i to naprawdę nic. Ale człowiek się uczy i myślę, że już mnie rak nigdy nie zaskoczy, jeżeli chodzi o mnie i moich bliskich i nie będę już nigdy żebrać o badania czy leczenie.
Twoja Mama miała duże szczęście, że miała takiego syna...
_________________ Mamuś- rak przewodów żółciowych, trzy tygodnie walki od diagnozy
Mamuś- kocham Cię
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum