Cześć,
pewnie niektórzy z Was mnie pamiętają. 5 miesięcy temu zmarł mój dziadek,
o którego chorobie tutaj pisałam. Miałam nadzieję, że nie będę już tutaj wracać, a jednak... Sama nie mogę uwierzyć w to co się dzieje, bo rzeczywistość chyba robi sobie tragiczne żarty...
Na początku lipca u mojej 50-letniej mamy zdiagnozowano raka żołądka z zajętym systemem węzłów chłonnych.
Trafiła do szpitala z osłabieniem, znacznym powiększeniem obwodu brzucha (wodobrzusze) i pojawiającymi się i znikającymi gorączkami. Dolegało jej to przez kilka tygodni, ale sądziła, że po prostu się silnie odwodniła. Poza tym było wszystko w porządku, aktywna i zadowolona z życia, właściwie to wyglądała jak moja nieco starsza siostra, a nie 50-letnia kobieta...
Przybywam do Was, ponieważ Wasze rady bywają bezcenne. Na razie napiszę Wam pokrótce, co się dzieje obecnie, być może będziecie mieli dla nas jakieś podpowiedzi.
Po badaniach i diagnozie mama została wypisana do domu, aby przenieść się do innego, docelowego szpitala (z prywatnego do publicznego). Miała umówiony termin konsultacji na za tydzień, ale kilka dni wcześniej pojawiły się silne duszności i pogotowie zabrało ją do szpitala. Ściągnięto jej wodę z płuc, podano leki wzmacniające, aby można było dać jej w poniedziałek pierwszy kurs chemioterapii (inaczej byłaby na to za słaba). O operacji nadal nic nie wspomniano - wciąż naciskam ojca, żeby koniecznie się o to dowiadywał. Mam nadzieję, że po chemii lekarze planują zrobić resekcję żołądka. Z tego co mówi ojciec, stan mamy jest zmienny - raz wydaje się, że wszystko jest w porządku, a niekiedy musi ją nawet prowadzić do toalety.Z tego co widzę, typ raka to
gluczolakorak sygnetowaty typu rozlanego. Wydaje mi się, że mama ma dobre nastawienie do leczenia, ale kontakt - choć codzienny - mamy na odległość, więc trudno mówić coś na pewno.
Jeśli będziecie mieli jakieś sugestie - bardzo o nie proszę. Jestem z mamą na dużą odległość, ale myślę wciąż tylko o niej i chciałabym jej jakoś pomóc... Generalnie ciężko...