agnieszka39,
Alkohol nie jest środkiem, który pomaga zwalczyć stres związany z chorobą nowotworową a na dłuższą metę prowadzi do uzależnienia.
Zwłaszcza ,że sytuacje stresowe związane z chorobą mamy będą się nasilać będziesz więc sięgać coraz częściej po alkohol w coraz większych dawkach.
Być może na chwilkę pozwoli ukoić nerwy rozluźnić się, ale tylko na chwilkę
Stres nie zniknie, jak nie zniknie choroba mamy dlatego absolutnie nie można tego środka zaakceptować jako formę odstresowania się zapomnienia, bo szybko możesz się uzależnić a korzyści psychoterapeutycznych nie odniesiesz żadnych!!!!Podobnie jak brat.
Bardzo dobrym krokiem jest pójcie do psychoonkologa mam nadzieje ,że ci pomoże.
Dla mnie najlepszy sposobem jest właśnie aktywność fizyczna , rower, medytacja,joga .
Pozdrawiam serdecznie i trzymaj się i pisz jak tylko tego potrzebujesz to tez forma łagodzenia stresu,rozładowywania emocji.
Witam wszystkich
Super, że mogę pisać bo jest mi lepiej jak wrzucam to na papier a co do alkoholu to nie zamierzam sięgać, choć nie powiem myslałam o tym i śniłam.Lecz tak jak pisze Biofanka szybko można wejść w ślepą uliczkę, a mi teraz nie wolno zbaczać z drogi bo i tak jest zawiła i ciężko mi po niej iść. Dziekuję za słowa otuchy i wsparcia Wam wszystkim. Jutro mama idzie do szpitala, boję się tego pobierania przez biopsję, bo czasem jak się ruszy to szybko idzie.
Normalnie spotkałam wczoraj nie wiem kogo, ale mówię Wam rozmowa z tym człowiekiem bo nawet nie wiem jak ma na imię, dała mi tak wiele spokoju wewnętrznego, jestem dziś inna.A tak naprawdę, to wczorajszy dzień był właśnie z tego powodu inny niż wszystkie a ja dzięki temu człowiekowi odzyskałam troszkę siebie. I zastanawiam się czy to był człowiek czy Anioł, powiecie że mi odwala raczej nie lecz On choć mnie nie zna, to wie tak wiele o moim życiu, chorobach, chorobie mojej mamy, najpierw przeżyłam lekki szok a potem spokój i trwa to do dziś. On widział mnie z mamą i z bratową i wszystkie trzy paliłyśmy papierosy, powiedział co myśli o tym do nas, wtedy mnie zmroziło, ale wczoraj jak go zobaczyłam to pobiegłam za nim chciałam tej rozmowy coś mnie ciągnęło do niego. Rozmowa przebiegała nadzwyczaj ciepło i serdecznie, jego glos spokojny ale jakże dobitny. To nie przypadek, że stanął na mojej drodze bo ja wierzę że spotykamy ludzi poprzez przeznaczenie.
Coś się zmieniło coś mnie ciągnie do Boga i do ludzi.Chyba nie wariuję co ?
Pozdrawiam wszystkich. Będę dopiero w poniedziałek mam wolne
Będę spędzała czas z rodzinką mam z czego się cieszyć bo moje dziecko jutro wraca z miesięcznego rejsu " Dar Młodzieży", miał na nim praktykę, bo jest w technikum morskim. Tęsknię za nim. A jak się nacieszę synkiem to od piątku będę jeździła do mamy do szpitala aby nie czuła się samotna i to tyle z moich leśnych opowieści, ale wiecie co może dobrze że idę na wizyte do tego psychoonkologa bo ..... martwię się o siebie buziaki
[ Dodano: 2011-06-22, 13:49 ]
A Ty naprawdę dajesz mi poczucie siły...
[ Dodano: 2011-06-22, 13:53 ]
Olaczek to do Ciebie było
[ Dodano: 2011-06-22, 14:00 ]
Widzę, że to Ty Kubanetko jesteś tu naszym "psychologiem", a Ty jak się czujesz, przecież Też masz chorych rodziców? Napisz jak to znosisz jeśli możesz oczywiście teraz a jak było na początku ?
Agnieszko tak jak Ty jestem ze Szczecina i w styczniu korzystałam z jednorazowej pomocy psychoonkologa w ZCO na Strzałowskiej po tym jak po 1, 9 miesiącach od operacji u taty nastąpił nawrót choroby.Na termin wizyty czekałam 3 dni.Bardzo dużo dała mi ta rozmowa.Oczywiście ryczałam tam jak bóbr,a na stole leżały przygotowane chusteczki.....
Cześć wszystkim
Tak pójdę do tego psychoonkologa, bo to co się ze mną dzieje to jakiś koszmar normalnie, są rzeczy o których nie piszę bo wszystkich bym zgorszyła, moje myśli, to co czuję Bóg jeden wie co się ze mną dzieje. Ale wracam do mamy byłam dziś u niej. Ma zrobione biopsje w wzęzłów szyjnych oraz z lewego płuca, jutro ma być wynik, znowu się boję, bo być może jutro dowiem się tego co już wiem i nie wiem jak sobie dam radę. Uciekać czy zostać. Muszę być silna aby wspierać mamę, a jestem słaba.
Całuję Was mocno trzymajcie kciuki, abym jutro dała radę, jak bedę miała siłe to odezwę się jutro wieczorem .
są rzeczy o których nie piszę bo wszystkich bym zgorszyła, moje myśli, to co czuję
nie nakręcej się sama
możesz mi wierzyć lub nie, ale zasada wyjątkowości akurat w tym obszarze nie dziala,
wielu z nas postawionych w takiej sytuacji czuje, myśli podobnie ... i na pewno nikogo na tym forum nie zgorszysz
agnieszka39 napisał/a:
jutro ma być wynik, znowu się boję, bo być może jutro dowiem się tego co już wiem i nie wiem jak sobie dam radę
agnieszko, najgorsze jest czekanie, niepewność. Jutro będziesz wiedziala więcej, będziesz wiedzieć co i jak robić. A jak będzie ci trudno, to wpadniesz na forum po "kopniaka" - przepraszam za kolokwializm
p/s oczywiście jesteś wyjątkowa i niepowtarzalna ale na chorobę naszch bliskich reagujemy podobnie
Ja tez kiepsko sie trzymam, w pracy nie moge sie skupic, lzy nieraz same leca chociaz bardzo sie straram o tym nie myslec, ale jak tu nie myslec, kiedy teraz wszystko kojarzy mi sie z Tata, mam natretne mysli, wizje pogrzebu..W domu przy dzieciach staram sie trzymac twarz, wszystko puszcza kiedy jestem sama, wieczorem albo w drodze do pracy bo dojezdzam samochodem okolo 40 minut i nieraz ledwo widze przez lzy. Czasem krzycze sama na siebie, ze nie mozna tak, ze przeciez Tata jeszcze zyje. Zastanawiam sie czy siegnac po jakies srodki uspokajajace..
Dużo piszecie na forum o współczuciu, niemożności znalezienia sobie miejsca, złym samopoczuciu tych, których bliscy chorują na małego czerwonego złośliwca, a oni są daleko. Też chciałbym być daleko, współczuć i odbierać wyrazy współczucia, a tak naprawdę od wszystkiego być daleko, bo jak napisał Sztautynger „jak atutowy as, zabija wszystko czas”. Bycie z dala od chorego tak naprawdę umożliwia prowadzenie w miarę normalnego życia, życia „nieumorusanego” rakiem i wszystkimi problemami związanymi przecież nie tylko z leczeniem chorego, ale zasadniczo z opieką nad nim, opieką nie tylko gdy jest w pełni sprawny, ale opieką paliatywną, gdy chory bywa zły, dysforyczny, złośliwy, gdy nie jest to sterylny szpital, a zasrane i zasikane prześcieradło, a w domu unosi się mdły zapach śmierci, gdy poza chorym trzeba jeszcze zadbać o siebie, a gdy Ci współczujący do tego się właśnie ograniczają, do wyrazów współczucia ... tylko po co mi to ? Takie współczucie to kwintesencja hipokryzji, nie współczuj, pomóż realnie, poświęć się ...
To co napisałem wzbudzi pewnie kontrowersje i może niesmak, ale jakoś nie mam ochoty ukrywać tego co myślę. Bo czy wszyscy Ci, „którzy są daleko” zrobili wszystko co w ich mocy, by cały czas, jaki mogliby wygospodarować spędzać z bliskimi, a myślę tu o urlopie, nawet bezpłatnym, poświęceniu posiadanego standardu życia, może czasami (części ) wynagrodzenia, itd ? Większość z nich pomimo tego, że są „z dala ...” dalej wszak buduje swoją małą stabilizację i sukces, a o najbliższych, tych, którzy pozostali przy chorym przypomni sobie dopiero, gdy przyjdzie czas spadkobrania.
[ Dodano: 2011-06-25, 20:26 ]
p.s.
Napisałem, że chciałbym być daleko, ale ... byłem, pracowałem kilkaset kilometrów "dalej" i zarabiałem kilka tysięcy więcej. Do dziś nie wiem, a chorowała mama, a teraz choruje tata, czy było warto ...
Nie zgadzam sie z przedmowca, czasami w zyciu bywa tak, ze nie mozna poswiecic wszystkiego co sie z trudem udalo zbudowac bo ma sie tez zobowiazania wobec innych, np wlasnych dzieci. A bycie na odleglosc tylko pozornie moze wydawac sie latwiejsze, tak, nie trzeba na codzien opiekowac sie chorym, ale moze by sie chcialo? byc przy nim do konca, moc wyrazic swoja troske i milosc, cieszyc sie kazdym przezytym wspolnie dniem!
Cześć
Ja tylko na chwilę, nie ma wyników mają być w poniedziałek. Wybierałam się dziś do szpitala jak sójka za morze i nic. Widocznie tak miało być. Widzę, że dyskusja wezbrała, ja napiszę w poniedziałek bo padam cały dzień na moich nogach to już dużo, POZDRAWIAM
Agnie13 trzymaj się. Pisz bądź tu z nami a będzie Ci choć troszkę lepiej.
Pozdrawiam jak zawsze wszystkich
Czesc Mark,ten wpis jest generalnie do Ciebie - nie mozna dolowac ludzi,ktorzy i tak sa zdolowani sytuacja jaka zgotowalo im zycie.Jak sam napisales,byles daleko,kiedy Twoi bliscy odchodzilJi.I zastanawiasz sie czy dla kilku wiecej srebrnikow to bylo warte...Ja osobiscie poswiecilem caly moj czas i wszystko co ludziom wydaje sie za niezbedne do zycia,zeby moc patrzec w oczy, trzymac za reke,moc sie przytulic i starac sie zrozumiec bez slow,co twoja ukochana osoba pragnie ci przekazac,kiedy nie jest w stanie wyartykulowac najprostszych slow...Dlatego nie do konca cie rozumie... Agni13- Ty nie czekaj -lec do Taty na skrzydlach - nikt ci nie podaruje ekstra czasu - w Twoim przypadku z tego co wiem z wlasnego doswiadczenia nie masz go zbyt wiele... A dzieci... Dzieci maja jeszcze cale zycie przed soba...Decyzja nalezy do Ciebie.
Po części zgadzam się z Markiem. Niestety, ze względu że mamy taką sytuację w Polsce, jeśli chodzi o pracę, wiele osób uważa, ze musi się kurczowo trzymać tej pracy, bo przecież ona daje srodki do życia itp.
U mnie z pracy zrezygnowała Mama - nie wyobrażam sobie, że przy Tacie przez ten cały rok, miałoby nie być nikogo przez 9 godzin dziennie. Był moment, ze Tata nawet dobrze się czuł, mógł nawet sam ziemniaczki obrać, ale i tak zawsze miał kogooś koło siebie. Tata często nie chciał za dużo rozmawiać, czasem cały dzień wolał przesiedzieć ze swoimi myślami, ale cieszył się, ze jest ktoś w domu zawsze. Moje wspomnienia z choroby Taty dotyczą również tego, że jak mama znikła z horyzontu, to Tata zagodzinię lub dwie zaraz się pytał, a gdzie Mama - to było śłodkie. Po prostu, mimo, że czasem na nią krzyczał, bardzo jej potrzebował.
A ja nie rezygnowałam z pracy, ale zrezygnowałam ze stopnia zaangażowania się w tą pracę - jestem młoda, mam 26 lat, a pracę taką, że jeśli się szybko wielu rzeczy nauczę, to mogę zaraz więcej zarabiać i mieć lepsze stanowisko. Ale wtedy mnie to w ogole nie interesowało. Zrezygnowałam również z zajęć popłudniowych, angielskiego, bo wiedziałam, że i tak się nic nie nauczę, wolę w tym czasie być w domu, a jak nie, to być na telefonie. I tak patrzałam przez rok, jak moje koleżanki pną się w górę.
Ale miałam rownież chyba to szczescie że miałam w miarę wyrozumiałego szefa. Powiedziałam mu, że Tata jest chory, że teraz może się zdarzyć, że będe wołała o więcej urlopu, albo o dzień wolny z dnia na dzień. I tak było - jak trzeba było zawiesć do szpitala - dzień wolny, Tata się gorzej czuł dzień wolny. Czasem godzina 15 - zwalniam się już, bo jadę do rodziców. Czasem bylam bezpośrednia w tych sytuacjach - mowiłam, nie mogę być w pracy, Tata jedzie do szpitala, muszę być z nim - i dostosowywali się do tego.
U mnie Mama była non stop przy Tacie, ja byłam przez połowę choroby, z czego i tak się bardzo cieszę - nie wyobrażam sobie nie przeżyć tego i słuchać tylko opowieści Mamy, jak jej było cięzko. Nie spotykałam się w ogole ze znajomymi, bo siedziałam w domu, rozmawiałam z rodzicami, z Tatą , z Mamą - teraz zostały mi piękne wspomnienia. Piękne rozmowy.
A jak przyszedł już ten czas, kiedy Tata potrzebował pomocy we wszystkim, byłam już non stop w domu- urlop - powiedziałam Tata jest z złym stanie - chcę być w domu. I dziękuje Bogu, że moglam pomóc, że byłam. Mi to pomaga, teraz kiedy Taty nie ma - myślę sobie, ze zrobiłam wszsytko co mogłam, że wykorzystałąam ten pozostały czas, jak tlyko się dało.
Teraz we wtorek mamy wyjazd integracyjny do Danii - ja nie jadę - uwazam, że Mama potrzebuje mnie tu bardziej niż Dania. Myślę, że tego też nie będe żałowała.
Jeśli tlyko ktoś może, ma taką możliwość ( czasem wystarczy odrobina odwagi i szczera rozmowa z szefem) to niech tak ułozy sobie swoje sprawy, żeby być z chorym. Te chwile , mimo, że są cieżkie, są bezcenne - bo nie ma potem tej ogromnje pustki, bezradności i wyrzutów sumienia.
Osobiście uważam, że nie należy osądzać innych, bo każdy z nas ma inną, odmienną sytuację. Po prostu trudno je porównać. Każdemu z nas jest ciężko, tylko inaczej. Ci, którzy są daleko, na pewno mają poczucie winy, jest szansa, że ich relacje z bliskimi się zmienią - codziennie odzwiedzając mamę w szpitalu w trakcie chemioterapii słyszałam słowa żalu rodziców, których dzieci były daleko.
Z drugiej strony rozumiem Marka. Co prawda teraz jest trochę łatwiej, stan zdrowia moich rodziców się poprawił (nie wiem jeszcze co to jest opieka terminalna) , ale w pewnym momencie było ciężko - w jednym tygodniu miałam 2-4 wizyty w klinikach. Mój brat zupełnie się w to nie włączył (ma swoje życie, rodzinę, pracę, mieszka w innym mieście a z ojcem nie łączy go silna więź). Było więc i przeciążenie organizacyjne ale i zmienne (związane z chorobą) nastroje rodziców, z którymi musiałam sobie radzić - ich depresje czy złośliwości. Na szczęście mam taką pracę, że odkładając zlecenia mogłam z nimi jeździć - ale niestety mniej zarabiałam. Innego wyjścia nie było. To była moja decyzja, ale każdy ma prawo podjąć swoją.
Witam
Ja czytam te wszystkie tamaty i mam wrażenie, że robi się trochę nie przyjemnie ale to moje zdanie. Ja pięć lat temu opiekowałam się babcią w każdy piątek dojeżdżałam do niej, przez dwa lata spędzałam z nią weekendy i wszystkie wolne dni, wszystkie urlopy i tak było mi mało tzn. brakowało mi czasu z nią spędzonego i zawsze żałowałam że za mało z nią byłam.
Tu dziś jeśli chodzi o mamę znowu spędzam z nią każdy weekend, ale wiem że gdy nie będzie dawała rady to będę z nią (mama jest z przyjacielem), ale nie ma jak to ja i moja bratowa zawsze będę spokojniejsza gdy będę z nią blisko.
Osobiście jednak uważam, że nie mamy prawa nikogo osądzać bo każdy robi to co uważa za stosowne, a skoro jest tu z nami na forum tzn. że szuka zrozumienia dla swojej sytuacji nie własnego spokoju, nie aby oczekiwać współczucia bo cóż to jest współczucie, jeśli chodzi o mnie to rozmowa tu, wymiana doświadczeń wygadanie się daje mi możliwość poznania choroby i nabycia "doświadczenia" w niesieniu pomocy bliskiej chorej osobie. To tu oswajam się i poznaję tę straszną chorobę, poznaję jej etepy rozwoju. I uczę się od jakiegoś czasu nikogo nie osądzać bo wszyscy jesteśmy ludźmi, popełniamy błędy, uczymy się je naprawiać jeśli dostaniemy szansę.
Ja nie oczekuję, ja daję siebie, taka już jestem. Zawsze pragnęłam, aby na świecie było dobrze aby nikt nie cierpiał, nie chorował.
Ostanio nawet usłyszałam że w obliczu tych wszystkich złych rzeczy chorób itp , powinnam cieszyć się że żyję w tym miejscu tu i teraz ponieważ u nas nie ma tajfunów, trzęsień ziemi i innych kataklizmów, alkaidy. Najpierw się wzburzyłam lecz teraz sądzę że to prawda to też powód do uśmiechu. Szukam ostatnio powodów dla których warto się usmiechać i dawać radość innym.
W domu też zrobiło się milej, jak trochę się uspokoiłam wewnętrznie, ale to samo nie przyszło to dzięki temu nieznajomemu to On sparawił rozmową że ja myślę czuję ale jakby trochę inaczej, wczoraj nawet poszłam posiedzieć do kościoła i pobyć sama ze sobą.
Jest wynik dzwonię do doktora
[ Dodano: 2011-06-27, 11:55 ]
Wynik brzmi: mięsak wszędzie w węzłąch szyjnych i w płucu
ustaliłam chemioterapię na 12.07.11 godzina 9.30 dziś już nie będę pisała
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum