Gołym okiem widać że jest gorzej. Chociaż nie ma tych samych objawów co poprzednio po podaniu chemii (wcześniej Tata na drugi dzień po chemii leżał słabiutki) tak dziś tego nie było na szczęście ale za to Tatę coraz częściej boli głowa. Widać że ból jest dość silny. Tata wtedy bierze tabletkę. Niestety nie wiem jaką bo jeszcze tego nie podejrzałam ale ostatnio przepisała mase leków Pani Onkolog, więc pewnie bierze coś co ma Mu pomóc, ulżyć.
Po wczorajszym wlewie dziś rano na zewnętrzynych częściach dłoni (tam gdzie był wkłócie) doszło do zapalenia żył. Rączki nie dość że szczuplutkie, delikatne to jeszcze całe zasinione i opuchnięte. Tata razem z bratem udał się do lekarza pierwszego kontaktu, ale niestety nie dostał się. Tylko Pani Pielęgniarka powiedziała, żeby dwa razy dziennie robić kompres ze spirytusy, rękę owinąć folią i bandażem. Po godzinie kompres zdjąc. Jeśli do jutra nie pomoże to mamy jechać do szpitala.
Serce mi się kraje jak patrzę na Tatusia. Wiem że juz to pisała kilka razy ale.... tak ciężko jest mi pogodzić się z tą chorobą. Wyrzucam sobie dlaczego wcześniej nie nalegałam aby poszedł do lekarza....dlaczego
Użalam się nad sobą. Wiem, wiem..... ale gdzie mam się wypłakać jak nie wśród swoich??? Wiem że rozumiecie. Za dużo jak dla mnie....