Witajcie, mili moi.
Wcale nie jestem fundament, żaden ze mnie fundament. Wczoraj cały dzień walczyłam z drukarką, nakręciłam się oddawaniem roboty - i jeszcze dziś, na wysokich obrotach, rozstawiałam rodzinę po kątach.
Na szczęście oni są pobłażliwi i wyrozumiali.
W każdym razie zrezygnowałam z propozycji kolejnych terminowych prac, zostawiając sobie tylko kosmetyczne kończenie Kalendarium Sienkiewiczowskiego i - na kolejne lata - Dąbrowską.
Robię się coraz bardziej wydelikacona nerwowo. W dodatku ewidentnie po morfinie trudniej mi się myśli. A już, gdy pośpiech - to totalne zagubienie, zakręcenie.
Jestem z siebie dumna, że zadbałam o komfort własnego chorowania.