Od piątku jestem bardzo zmartwiona, przejęta - chorobą kotki. Nagle zaczęła kuleć, weterynarz znalazł starą zaropiałą ranę - czyścił to pod narkozą, teraz ma dwa długie szwy na brzuchu.
Dziś już po kontroli - goi się OK, będzie dobrze, choć kotka dalej i zbolała, i przestraszona.
Więc tak sobie myślę - że ja tu jak w operze ponad pół aktu wyśpiewuję: "umieram, umieram...". Okazało się, że mąż poważnie chory. Kiedy tylko trochę ochłonęłam - wypadek Myszki (przepraszam, ale kotka tak się nazywa). Pewno za kilka kolejnych aktów - wyjdę przed kurtynę i dostanę wtedy oklaski.
Może moja myśl niezborna - ale jakoś dla mnie ważna. Że świat, od czasu mojej diagnozy, toczy się dalej, nawet w kategoriach ostatecznych: życia i śmierci.
JaIneczko.
Rozumiem, że martwi cię choroba kotki – bo kto będzie Cię zaopatrywał w zapas świeżutkiej mysinki, ale wiesz, koty bardzo szybko się regenerują, wiem to z doświadczenia, jako stara kociara, więc ta przerwa w aprowizacji z pewnością nie będzie długa!
Nie martw się zatem.
Pozdrawiam
[ Dodano: 2010-07-11, 20:44 ]
Post scriptum
A oklaski masz już teraz!!! W podzięce za kawał dobrej literatury>
A tak poważnie, Inko, powinnaś napisać powieść - byłby to bestseller - z całą pewnością. Masz dar przykuwania uwagi czytelnika, a to jest już klucz do sukcesu! Pięknie piszesz, w dodatku zniewala Twoje poczucie humoru… Pomyśl nad tym!
JaInka, podobnie jak moje przedmówczynie, bardzo chętnie przeczytałabym powieść Twojego autorstwa....może warto o tym pomyśleć....tak pięknie piszesz.....
Może moja myśl niezborna - ale jakoś dla mnie ważna. Że świat, od czasu mojej diagnozy, toczy się dalej, nawet w kategoriach ostatecznych: życia i śmierci.
...świat chociaż głuchy i ślepy i nieczuły na nasz los - nie zauważa naszego życia i naszej śmierci na nim. Pomimo tej jego niepojętej obojetności na nas, niech się toczy jak najdłużej i jak najdalej, a my rwijmy, targajmy z całych sił z niego, jak najwięcej, ile tylko się da - bezcennych chwil naszego życia.
A Ty Jainko wyśpiewuj nam swoje arie - wielu (bardzo wielu) wsłuchuje się w Twój głos i pewnie czerpie siłe do życia i walki o nie.
Ale nic to! Powieści pisała nie będę - za to z Wami pogadać: czysta rozkosz.
Ostatnio eksperymentuję z megalią (syrop na apetyt). Bo całe życie byłam dość szczupła (60 kg przy 173 cm wzrostu), aż tu nagle - od czasu choroby - zaczęłam przeraźliwie tyć. W sumie w dwa lata utyłam 30 kg. Czułam się jak hipopotam, w dodatku naruszający estetyczną równowagę świata. Lekarz i jego asystentka pocieszali mnie - że w onkologii to dobrze, że będę miała z czego chudnąć itd...
Jednak przy przerzucie do kości nogi problemem stało się chodzenie, żeby nie obciążać nogi, nie złamać się.
No i zaczęłam chudnąć. W pół roku schudłam te trzydzieści kilo. Kiedy Zeszłam poniżej 60 kg - przestraszyłam się. Kilka razy wzięłam megalię - i napad, szał głodu, od razu przytyłam kilogram, uczucie przepełnienia. Więc odstawiłam. Znowu chudnę. Więc wzięłam...
W dodatku walczę z czymś w rodzaju kobiecej próżności - bo faktycznie wstydziłam się. Szczególnie na oddziale płucnym na onkologii wyglądałam nietypowo: chora - niechora, niezgodna ze stereotypem i wyglądem statystycznym osoby chorej.
Jest jeszcze jeden aspekt. Mianowicie: samo jedzenie. Gdy nie mam apetytu, to "wduszam", co jest pod ręką czy w lodówce, i już. Gdy ten apetyt mam - marzą mi się różne dobre rzeczy. A sama już nie wychodzę na zakupy. Trzeba by specjalnie prosić moich facetów, potem czekać na to, wkurzać się "w głąb", jeżeli kupią nie takie...
Zaraz jadę do Poradni Przeciwbólowej (po recepty) - i mąż naskarży lekarce, że znów odstawiłam Megalię. On uważa, że mam dobrze jeść, być okrągła.
No, to sobie wylałam... Neurotyczne rozważania niespecjalnie nadają się na materiał literacki, natomiast na forum onkologicznym są jak najbardziej na swoim miejscu
JaInko swoją walką z chorobą nowotworową, swoimi postami przetarłaś nowy szlak w podejściu do choroby dlatego wszyscy tutaj oczekują na Twoje posty z taką niecierpliwością.
Przyznaję, że mimo iż rzadziej pisałem w Twoim wątku to możesz mi wierzyć czytam go regularnie.
Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dużo zdrowia i pogody ducha.
Świetnie, że się odezwałaś Brakuje Twoich wpisów jak diabli. Pisz jak tylko będziesz mogła. Jak się czuje kicia?
Pozdrowienia dla Ciebie i całej rodziny. A z tą hipopotamowatością to nie przesadzaj!
Ale nic to! Powieści pisała nie będę - za to z Wami pogadać: czysta rozkosz.
Kochana - widzisz jak Tu wszyscy czekamy na Twoje wpisy Jakie zażenowanie
Ta książka to niezły pomysł - ale skoro nie - to co my biedne żuczki na to poradzimy <bezradny>
Dla Ciebie
JaInko!
A jak Kicia Myszka? Już w lepszej formie? Doniosła coś swojej ukochanej Pani na podwieczorek? jakąś mysinkę?
Kotki mają to do siebie, że "wylizują się" z wielkich opresji... Mój sąsiad, ktory nie pałał do nas wielką milością, postanowił zemścić się na naszym kocie - Nikodemie.... Wrzucił Go do beczki z gorącą, oleistą smołą
Nikodem postanowił się jednak zemścić na sąsiedzie i przeżył mimo fatalnego stanu.... tylko sierść z niego zeszła i był golutki Weterynarz mowił, że kotki mają organizm o zadziwiających zdolnościach regeneracyjnych
Jednym słowem pozdrowienia dla Myszki i Jej Pani
Kotka Myszka jeździ regularnie na kontrole co dwa dni - dostaje tam kilka zastrzyków i nawet nie broni się, jest bardzo grzeczna. Dość szybko też odzyskuje formę. Już wskakuje na meble, wychodzi z domu przez okno. Jednak dziś wyraźnie marudzi, jakby ją bolało. Jeśli wszystko będzie dobrze, to we wtorek zdjęcie szwów.
W Poradni Przeciwbólowej lekarka pytała, jak znoszę upały. A ja mam w domu chłodno. Duży dąb tuż pod oknami. Zresztą Milanówek to dawny las mieszany pocięty na działki. Mikroklimat, woda oligoceńska i te rzeczy.
Za każdym razem, kiedy uświadamiam sobie, w jakim luksusie żyje, mam wielką frajdę. Bo poprzednio, dwadzieścia pięć lat temu, mieszkaliśmy w samym centrum Warszawy, w bloku na jedenastym piętrze. Obie windy często się psuły. Okna mieszkania na jedną stronę, więc o przeciągu nie było co marzyć. Przeraźliwy smród oparów benzyny i rozgrzanego asfaltu (szły do góry). Wszechobecny hałas (tramwaje, autobusy, parking tirów przy dworcu centralnym - w domu akustyka wewnętrzna: "rurowce", życie towarzyskie itp. Kiedyś pani w poradni szkolno-wychowawczej powiedziała: "Pani dziecko głuchnie. Ale proszę się nie przejmować, wszystkie dzieci w tej dzielnicy głuchną" - i to była ostatnia kropla.
Od początku były i są rozmaite minusy życia pod Warszawą. Ale plusów jest o wiele więcej - a już szczególniej w lecie. Nie czuję przymusu wyjazdu na wakacje, codziennie wieczorem mogę się wylegiwać na trawie (w dzień boję się słońca - tarcewa). Blisko na targu "surowizna" o zupełnie innej jakości i cenie, jak w stolicy.
No i chorowanie ułatwione. Szpital Grodziski - nowy, a więc naprawdę dobrze wyposażony. Nie czeka się jakoś przeraźliwie na wizyty. Ludzki, indywidualny stosunek do pacjenta (wiem, bo kilka razy "ustawiali mnie" oddechowo i kardiologicznie na oddziale ratunkowym). W razie wypadku (syn trenuje na rowerze) - o dowolnej porze RTG, chirurg twardy, miękki - wszystko w godzinę. Specjalisci też prawdziwi, chociażby moja pani od bólu, czy (podobno) urolodzy, do których zgłosi sie w sierpniu mąż. Lekarz pierwszego kontaktu w Milanówku rzeczywiście na telefon - i wizyty domowe nie są fikcją.
Nachwaliłam się. Lubię, jak mi zazdroszczą, ale lubię też tak jasno uświadamiać sobie powody własnego zadowolenia z życia.
Mam też zaprzyjaźnione koty i psy. Wiewiórki dawno nie widziałam, ale mam nadzieję, że jesienią znów się pokaże.
I znowu się rozgadałam. Bo to i nachwalili mnie, i do pracy ciężko się zabrać, i przyjaciele jednak rozjeżdżają się na wakacje.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum