Czy chory powinien znać całą gorzką prawdę o chorobie?
Męczy mnie to pytanie, ponieważ uważam, że chorzy na nowotwór złośliwy nie powinni znać całej prawdy...
Kiedy zachorował mój tato cała nasza rodzina pocieszała go, że rak płuc to wcale nie oznacza wyroku śmierci, że w tych czasach są już leki, większa wiedza na ten temat, przecież mamy XXI wiek, latamy na księżyc... Tato trzymał się, walczył, tak bardzo chciał żyć, chwytał się każdej brzytwy...chodził nawet do znachorów i bioenergoterapeutów...Mimo, że był coraz słabszy i po chemii nie chcieli go już wypuszczać do domu wciąż miał nadzieję...dopóki nie trafił na szczerego do bólu lekarza, który poinformował go, że w jego przypadku to już tylko kwestia czasu, że on z tego nie wyjdzie... Nie muszę chyba dodawać, że od tego czasu przestał walczyć, jeść i wietrzyć... Krótko po tym odszedł...
Kiedy zachorowała mama lekarz rozmawiała tylko ze mną, wiedziałam, że to nowotwór jajnika, że sytuacja jest bardzo poważna... Mamie powiedzieliśmy tylko, że to guz, wcale nie musi być rak... Dopóki leżała w szpitalu w naszym rodzinnym mieście udawało się trzymać mamę z dala od tematu, dzięki czemu miała apetyt, żartowała, planowała remont...Ale niestety TK potwierdziło najgorsze i kiedy dostała skierowanie na onkologię ginekologiczną zaczęła domyślać się tego i owego, ale my wciąż mówiliśmy jej, że skoro guz jest operacyjny to jest szansa (taty nie chcieli już operować), potem chemia na zasuszenie i będzie dobrze...uwierzyła, była coraz słabsza ale wciąż wierzyła, że z tego wyjdzie... Kiedy zobaczyłam jak ją zszyli po operacji i kiedy ona też to zobaczyła złudzenia zaczęły znikać. Jej brzuch wyglądał jak u frankensteina, byle jak chwycona skóra zszyta na okrętkę, na końcach sterczące rogi ze skóry...zupełnie jakby nie opłacało się na większy wysiłek... Pielęgniarki też nie lepsze...teksty typu, że nie ma co się skarżyć, tylko powinna się cieszyć, że w ogóle chcieli ją operować... Jak można tak mówić do człowieka?! Czary goryczy dopełniła wyczerpująca informacja,że w 4 stadium raka, w którym się znajduje mama, wyleczalność sięga 10-15 % pod warunkiem, że chemia podziała i że silny organizm dobrze ją zniesie...Silny organizm! U człowieka który z trudem mówił taka informacja była bardzo pokrzepiająca! Umarła w dniu pierwszej chemii... Przecież wiedziała, że nie da rady, lekarz jej powiedział!
_________________ "(...) Chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć, kochamy wciąż za mało i stale za późno."
To straszne co napisałaś, bardzo ci współczuję .
Zgadzam się z tobą w 100%, mój dziadziuś miał raka żołądka lekarze powiedzieli mu że nie ma już dla niego ratunku- zmarł 3 tygodnie po postawieniu diagnozy .
Nie wiem czy gdyby nie wiedział żyłby dłużej ale myślę że mogłoby tak być a nawet jeśli nie to miałby do końca nadzieję, poddał się i to go tak szybko zabiło...
Myślę że nie powinni odbierać chorym nadziei, cuda się przecież zdarzają a najgorsze co można zrobić to doprowadzić człowieka do tego że się podda.
witam
ja się z wami nie zgadzam są ludzie ktorzy chcą wiedziec i im więcej wiedzą tym bardziej walczą,wszystko zalezy od psychiki chorego czesto własnie nieswiadomosc ( a raczej swidomosc ze nikt nie chce o tym rozmawiac )bardziej zabija niz wiedza o tym co sie dzieje
moj tata dowiedział sie od lekarza ze ma nowotwor w płucu prawym i ze jest zbyt słaby zeby okreslic jaki to nowotwor a tym bardziej go leczyc a ze 10 lat wstecz mial tez guza w płucu lewym ktory zostal wyciety uwaza się ze to przerzut zostaje tylko leczenie paliatywne
to bylo 8 miesięcy temu ,na samym poczatku było zalamanie ale po kilku dniach tata stwerdzil ze sie nie podda i walczy- jak na razie nie jest jest zle chociaz guz urósł , dlatego będzie kolejna radioterapia ,
u mnie było tak samo, tak długo dopoki nie wiedziałam z czym mam do czynienia bardzo sie bałam ,jak juz wiedziałam wszystko- zaczęłam walczyc , na razie wygrałam ,
to nieprawda ze chory sie nie domysla co mu jest , dziwi mnie omijanie tematu przez rodzinę, czesto chory potrzebuje rozmowy na temat tego co czuje , czego sie boi, to bardziej pomaga niz ukrywanie prawdy
mnie mobilizowało innych załamuje ,chory powinien wiedziec,reszta zalezy od samego chorego i rodziny
nie ukrywam niczego przed tatą ,mozemy rozmawiac o wszystkim nie ma tabu .widze ze to bardziej mu pomaga niz leki , nie mowie ze będzie dobrze ,bo nie będzie ale on moze mi powiedziec wszystko jest mu wtedy lżej
moim zdaniem nikt przez chorobe nie traci zdolnosci logicznego myslenia
a swoj strach musi przezywac samotnie wsrod bliskich ,ktorzy staja na głowie wmawiajac choremu ze wszystko jest ok
Oczywiście forma, w jakiej przekazuje się wiadomości o chorobie jest bardzo ważna - wiele już napisano na tym forum na ten temat (stopniowanie informacji, "sondowanie" w trakcie rozmowy, co pacjent chce wiedzieć, etc.). I oczywiście teksty rzucane przez lekarzy/pielęgniarki do bliskich autorki tego wątku są NIEDOPUSZCZALNE!
Psychika jest bardzo ważna w walce z chorobą, ale z drugiej strony informacje o nieuleczalnej chorobie i prawdopodobieństwie śmierci w krótkim czasie są przekazywane ludziom bardzo ciężko chorym, więc fakt że w krótkim czasie od informacji odchodzą nie wynika wyłącznie z tego, że się załamali psychicznie.
No i zawsze pozostaje pytanie - a ja? czy jeśli ja byłabym ciężko chora, czy chciałabym, aby rodzina nic mi nie mówiła, oszukiwała mnie? Czy chciałabym, aby traktowali mnie jak dziecko/niepełnosprawnego umysłowo?
Ja należę do tych chorych, którzy chcą znać prawdę o swoim zdrowiu czy niezdrowiu, o swoim stanie. I to ja 'kontroluję i cenzuruję' informacje do moich bliskich. Tak, aby ich za bardzo nie martwić, ale i jakoś przygotować na niektóre informacje (bo kiedyś niektóre informacje trzeba im powiedzieć). Mając świadomość 'śmiertelności' można lepiej wykorzystać dany nam czas.
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Skasowałam post, ponieważ uważam podział ZDROWI-CHORZY za dość sztuczny, wszystko zależy od indywidualnego przypadku, stadium choroby, bliskości, świadomości, empatii. Nie ma jednej recepty. Jak w większości przypadków nic nie jest białe albo czarne.
Pozdrawiam i życzę woli życia i walki Wszystkim (Zdrowym i Chorym).
_________________ "Bywają rozłąki, które łączą trwale."
Zebra, chyba nie ma tak, że na 100% ktoś Ci powie, że umrzesz konkretnie tego i tego dnia (no chyba, że będziesz skazana na karę śmierci, ale tego tutaj nie rozważamy, a wydaje mi się, że nawet ci skazańcy mają nadzieję, że zdarzy się cud, i przyjdzie jakieś ułaskawienie, a podobno nadzieja umiera ostatnia). Od Twojej psyche zależy Ci jak na taką wieść zareagujesz. Czy przysłowiowo 'poddasz się', czy nie. Póki co jest to prawdopodobieństwo (no czasami dość wysokie). Od nas zależy jak to wykorzystamy. To my mamy nadać sens naszemu życiu, od nas zależy ile zostanie nas w innych ludziach.
Po pierwsze na myśl o śmierci, jest mi zwyczajnie żal, że zostawię swoje różne 'przyjemności' tutaj. Chociażby takie proste 'przyjemności' jak np. letni wietrzyk, pięknie pachnący kwiat, dobre jedzenie, rozmowa, śmiech, pobyt z kimś bliskim fajnym, i tym podobne, ot zwykłe rzeczy stanowiące o naszej urodzie życia (mniej lub bardziej 'ważne'). Żal, że nie będziemy uczestniczyć w tym co się dzieje w świecie, w życiu naszych bliźnich.
Po drugie, strach przed śmiercią (bardziej nieistnienie tutaj, na tym świecie) polega na przekonaniu, że nasze życie nie miało znaczenia. Nasze życie tutaj było na próżno, byliśmy po nic, dla nikogo. Gdy mamy takie poczucie nasz strach może być dojmujący. Póki żyjemy mamy nadzieję, że nadamy sens naszemu życiu, kiedyś tam. To kiedyś tam ma się dopełniać tu i teraz.
[ Dodano: 2011-07-19, 19:10 ]
Zebra napisał/a:
Jedynie nie mogłabym wyjść z podziwu nad bezsensem i beznadziejnością wszystkiego co do tej pory robiłam i co było dla mnie ważne, bo to wszystko za kilka dni się skończy...
Póki czegoś nie przeżyjemy, nie doświadczymy czegoś, to tak naprawdę nie wiemy jak się zachowamy. Są to wyłącznie nasze wyobrażenia. Zwłaszcza w sytuacjach 'ekstremalnych'.
Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. – W. Szymborska
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Skasowałam post, ponieważ uważam podział ZDROWI-CHORZY za dość sztuczny, wszystko zależy od indywidualnego przypadku, stadium choroby, bliskości, świadomości, empatii. Nie ma jednej recepty. Jak w większości przypadków nic nie jest białe albo czarne.
Pozdrawiam i życzę woli życia i walki Wszystkim (Zdrowym i Chorym).
_________________ "Bywają rozłąki, które łączą trwale."
Posłuchajcie... jakoś dziwnie odbieram powyższe słowa pisane przez osoby, które nie doświadczyły same tego, o czym piszą. Nie gniewajcie się. Ale... nie jesteście w stanie zrozumieć. Choćbyście nie wiem jak się starali. Mnie czas dawano do stycznia. Tego który minął. Miałem niesamowitego farta. Remisja całkowita, w związku z czym moje szanse na przeżycie najbliższych 5 lat wzrosły do niebotycznej dla mnie wartości 15% statystycznie... Aczkolwiek jeśli chodzi o nas, chorych, to mamy szansę albo 0%, albo 100%. Albo wyzdrowiejemy, albo nie... Dwa miesiące byłem na morfinie. Ból, który odczuwałem, nie był spowodowany nowotworem, ale terapią, której się poddałem. Przez dwa miesiące, otępiony bólem, rozpaczliwie pragnąłem wrócić do normalnego życia, a jednocześnie chciałem zasnąć, i się nie obudzić. Bo byłoby to dla mnie wyzwoleniem. Czy Wy, zdrowi, jesteście w stanie to zrozumieć? Cierpicie, bo bliscy odchodzą. Naturalne to jest... Ale to nie jest tak, że my, chorzy, nie jesteśmy niczego świadomi. Najczęściej jesteśmy, i targają nami na przemian nadzieja i rezygnacja. I nie ma tak naprawdę co rozdrapywać ran. Ja chciałem tak naprawdę tak samo mocno umrzeć, jak żyć. Obawiam się, że pragnienie życia jest Waszą projekcją... Kurcze, czuję się trochę jakbym rozmawiał ze ślepym o kolorach... Mój wuj umarł po 7 latach walki z rakiem. Dawano mu 2 lata... Cierpiał? Oczywiście. Chciał wyzdrowieć? Jasne!!!! A czy kiedy było bardzo źle, czy chciał końca? Również... Brak mi słów. Kochani. Cierpicie... Ale my, chorzy... często mówimy, że będzie dobrze. Nie dlatego, że w to wierzymy, ale żeby Wam, zdrowym było lepiej... Bo często my jesteśmy pogodzeni z losem... A Wy, zdrowi, nie...
_________________ Każdy ma swoje walety i zady
THINK BEFORE YOU SAY SOMETHING STUPID
To jest na tym forum któryś kolejny wątek pt mówić czy nie. I zawsze jest taki sam podział, chorzy mówią "chcę wiedzieć i decydować", a rodziny "chronić chorego". Punkt widzenia, punkt siedzenia.
Jestem po trzech seriach chemioterapii indukcyjnej, oraz skojarzonej radiochemioterapii radykalnej. Najbliższe badania (rezonans), mam 17 sierpnia. Czemu o to pytasz Zebro?
_________________ Każdy ma swoje walety i zady
THINK BEFORE YOU SAY SOMETHING STUPID
Czy Wy, zdrowi, jesteście w stanie to zrozumieć? Cierpicie, bo bliscy odchodzą. Naturalne to jest... Ale to nie jest tak, że my, chorzy, nie jesteśmy niczego świadomi.
Zgadzam się zupełnie z Tobą ,ja w jednym roku miałam co trzy miesiące operację ,cięty brzuch.! i naprawdę czasami miałam dość i tak jak Ty raz chciałam odejśc a zarazem chciałam żyć.Obecnie wiem mając przerzuty po 8 latach wiem że już nie wyzdrowieje.Myślałam że mi się udało jak mineło 5 lat. Teraz mając przerzuty, będę walczyła o każdy rok zycia i z każdego dnia się cieszę ,wiem i jestem świadoma że nie wyzdrowieje ,ale jak zwykle jest jakieś ale mogę żyć 2 lata 5 lat a może 8 lat itd... niewiem i niechcę wiedzieć żyję kazdym dniem i koniec. Najgorsze jest jak zdrowi mówią wyzdrowiejesz a ja na to niestety ,ale nie wyzdrowieje ,ale mogę żyć jeszcze długo ,długo i tego się trzymam ,chociaż czasami też mam doała jak każdy.
Pozdrawiam i życzę walki z chorobą
Skasowałam post, ponieważ uważam podział ZDROWI-CHORZY za dość sztuczny, wszystko zależy od indywidualnego przypadku, stadium choroby, bliskości, świadomości, empatii. Nie ma jednej recepty. Jak w większości przypadków nic nie jest białe albo czarne.
Pozdrawiam i życzę woli życia i walki Wszystkim (Zdrowym i Chorym).
_________________ "Bywają rozłąki, które łączą trwale."
Gazda, dziękuję...
Masz rację, my zdrowi wiemy o Was tylko tyle ile sami nam mówicie, bo nasze domysły zawsze będą tylko przypuszczeniami. Teraz kiedy to czytam, zaczynam rozumieć niektóre sytuacje i słowa mojej mamy... Pocieszała nas choć sama w to nie wierzyła. Była chwilami już zmęczona walką, a ja nie umiałam tego zrozumieć, bo przecież miała dla kogo żyć... Teraz wiem, że istnieje taki ból, którego człowiek nie jest w stanie znieść i wolałby umrzeć byleby tylko przestało boleć...
_________________ "(...) Chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć, kochamy wciąż za mało i stale za późno."
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum