A więc 11 grudnia trzymam kciuki zaciśnięte od rana, oby wszystko ułożyło się pomyślnie.
Co do ukrywania pewnych dolegliwości chorych przed rodziną, ja też odniosłam wrażenie, że Magda wiele swoich bóli tych fizycznych i psychicznym ukrywała przed nami. Teraz dopiero to widzę, bo wtedy nasze nastawienie na walkę o każdy dzień było tak wielkie, ze pewnych rzeczy nie dostrzegaliśmy.
Na 4 dni przed śmiercią Magdy siedziałyśmy sobie razem, głaskałam Magdę delikatnie po rękach, Ona nagle drgnęła- jakby coś powiedzieć chciała. Pytam co podać, zrobić- nic nie chciała, pytam, czy boli coś, też nie. W końcu pytam- Madziulku- jesteś zmęczona walką- skinienie głową na tak, pytam- czy bardzo zmęczona- skinienie na tak. Poleciała łza, przytuliłam Ją delikatnie, chciałam zawołać brata, ale nie chciała- spędziłyśmy ze sobą w kompletnej ciszy i spokoju następna godzinkę, Magda zasnęła i tyle. To był ten jeden jedyny raz (w ciągu trzech lat chorowania) kiedy Magda się skarżyła- nigdy wcześniej, ani potem Nam nie powiedziały nic w stylu- "nie chce już walczyć". Teraz też widzę, jak bardzo musiała być samotna w tym myśleniu i strachu o jutro. Żałuję, że nie porozmawiałyśmy nigdy tak od serca, że Jej nie ulżyłam jakoś. Wiem- teraz niby to takie oczywiste, ale jak komuś się w oczy patrzy, to wątpić nie wolno przecież, bo gdyby stracili nadzieję Ci co chorym towarzyszą, to i chorzy tej nadziei mieć nie będą. Patrząc z perspektywy czas tych ostatnich dni wydaje mi się taki nieziemski, taki magiczny, taki dziwny, nie jestem w stanie tych momentów ogarnąć, zrozumieć.
Dlatego Lidio trzymam kciuki za każdy jeden dzień z M., za każdą chwilę, za każdy moment nawet, bo warto- warto walczyć do końca.
Ściskam i pozdrawiam serdecznie