Witam, wietrznie
Z uwagi na fakt, że mam w sobie coś z męczennika nie poszedłem do lekarza... a może przejdzie samo...
Mam przynajmniej na co narzekać...
Pogoda powala mnie na łopatki, wiatr wieje tak, jakby chciał mi coś powiedzieć, a przecie musiałem opuścić wodę w basenie, bo jakoś zzieleniała, chyba ze złości, skosić trawę i choć minimalnie przeplewić swoje hektary, bo wstyd nawet zbierać ogórki... czy maliny jak wypadnie pora...
Szefowa wyrwała mi najpiękniejsze mieczyki i zawlekła do wazonu... a tutaj nie są już takie słodkie, choć kolory są obłędne, od krwisto czerwonych, różu majtkowego, papuziego połączenia żółci i czerwonego...
Dalie ciągle nie rozwijają się jeszcze w pełne pąki, czekają na lepszy czas... Hortensja już nie czekała, pojechała z całą gamę barw, ale tylko na jednym krzaku, tym najstarszym, na innych jest ciągle nieśmiała i delikatna... może na wiosnę będę musiał ją troszeczkę bardziej ożywić i nawozić
Patrząc się w tej chwili na siebie stwierdzam, że dziwny jestem jakiś... zupełnie jak nie chłop, widać te guzy w mózgu wyrosły już bardzo dawno temu, i dobrze, że zostały zauważone, bo mogło się okazać, ze zrobiły ze mnie takiego ci..chłopa
Nie wiem jakie są rokowania... ale jak tylko skończę z tymi lekami biorę się za odrabianie kuracji zupą piwną, teraz trochę boję się namieszać... a przecie dawniej nie zastanawiałbym się