Malinko,
chyba nieważne ile mamy lat czy 20, 30, 40, ...60, 70, 80... - śmierć zawsze boli i dotyka bliskich. Nie ma dla mnie takiego wyznacznika - ktoś przeżył mniej czy więcej...
Masz rację osoby, które nie zetknęły się z osobistą walką (mówię o całokształcie - poczynając od diagnozy i całej reszcie) nie mają pojęcia, nie zdają sobie sprawy z bólu, niepewności, ostatków naszych własnych sił...i całej reszty...
Malinko, nie wiele mogę - myślę, modlę się, przesyłam również siły i dla Ciebie i dla Mamci - mimo, że ostatki ale może się przydadzą...
Megan dla mnie najcięższym okresem był czas od śmierci do pogrzebu, takie same pytania, czy jest jej tam dobrze, żeby szybko zorganizować pogrzeb bo jest jej tam zimno, leży sama a jak ją pochowam to znajdzie swoje miejsce, takie głupoty mnie nachodziły, w głowie się wciąż kłębiły setki myśli, te ostatnie chwile, które były takie ciężkie, ten obraz, strasznych oczu, chyba nigdy do końca ten obraz nie wymaże się z pamięci. Po pogrzebie miałam już miejsce do którego mogłam pójść, zadbać o to miejsce i porozmawiać sobie. Tak idę tam gadać, czasami pokrzyczę, czasami opierdzielę, albo zwyczajnie się pożalę lub na coś ponarzekam, zrobiło mi się wtedy lżej. Piszę, to Megan, żeby pomóc Ci w tym trudnym okresie, wytłumaczyć, że nami wszystkimi targają takie same emocje, trzeba to przeżyć, innego wyjścia nie ma. Tato już nie cierpi a to najważniejsze. Bardzo mocno Cię przytulam i życzę dużo siły na następne dni, miesiące.
Megan_D,
Ode mnie też przyjmij serdeczne wyrazy współczucia
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
Kochani...
Te wszystkie emocje i uczucia, które teraz we mnie są wprowadzają sprzeczność mnie samą. Patrzę codziennie na grób Tatusia, sprzątam śnieg, zapalam znicze i nie wierzę, że tam jest Tatuś bo to przecież niemożliwe. Obecność Taty odczuwam praktycznie cały czas, mówiąc o tym część z słyszących patrzy na mnie jak na wariatkę a reszta kiwa głową, że tak pewnie jest.
Siedzę codziennie w pokoju Taty i rozmawiam z Nim. Mówię co się wydarzyło tego dnia, mówię że tęsknię, że mi Go brak... Usilnie poszukuję znaku, że jest...
Rozmawiałam z bliską mi osobą z pogotowia ratunkowego, która mi przybliżyła opowieści ludzi po śmierci klinicznej - że ciemność, pustka i nicość. Przeraziło mnie to.
Czuję jakbym każdego dnia umierała, jakby każdego dnia było mnie mniej.
Megan_D, rozumiem doskonale, co teraz czujesz. Bardzo Ci współczuję. Podziwiałam Twoją dzielną walkę o życie taty by niczego nie przegapić. Twój tata byłby z Ciebie dumny. Byłam niedawno i jestem właściwie nadal w podobnej sytuacji. W połowie 2013 roku mój tata 64lata został zdiagnozowany z rakiem odbytnicy z przerzutami do wątroby- adenocarcinoma T4M1 G2. Wcześniej lekarz rodzinny leczył tatę przez ponad pół roku na hemoroidy i stracilismy mnóstwo czasu. A jak wiadomo czas i dobra diagnoza to kluczowe sprawy przy walce z nowotworem. Jako że ja coś czułam, że jest nie tak zabrałam tatę 3 miesiące wcześniej na USG jamy brzusznej, zwłaszcza, że moja mama juz nie żyła (też ofiara złego leczenia zmarła na raka z przerzutami do wątroby w wieku 58 lat, będąc leczoną przez tego SAMEGO NIEDOUCZONEGO LEKARZA RODZINNEGO na wrzody żołądkowe, bez przeprowadzenia wcześniejszych badań by to potwierdzić i wiedzieć co leczymy) i byłam bardzo czujna i nie chciałam niczego zaniedbać, by sytuacja się nie powtórzyła. Jednak los nas przechytrzył. Wg odczytu USG wszystko wyszło idealnie, a po 3 miesiącach gdy tata trafił do szpitala w związku z kolonoskopią którą sami prywatnie zdecydowaliśmy się wykonać bo leczenie lekarza rodzinnego nie przynosiło efektów okazało się, że jest guz na jelicie i są liczne ogniska meta na wątrobie, których ponoć 3 miesiące temu nie było. Stąd mój ogromny żal do lekarza rodzinnego o brak kompetencji i niefrasobliwość. Niestety tata zmarł w zeszłym roku po 10 miesiącach od diagnozy, pomimo przeprowadzonej pełnej resekcji odbytnicy i chemioterapii. Było już za PÓŹNO by uratować jego życie. Zatem dobra diagnoza i czas odgrywają tu zasadniczą rolę. U mojego taty było już za póżno na resekcję guzów z wątroby. Gdyby postawiono mu dobrą diagnozę, właściwie odczytano USG i wszczęto leczenie wcześniej można było uniknąć przerzutów i sytuacja byłaby na pewno teraz inna. Jest mi ciężko pogodzić się z faktem, że przez błąd lekarski straciłam tak młodo obojga moich rodziców- mama miała 58 lat a tata 65. Zatem wiem co czujesz. Patrzenie na gaśnięcie kogoś bliskiego i niemożność zrobienia czegokolwiek by to zatrzymać i bezsilność wobec tej choroby jest okropna. Szkoda, że sama miłość nie wystarcza do wyleczenia tej okrutnej choroby. Wtedy wszyscy nasi bliscy byliby zdrowi.Wiem, że jest Ci ciężko, ale pomyśl, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu i to co mogłaś już zrobiłaś. Przeczytaj książkę "DOWÓD" Ebena Alexandra neurochirurga, który nie wierzył w życie po życiu dopóki nie zapadł w śpiączkę i dowodzi naukowo, że to co przeżył nie było możliwe do wyjaśnienia z punktu widzenia medycyny i jest dowodem na życie w innym wymiarze. Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia i wytrwałości. ilo07
Megan jeden ciężki stan przeżyłaś, teraz przed Tobą kolejne wyzwanie, czas żałoby. Spełniłaś się jako kochana córka, byłaś dzielna i opiekuńcza, teraz czas dla Ciebie na przeżycie żałoby, na wypłakanie, na zebranie sił, na regenerację. Tato zawsze będzie w Twojej pamięci, sercu. Rozmawiaj z tatą, chodź na grób, rób to co pomaga Ci przetrwać ten najgorszy czas i znajdź sobie też czas na siebie/dla siebie, tato na pewno by tego chciał. Piszę banały ale musimy się odnaleźć w tym nowym życiu bez osoby, która była dla nas kimś ważnym.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum