Dziękuję Ewelino.
Ja sam nie wiem, co teraz czuję.
Jeśli przychodzi mi do głowy jakieś porównanie, to może czuję się jak ktoś, kto był w środku
jakiejś wojny i widział z bliska, jak ludzie walczą o życie i giną.
Mam na myśli oczywiście przede wszystkim jednego Człowieka, ale Jola i ja widzieliśmy wielu
strasznie chorych ludzi i były dni, kiedy nie mogliśmy się spotkać, bo np. na tej samej sali rodzina
żegnała umierającego i nie wolno było im przeszkadzać.
Nie umiem mieszkać sam, a każdym razie tak nagle sam. Nie sypiam po nocach.
Jeśli udaje mi się trochę odpocząć, to na ogół w dzień.
Jeśli rozmawiam z ludźmi i/lub jestem w pracy, to czuję się prawie normalnie.
Ale gdy wracam sam do psa i pustych ścian, to zaraz wyświetlają mi się sceny ze szpitali
i ogarnianie smutek jak fizyczny ból.
Ja to ja, ale dlaczego ta wspaniała dziewczyna musiała w życiu tyle wycierpieć?
I jak dzielnie znosiła te wszystkie szpitale.
Chorowała w życiu niezliczoną ilość razy i to chyba dało Jej i mnie złudne przeświadczenie,
że żadna choroba już Jej nie pokona.
Minie wiele czasu, zanim dojdę do jakiejś równowagi(?).
Chcę wypełnić plany, które robiliśmy z Jolą na jesieni. Przede wszystkim wyremontować
mieszkanie. Ale nie mam razie sił na realizację tego.
* * *
Kilka dni temu zagadnęła mnie sąsiadka z jakiegoś górnego piętra.
- Dzień dobry panu, jakoś dawno nie widziałam pańskiej żony, co się z nią dzieje?
- ... Ona nie żyje. Miała raka płuc i umarła ...
- ŻARTUJE PAN?!
I w ten sposób udał nam się czarny humor.
Pozdrawiam na razie. Mam jeszcze sporo do napisania, a więc do następnego razu.
Tomek(o)