Witajcie,
najpierw chciałbym podziękować wszystkim za kondolencje i słowa wsparcia. Mają one dla mnie szczególną wartość, bo są od Was - córek, synów, matek, ojców, żon, mężów, wnuków i innych osób, które na codzień doświadczają tego, czego ja i moja rodzina doświadczyła przez ostatnie osiem miesięcy. Pisząc pierwszy post na tym forum, a później czytając Wasze historie, nie pomyślałem, że i mnie przyjdzie czytać i przyjmować kondolencje. Ale im bliżej było końca naszej walki o tatę, tym bardziej uświadamiałem sobie, że taki dzień nastąpi. Wczoraj minął tydzień od dnia, w którym tata nas opuścił. Miałem już nie wracać na forum. Miałem ochotę schować głęboko całą dokumentację medyczną i raz na zawsze zapomnieć o wszystkim, ale coś mnie ciągnie do naszego forum. Przez ostatnie miesiące moja obecnośc na forum - raz bierna, raz czynna - stanowiła mój chleb powszedni. Zaczynałem każdy dzień od czytania forum i tak samo go kończyłem. Nie poszedłem spać, nim nie przeczytałem wszystkich nowych wiadomości. Może dlatego jest mi teraz tak trudno odciąć się od forum, bo wracają wspomnienia i ta myśl: jeśli czytam forum, to znaczy, że szukam pomocy, a jeśli szukam pomocy, to znaczy, że tata jest chory, a jeśli jest chory, to znaczy, że wciąż żyje. Ta myśl rodzi się z niedowierzania w to, co się wydarzyło w ciągu ostatniego tygodnia, i jest chyba naturalna, ale czas powoli oswajać się z rzeczywistością.
Chciałem na koniec chociaż w paru słowach napisać o ostatnich dniach i godzinach naszej walki o zdrowie i życie taty, bo bez tego opisywana przeze mnie historia nie byłaby pełna. Chociaż są to rzeczy wciąż cholernie bolesne i czasami bardzo osobiste, to chciałbym się nimi z Wami podzielić. Gdzieś na bieżąco poza forum pisałem o tym, co się dzieje. Teraz wracam do tych relacji, układam je w całość. Oto zapis ostatnich godzin naszej walki:
[1 lipca]
U nas dzisiaj bardzo podobnie jak wczoraj. Wciąż wymioty, chociaż może trochę rzadziej, ale tą samą substancją. Tata dzisiaj trochę bardziej przytomny i mniej śpi. Tylko martwią mnie problemy z oddychaniem. Strasznie tu dzisiaj zimno u nas, a tata chciał, żeby potwierać mu wszystkie okna, bo mu duszno. Faktycznie ma taki troche plytszy oddech. Ciśnienie w granicach 110/75 i puls 120.Coś mi się dzisiaj nie podoba stan taty. Bardzo osłabł i pobladł na twarzy. Ma blady nos i policzki. Dłonie i stopy są w porządku, tak mi się bynajmniej wydaje.Dziwne oczy tata dostał. Takie bardziej rozmyte i białe. Ciśnienie jest w tej chwili 111/76, a puls 130. Jest bardzo, ale to bardzo świadomy. Jak przysypia, to ma otwarte oczy i wodzi nimi w różne strony. Jedna gałka ucieka pod powiekę, a druga patrzy. Ale jak tatę zbudzę, to jest taki bardzo świadomy, tylko wolniej mówi, bo jest bardzo osłabiony. Ostatnie wymioty były koło 16.00 - tak z dobre 300ml tego świnstwa wypłynęło.
[2 lipca]
Przeżyliśmy jakoś noc, ale ze strachem. To ciśnienie wariowało - puls dochodził nawet do 160. Dzisiaj też nie jest za dobrze - 99/65/143. Tacie przez cały czas jest duszno, ale nie chce tlenu. Pootwieraliśmy okna i urchomiliśmy wiatrak, ale tacie dalej gorąco i duszno.Rano tata powiedział: "Tak, kochani, ja jutro albo pojutrze odejdę". Zapytałem, dlaczego tak sądzi. A tata mi na to: "Bo widzę już ten drugi świat. Mieszają mi się te światy." Zapytałem taty, co tam widzi, a tata powiedział, że widzi tam dużo ludzi. Później jak tatę goliłem, zapytałem, czy nie nakremować mu twarzy, a tata na to: "Całe życie się nie kremowałem, to przed śmiercią też nie będę.
[3 lipca]
Tata trochę wymiotował. Poczuł większy ból, bo oprócz zastrzyku morfiny poprosił o Sevredol. Po tym Sevredolu poczuł się lepiej, ale wciąż byłu mu bardzo duszno. Miałem już problem ze zmierzeniem tacie ciśnienia, bo aparat pokazywał błąd - chyba żyły się już tak schowały, bo nawet trudno mi było zmierzyc puls, ale raz mi się udało i był w granicach 160. Później tata juz nie chciał, żeby mu mierzyć to ciśnienie. Poprosił mamę jeszcze, żeby ugotowała mu manny, że może zje, ale zjadł tylko z dwie łyżeczki. Nasmarowałem tacie jeszcze nogi Heparyną, ale już widziałem, że nie jest dobrze. Stopy były bardzo zimne, a na nogach w różnych miejscach pojawiały sie takie sine place. Nogi miał lodowate, a mówił, że jest mu bardzo gorąco. O 22.00 podałem dacie kolejny zastrzyk morfiny. Nastawiłem sobie budzik na 2.00 na podanie morfiny. O 2.00 tata normalnie spał i w zasadzie przez sen dał mi rękę do zastrzyku. Poszedłem się chwilę zdrzemnąć. Obudziła mnie mama mówiąc, że tata dziwnie oddycha. Była godzina 4.00. Zadzwoniliśmy po brata, który przyjechał w 5 minut.
Siedzieliśmy przy tacie na łożku. Tata był świadomy, ale trochę trudno było mu mówić, gdy łapał tak ciężko powietrze. Pytałem się tatę, czy go boli. Odpowiedział trochę niewyraźnie, że tak. Pobiegłem po morfinę i podałem tacie kolejną dawkę i mówiłem, że zaraz ustąpi ból. Próbowałem tacie wyczuć puls, ale w tych nerwach nie dawałem rady. Tata patrzył na nas i poprosił jeszcze, abyśmy go podciągneli wyżej na łóżku, bo chyba trudno było mu oddychać. Zwilżaliśmy tacie usta i trzymaliśmy go za rękę. Spojrzałem na stopy. Palce były już sine i lodowate. Tata co raz ciężej oddychał. Zaczęliśmy z tatą rozmawiać - były to bardzo osobiste rozmowy i podziękowania za wszystko, co dla nas zrobił. Tata powiedział do nas:"Nie stójcie tak, usiądzie obok mnie". Co chwilę pytałem tatę, czy nas słyszy. Kiwał głowa, że tak. Pytałem się, co możemy jeszcze zrobić. Czy coś by chciał nam powiedzieć, ale nie miał już siły mówić. Tylko wydawał ciche jęknięcia. Móiliśmy tacie, jak bardzo go kochamy i że nigdy go nie zapomnimy. Zapewniałem tatę, żeby się o nas nie martwił, że damy tu sobie jakoś radę, a i tak niedługo znów wszyscy się spotkamy i już na zawsze będziemy razem. Po chwili tata przestawał oddychać. Złapał raz powietrze i cisza. Zatrważająca cisza, którą przerwała nasza rozpacz. Ale tata za chwilę raz jeszcze zawalczył i wziął głęboki oddech, po którym nastapiła cisza i zaraz jeszcze jeden oddech i znów cisza i kolejny głęboki oddech i....cisza, która przeszyła cały pókój. Patrzyłem wtedy na taty oczy i uchwyciłem ten moment, w którym uleciała dusza. Mam trzymała tatę za dłoń i tata już tylko jednym palcem zacisnął jej palec. Drugą dłoń mama trzymała na klatce piersiowej i dane było mamie poczuć, jak stanęło tacie serce....Spojrzałem na zegarek, który kiedyś tata nosił na nadgarstku, a w ostatnich dniach choroby prawie na łokciu - była godzina 5.15. Tata odszedł, a wraz z nim odeszła cząstka nas samych.
Jak w dniu, gdy zmarł tato naszej koleżanki z forum - Aneli - niebo nad Wielkopolską zapłakało...
Mijają kolejne dni, a pustka co raz większa. W domu unosi się jeszcze ten wyjątkowy zapach - mówię o nim "zapach śmierci", ale to przyjemna woń obecności taty, która przepełnia pokój, w którym spędziliśmy z tatą parę ostatnich miesięcy.
Raz jeszcze chciałbym podziękować wszystkim obecnym na forum - tym, którzy śledzili nasze zmagania i tym, którzy dzielili się swoimi osobistymi przeżyciami. Szczególnie chciałbym podziękować Peti, która dzielnie stała dzień i noc na warcie, do ostatnich godzin... Dzięki Peti! Bez Waszego wsparcia, wiedzy, dobrych myśli i modlitw ta droga byłaby nie do pokonania. I mimo że choroba odebrała nam tatę, to nie odebrała nam godności, nadziei i wiary w sens walki do samego końca. Dziękuję...
Dużo siły i nadziei dla Was wszystkich!
Sebastian |